Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

kogoś przez dwadzieścia lat wylewa kubły gówna to zawsze coś przyschnie do człowieka. Wśród zwykłych obywateli nastawienie było – nawet podświadomie – pełne rezerwy albo po prostu nas nie znano. Mieliśmy też kontrkandydatów, co się zowie, lansowanych przez prymasa: ja – Świtonia, Jacek – Siłę-Nowickiego. Danek zadeklarował się bardzo wyraźnie, optując za mną na wiecu. Jakby poręczył za mnie. To był gest – i w sensie politycznym, i czysto ludzkim.

ŚRODEK EUROPY

Jestem sympatykiem Unii Demokratycznej, ale zawsze pozostanę bezpartyjny. Nie chcę popierać tylko jednej wizji patrzenia na świat i kłócić się ze zwolennikami innej. Obserwuję, co się wyrabia po odejściu od władzy Mazowieckiego czy Balcerowicza. Napawa mnie to smutkiem. Do władzy – obok rozsądnych – dorwali się ludzie nieodpowiedzialni, zacietrzewieni, ortodoksyjnie przywiązani do swych przekonań, usiłujący je narzucić innym. Odchodzą w cień – mam nadzieję na razie – prawdziwi bohaterowie „Solidarności”: Michnik, Kuroń, Frasyniuk, Bujak, Janas.

Na tle tej politycznej szamotaniny i wygrywania partykularnych interesów korzystnie wyróżnił się Prezydent. Niestety, nie wykorzystał swojego wielkiego autorytetu do ucywilizowania naszej sceny politycznej. Zrobiło się prawdziwe polskie zoo, a nawet folwark. Jest to w dużym stopniu wina Wałęsy. Wydaje mi się, że utracił bezpowrotnie swoją charyzmę, która przyniosła kiedyś nam i światu tyle dobrego. Chciałbym się mylić.

Będę bezpartyjny. To nie oznacza, że nie będę popierał ludzi, którzy są najbliżej moich przekonań. Szczególnie, gdy rysują się nieciekawe alternatywy. Pamiętam, jak przed lokalami wyborczymi chodzili byli pracownicy „aparatu” i nawoływali: „Nie głosuj na nędzarza – głosuj na milionera”. Parę miesięcy później wybrałem się na Ukrainę. Witały mnie też oficjalne władze. Pewien pan pod pięćdziesiątkę zapytał mnie tuż po przywitaniu:

– Dlaczego głosowaliście na nędzarza, a nie na milionera? Dowiedziałem się, kto zacz. To był kiedyś wysoki urzędnik KGB.

ADAM MICHNIK: Daniel ujął mnie tym, że zaangażował się w poparcie Mazowieckiego. Płacił za to. A płacił, bo nie należał do halabardzistów, którzy się przyssali do Wałęsy. Znam Lecha od dawna i wiem, że pasowałoby mu to bardzo, gdyby zamiast Szczepanika miał w swoim obozie Olbrychskiego. Ale Daniel ma swoje obywatelskie rozeznanie...

Nie chcę, by to, co mówię, traktować jako laurkę. Nie jestem bezkrytyczny, nie mam kompleksów wobec nikogo i nie stoję przed Danielem w przykurczu. To po prostu kolega ze szkoły – i nie tylko ze szkoły – którego lubię i szanuję. W przykurczu jestem wobec innych ludzi – na przykład Leszka Kołakowskiego.

Do Daniela nie mam tak nabożnego stosunku, jak dawniej do Woszczerowicza czy Holoubka, który mnie kiedyś irytował jako poseł na Sejm – ale gdy go słuchałem na scenie, to drżały mi łydki. No, ale skoro się kogoś zna od szkoły...

Wielokrotnie słyszałem głosy: kabotyn, karierowicz, megaloman. Straszne... Zazdrość i zawiść. Niestety, jak napisała w „Gazecie Wyborczej” Joanna Szczęsna, przytaczając słowa Boya-Żeleńskiego: „Polska to kraj, gdzie ksiądz proboszcz zazdrości aptekarzowej lekkiego porodu”.

Podobnie w polityce – każdemu można, jeśli się chce, przypiąć łatkę, wyszukać chwilę słabości czy nieuwagi. Ja wiem, że Daniel uparcie chciał być po dobrej stronie w ciężkich czasach. Tacy ludzie są na wagę złota...

Podkreślam: nie jestem politykiem – jestem aktorem. Na szczęście. Politycy tak szybko przemijają. A do mnie ludzie się uśmiechają na ulicy już 30 lat.

Rilke napisał kiedyś: „Jesteś niczyim snem pod tyloma powiekami”. Smutne, ale i piękne. Szczególnie, gdy dotyczy to aktorów.

Moje spotkanie z Państwem dobiega końca. Podczas rozmów z publicznością właśnie teraz nadchodzi pora na zdanie: „Czy mają Państwo jakieś pytania? Nie widzę Was, nie słyszę...”

W czasie kilku miesięcy pracy nad tymi wspomnieniami, wiele się wydarzyło.

220

Przeważnie smutnego...

Umarła Ania – biedna, dobra żona mojego brata Krzysia. Rak. Papierosy.

Odeszła w dniu jedenastych urodzin Weroniki. O siódmej rano. Weronika urodziła się o piątej. Ania liczyła, że w szpitalu doczeka urodzin mojej córki. Doczekała...

Umarł Tadzik Łomnicki. Nie mam siły o tym mówić, nie znajduję słów. „Panie Pułkowniku Wołodyjowski! Dla Boga! Panie Wołodyjowski! Larum grają! Wojna!” Patrząc na to, co się dzieje u nas w kraju i nie tylko u nas – naprawdę larum grają. Nie warto pocieszać się, że gdzieś indziej jest jeszcze głupiej i wstrętniej niż u nas. Ludzie, których obdarzyliśmy zaufaniem, miast nam służyć, pysznią się swoimi coraz głupszymi wystąpieniami przed kamerami i mikrofonami. Kabotyństwo aktorów nikomu krzywdy nie przynosi... A to?

Kościół, zamiast zająć jednoznaczną postawę, choćby w sprawie domu w Józefowie dla chorych dzieci, uprawia „rząd dusz” politycznymi metodami. Boję się, że ów „rząd dusz” przegra. Jak ta Wielka Instytucja nie umie tego zauważyć? To gorzkie, ale znów – jak zwykle

– trzeba się zgodzić, z Giedroyciem, gdy mówi o tym, co w Polsce. „Nic to...”– jak powiedział pan Michał Baśce w Kamieńcu.

Zabrałem Agatę i Rafała do Teatru Wielkiego na balet „Zorba”. Agata już prawie miała rodzić Rafałowi syna, a mnie wnuka. Wierzę, że Kubuś słyszał w brzuchu swojej mamy dźwięki ostatniego tańca Greka. Po śmierci Bubuliny – największej katastrofie – można i trzeba zatańczyć. Głupia polityka i doktrynalnie traktowane religie nie są ważne. W muzyce Theodorakisa, Pendereckiego, Chopina, ba – w każdym akcie prawdziwie twórczym – wyraża się siła, miłość do drugiego człowieka, czyli pewnie i do Boga.

Warszawa. 13 maja 1992 roku

KarI Kremer (grany przez Olbrychskiego) prowadzi I Symfonię Brahirisa w Carnegie Hali. Nadzwyczaj Kameralny koncert. W ogromnej sali tylko dwóch nowojorskich krytyków. To trzy, może cztery minuty w Jednych i drugich Leloucha.

Czujemy się dokładnie, jak ci dwaj – też słuchamy za pieniądze. Z obowiązku, ale przede wszystkim z przyjemnością.

Sto, sto dziesięć godzin. Pytania-odpowiedzi, opowieści, luźne spostrzeżenia, gestykulacja. Czasem wino. Słuchamy wspomnień człowieka, który swoim dotychczasowym życiem mógłby obdzielić życiorysy co najmniej kilku osób.

Olbrychski na pokładzie samolotu walczy z obłąkanym greckim terrorystą, a potem funduje nagrodę swojego imienia uzdolnionej niepełnosprawnej malarce z Krakowa. Bije się na ulicy, a na wiecach broni racji politycznych popieranego przez siebie kandydata na prezydenta. Pije wódkę w Spatifie, by za chwilę wejść na scenę i przez dwie i pół godziny opowiadać tragedię duńskiego księcia. Wyzywa na pojedynek najlepszych polskich kaskaderów, gra w tenisa z Lelouchem, uwodzi kobiety, we fraku wjeżdża konno na salę w „Victorii”...

Opowiada o sobie z przyjemnością. Wielkie sukcesy, które odniósł, w jego opowieściach wydają się jeszcze większe, porażki – dotkliwsze, a zabawne wydarzenia – śmieszniejsze. Egoizm, zarozumialstwo, kabotynizm...?

Może. Ale przede wszystkim show! Przedstawienie!

Trudno nam oceniać Olbrychskiego-człowieka, choć darzymy go sympatią. Olbrychskie- mu-artyście bijemy brawo.

Przemysław Cwiklihski

Jacek Ziarno

221

222

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]