Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

KOLUBRYNA

I znów wszystko zaczęło się w Spatifie, w szatni, przy kontuarze. Znów siłowaliśmy się z Hoffmanem na ręce, sekundował pan Franio, legendarny szatniarz. Zdaje się, że tym razem wygrałem.

Wiedziałem już, że mam grać Kmicica, więc musiałem pokazać, że Jurek dobrze wybrał.

– Ty już, bracie kochany, zagrałeś u mnie Azję – powiedział Hoffman. – Z Kmicicem nie będziesz miał kłopotów. To są nawet trochę podobne role. Jeden i drugi ma w sobie skurwysyna, tylko że jednemu przez kobietę poszło w zło, a drugiemu w dobro.

NAGONKA

Po ogłoszeniu w prasie propozycji obsady, Hoffmana zaczęła zasypywać lawina listów. Wymyślano mi w nich od Żydów, pederastów, od najgorszych...

Publiczność, która kilka lat wcześniej głosowała na mnie w plebiscytach, teraz usiłowała zmieszać mnie z błotem. Nagonka najpierw jaka rozpętała się w prasie. Dlaczego? Skąd u części prasy taka napastliwość? Odnosiłem wrażenie, że cała Polska nie mówi o niczym innym, tylko o tym, że Olbrychski nie nadaje się do roli Kmicica. Nie mam wątpliwości, że kampania była sterowana, ale, u diabła, przecież nie z powodów politycznych! Wtedy jeszcze nikomu się nie narażałem...

JERZY HOFFMAN: Nagonka i na Daniela, i na mnie była absolutnie inspirowana.

ANDRZEJ WAJDA: Daniela zawsze ciągnęło w stronę filmu popularnego. Ani to, ani jego popisy w życiu prywatnym nie przeszkadzały mi. Myślę, że jeśli chce się stworzyć plastyczne i wyraziste postaci na ekranie, to podobna dwoistość jest nawet potrzebna. Ktoś wyglądający na intelektualistę wydaje się ciekawszy, gdy okazuje się chamem i nieokrzesańcem. U Daniela siła fizyczna szła w parze z delikatnością uczuć i skomplikowanym charakterem. Dlatego na ekranie wyglądał tak interesująco.

Czułem się podle. Przez kilkanaście miesięcy, aż do premiery, nie mogłem wejść do restauracji, bo zaraz mnie lżono, wymyślano, poniżano. Wsadzano mi w drzwi kartki z pogróżkami. Ostrzegano, że jeśli odważę się zagrać Kmicica, to będę miał wybite wszystkie szyby w samochodzie. Kiedyś wracałem do domu nocnym tramwajem, oprócz mnie było jeszcze parę osób. Wszystkie zgodnie wysiadły na przystanku, bo nie chciały dalej jechać z kimś, kto ośmiela się grać Jędrka.

– Już wolimy iść na piechotkę...

AGNIESZKA OSIECKA: Byłam w towarzystwie Daniela i naszego wspólnego przyjaciela, Bolesława Sulika. Najpierw bankietowaliśmy w klubie filmowców, a potem przez pół nocy błąkaliśmy się po knajpach. Nad ranem zawędrowaliśmy do baru mlecznego „Zodiak” – na poranny kefir. Nagle spostrzegłam, że pijani ludzie zbili się w grupkę i zaczęli bardzo agresywnie zaczepiać Daniela. Niektórzy chcieli go bić – za to, iż śmie grać Kmicica. Obronił nas jakiś tajniak, też pijany, ale czujny.

Do dziś czuję ciarki na plecach: tak wielkiej agresji, wręcz wściekłości, w błahej w końcu sprawie, nigdy później nie widziałam.

Zupełnie niepojęta psychoza.

Do tego jazgotu przyłączył się nawet tak poważny krytyk, jak Stanisław Grzelecki, którego ceniłem za wiele recenzji. Owszem, kilku dziennikarzy mnie wspierało; Eberhardt, Głowacki, chyba Mętrak, może jeszcze paru innych... Eberhardt napisał, że przecież tak trudną i fascynującą rolę może zagrać tylko taki aktor, który potrafi być i Hamletem, i d'Artagnanem.

101

Co dziwne – pisano, że tylu jest w Polsce świetnych aktorów zdolnych do zagrania Kmicica, ale nikt nie podawał innych nazwisk.

Jeden z moich prasowych adwokatów zapytał o to w gazecie. Odpowiedzi nie było.

JERZY HOFFMAN: Kampania w prasie była wręcz ohydna. Używano chwytów poniżej pasa. Zupełna wolnoamerykanka. Nic dziwnego, że Daniel coraz bardziej się zniechęcał.

Po miesiącu ataków miałem ich już tak dość, że odrzuciłem rolę. Byłem w porządku, bo żadnych formalnych kontraktów nie podpisywałem. Poszedłem do Jurka i powiedziałem:

– Dłużej tego nie zniosę. Andrzej Wajda mówił mi:

– Słuchaj, już jednego człowieka z szablą zagrałeś u mnie w Popiołach. I starczy. Rozumiem, że bardzo cię kusi zmierzenie się z legendą, ale skoro publiczność mówi „nie”, to się nie pchaj. Odpuść. Kto wie, może akurat teraz jest dobry moment, żebyś wyreżyserował swój własny film?

Faktycznie, nosiłem się z zamiarem wyreżyserowania filmu na podstawie bardzo dobrej książki Kurowskiego „Olimpijczyk”. Już nawet zacząłem pisać scenariusz...

ANDRZEJ WAJDA: Idee literatury Żeromskiego są inne od idei Sienkiewicza. W Polsce albo ktoś lubi Żeromskiego, albo Sienkiewicza. Uważałem, że skoro zrobiliśmy z Danielem Popioły, no to po co się garnie do Potopu Odradzałem mu tę rolę także z tego samego powodu, co wcześniej rolę Azji. Potop był skazany na sukces, ale sukces lokalny. Lokalny triumf mógł Olbrychskiego „wyizolować” na długie lata.

Hoffman uparł się jednak, inni zresztą też: Jurek Wójcik, Wilhelm Hollender... Miałem za

sobą całą wspaniałą ekipę Potopu...

JERZY HOFFMAN: Tylko Daniel wchodził w grę. Nie widziałem innego Kmicica.

JERZY WÓJCIK: Dla mnie nagonka prasowa, wszystkie pseudopolemiki i paszkwile w ogóle nie były istotne. Traktowałem je raczej jak kampanię reklamową... Podzielałem opinię Hoffmana, że Daniel nie powinien się poddawać. Cenię Jurka za to, że uparł się na Daniela i, mimo wszystkich przeciwności, obsadził go.

W momencie załamania rozmawiałem przez telefon z Kirkiem Douglasem. Miałem grać w jego filmie, z nim w roli głównej i przez niego produkowanym.

No to co, przyjeżdżasz czy nie? – chciał wiedzieć.

Opowiedziałem mu, że miałem grać w takim polskim

Przeminęło z wiatrem (porównanie może nie bardzo trafne historycznie i gatunkowo, ale przemawiające do wyobraźni aktora amerykańskiego), lecz publiczność wystąpiła przeciwko mnie.

A czy ty uważasz, że masz prawo to grać? – zapytał.

Ja uważam i reżyser uważa.

Po kilkunastosekundowej ciszy odezwał się:

– Kochany, żyjesz w jakimś niebywale pięknym kraju dla aktora. Kiedy ja, jeden z kilku bardzo znanych aktorów Hollywood, gram w filmie pierwszym, drugim, trzecim, to napiszą w prasie: ,,Douglas był dobry” albo „Douglas był zły”. I co? Nic, żyję dalej – i to całkiem nieźle... Ale żeby p r z e d zagraniem jakiejkolwiek roli całe społeczeństwo dyskutowało, czy mam grać, czy nie, no to takiego zaszczytu – tak, zaszczytu – jeszcze nigdy nie dostąpiłem... Żeby z powodu filmu wybuchła niemal Wojna Secesyjna, to mogę ci tylko zazdrościć, że żyjesz w takim pięknym kraju. Jeśli uważasz, że dasz radę – zagraj.

Rozmowa z Kirkiem trochę mnie podbudowała. Kilka dni potem przyszedł Jurek Hoffman i w końcu mnie namówił. Podpisałem wszystkie papiery. I wtedy przykrości, których wciąż zaznawałem zaczęły mobilizować. Jako człowiek przekorny już nie deprymowałem się, lecz

102

przeciwnie – „ładowałem akumulatory”. Chciałem pokazać tym, którzy we mnie wątpili, że ja, tylko ja, mogę być Kmicicem ich marzeń.

Wiedziałem, co mnie czeka. Zamiast filmu o piratach na Seszelach albo zamiast własnego filmu, miałem spędzić prawie dwa lata na planie największej produkcji w historii polskiego kina. Zdawałem sobie sprawę, że zarobię jakieś śmieszne pieniądze, że, być może, popadnę w długi, że mam jeszcze inne obowiązki – Hamleta, a potem Wesele, Ale przede wszystkim wiedziałem, ile wysiłku będę musiał włożyć w Potop i jaką narzucić sobie dyscyplinę.

Uważałem, że to rola napisana dla mnie. Każdy z nas, gdy pierwszy raz czytał „Potop”, wierzył, że może być Kmicicem. Ja też czułem, że musi mi się udać.

OLEŃKA

Na gwałt zaczęto dla mnie szukać partnerki. Jeszcze trwały dyskusje, jeszcze Hoffman się zastanawiał, szukał wśród amatorek, studentek. Nic z tego... W grę wchodzić mogła jedynie aktorka zawodowa – taka jak Małgosia Braunek. Bo Beata Tyszkiewicz miała więcej lat ode mnie, a młodsze aktorki – w rodzaju Joasi Pacuły czy Grażyny Szapołowskiej – jeszcze nie dorosły.

Mój głos chyba też się liczył w tych „Oleńkowych” dyskusjach. Oddałem go na Małgosię. Wówczas wśród zdolnych dziewczyn była najładniejsza, a wśród ładnych – najzdolniejsza.

MAŁGORZATA BRAUNEK: Na plan Potopu dotarłam, gdy film już kręcono. Nie mówiło się wtedy o atmosferze nagonki, która otaczała Daniela, ale na nowo zaczęła się podobna wrzawa – może tylko w mniejszej skali – na mój temat. Anonimy, pogróżki, niesympatyczne artykuły w prasie... I Gienek wówczas mnie wspierał. Starał się bagatelizować to wszystko, mówił:

– Nie przejmuj się. Wystarczy, że dobrze zagrasz, to nikt do ciebie nie będzie miał najmniejszych pretensji.

Być może bolały Małgosię niektóre recenzje, ale według mnie Braunek zagrała dobrze. Małgosia to dziewczyna na wskroś współczesna i bardzo trudno było dla niej znaleźć siedemnastowieczne uczesanie. Średniowieczny kostium i „proszę waćpana” – dla niektórych mogło brzmieć trochę niewiarygodnie. Ale jedno nie ulegało wątpliwości miałem naprzeciw siebie zawodową aktorkę i śliczną dziewczynę.

Kiedy po prawie dwudziestu latach pojawiliśmy się razem na scenie Teatru Muzycznego w Gdyni podczas festiwalu polskich filmów, przywitano nas – parę „przedpotopową” – ciepłymi oklaskami.

MAŁGORZATA BRAUNEK: Grało mi się dobrze, może nawet zbyt dobrze – jeśli w ogóle tak można powiedzieć. Podejrzewam, że gdyby było trudniej, to rola mogłaby być bardziej dopracowana i ciekawsza.

Z Małgosią Braunek związała mnie podróż do Wilna. Kręciliśmy zdjęcia niedaleko Mińska. Podczas jednego z bankietów z Jurkiem Szeskim i panią Mazurkiewicz... Nie, nie – nie bankietowaliśmy często, z Hoffmanem nie było żartów, na planie panował reżim niemal olimpijski. Ale w przerwach, albo po zakończeniu zdjęć, wszyscy potrzebowali nieco rozluźnienia... Noc z soboty na niedzielę, a właściwie niedzielny ranek. Godzina piąta. Przyszedł mi do głowy szalony pomysł, że należy koniecznie pojechać do wileńskiej Ostrej Bramy na mszę. Dwieście kilometrów! Z kim? Oczywiście z Margaret Braunek.

Miałem bumagę wystawioną przez „Biełorusfilm”, zezwalającą na zwiedzanie plenerów. Inaczej nawet nosa z Mińska byśmy nie wychylili...

Zapukałem do drzwi.

– Jedziemy do Wilna.

103

Nie zdążyła powiedzieć „nie”. Była tak zaspana i tak zaskoczona, że tylko skoczyła na równe nogi i odrzekła:

– Tak jest.

Przez całą drogę śpiewaliśmy kolędy, bo to w końcu Boże Narodzenie. Wilno cudowne. Zwiedziliśmy prawie całe miasto – trasą od kościoła św. Anny, przez Ostrą Bramę, uniwersytet, przepiękne zaułki, starówkę... W każdym napotkanym barze maleńki koniaczek. Wróciliśmy w euforii.

Minęłokilkadni.Następnywolnydzień.WczesnymrankiemzastukałemdopokojuMałgosi.

Małgoś – ledwo powstrzymywałem śmiech – do Lwowa jedziemy.

Już się ubieram.

Oczywiście nigdzie nie pojechaliśmy, do Lwowa było trochę za daleko. Małgosia przygotowywała się do drogi. Brat-łata.

MAŁGORZATA BRAUNEK: Daniel okazał się znakomitym partnerem. Zniknęło gdzieś to irytujące w życiu prywatnym robienie wokół siebie szumu, ten egocentryzm straszliwy, to megalomaństwo. Kiedy się z nim pracuje, Gienek jest partnerem otwartym, pomocnym, koleżeńskim.

SUPERPRODUKCJA

Potop to przedsięwzięcie wprost niewiarygodne. Tylko Hoffman mógł mu podołać. Rosjanie mieli w stosunku do nas jakieś zobowiązania, więc dali nam konnych – Kozaków z kawpułku (pułku kawaleryjskiego) i umożliwili korzystanie z plenerów. Film by nie powstał, gdyby nie entuzjazm wszystkich związanych i nie związanych z kinematografią. Tak zwane zakłady pracy spełniały nasze prośby za półdarmo. Niby spod ziemi pojawiali się szaleńcy, bez których nic by nie mogło się udać. Drugi taki entuzjazm – zachowując proporcje – widziałem tylko w sierpniu 1980 roku, gdy powstawała „Solidarność”. Nikt nie pytał za ile, nikt nie żałował sił i nie przespanych nocy.

Na Zachodzie podobny film pewnie wówczas by nie powstał: z tyloma scenami batalistycznymi, z różnorodnością plenerów, dekoracji, kostiumów. Gigant. Takich pieniędzy nie miałby i Costner na Tańczącego z wilkami... Gdyby nie Sienkiewicz i nie Potop, pewnie i w Polsce nikt by nie wyłożył tak ogromnej sumy.

JERZY HOFFMAN: Najważniejszą cechą reżysera powinna być jego odporność psychofizyczna. Bez niej nigdy nie przebrnąłbym przez Potop. Po nakręceniu 20 procent scen, na przeglądzie w ministerstwie kultury oświadczono, że zdjęcia do niczego się nie nadają. Słabo wypadł główny bohater. Wszystko trzeba zaczynać od początku. Wydaliśmy już ogromne – jak na tamte czasy – pieniądze: 20 milionów. Na ekipę padł blady strach. Cały film miał kosztować 105 mln. I na urzędników też padł blady strach. Nie wiedzieli, czy zabrać mi film, czy nie. Musiałem podpisać oświadczenie, że ponoszę odpowiedzialność artystyczną i ekonomiczną za film. Cyrograf! Wiedziałem, że jeśli coś nie wyjdzie, to Potop będzie ostatnim moim filmem w życiu.

I pomyśleć, jakie miałem szczęście... Jurek wziął się za kręcenie Trylogii. Znalazły się na to pieniądze. Byłem w odpowiednim wieku, kondycji fizycznej i zawodowej. Cud!

BEZ KASKADERA

Już nie pamiętam, na ilu koniach jeździłem w Potopie. Jednego nawet kupiłem. Beatles mu było, ale przechrzciłem go na Bachmat. Koń do wszystkiego: wprawdzie niewielkiej urody, rasy i klasy, bo na takiego nie mógłbym sobie pozwolić, ale bardzo dzielny, odporny. Mo-

104

głem na nim Polegać. Jeździli na nim i wachmistrz Soroka, czyli Ryszard Filipski, i Jan Kazimierz, czyli Piotr Pawłowski; król w dość niebezpiecznej scenie ucieczki przez góry.

JERZY WÓJCIK: Konie przepływały przez rzekę. W pewnym momencie jeden z nich zaczął tonąć. Topiąc się, kręcił łbem, bo wpadł w wir. Sytuacja bez wyjścia. I Danek skoczył z brzegu, podpłynął do konia, chwycił go za uzdę i wyciągnął z wiru. Na brzegu stało wielu ludzi – nikt się nawet nie ruszył. Danek w ogóle nie pomyślał, że sam się może utopić. Kierował się wyłącznie grozą sytuacji, nie zrobił tego na pokaz, lecz tylko po to, by uratować konia. I koniec.

Przykład Mietka Kalenika z Krzyżaków, który prawie przez cały film jest pięknie prowadzony, a potem – w bitwie pod Grunwaldem – ginie w tłumie rycerzy, kazał nam z Jurkiem Hoffmanem zastanowić się, jak pokazać Kmicica w scenach walk zbiorowych. Wiedziałem, że muszę być doskonale widoczny, bo tak nakazywała fabuła. Sienkiewicz opisał bitwę pod Prostkami bardzo precyzyjnie: to Kmicic uratował sytuację, bo w pewnym momencie wziął na siebie pościg rajtarii. Potem gwizdnął. Tatarzy rozjechali się na boki, a rajtarzy wpadli do rzeki, ostrzeliwanej przez księcia Bogusława. Co tu zrobić, żeby wyraźnie było widać, że to ja w zasadzie rozstrzygam losy bitwy? Wymyśliłem, że mój koń musi się wspinać. Kiedy wszyscy wkoło się rąbią, koń głównego bohatera staje dęba... Cóż z tego, kiedy koń tego nie umiał.

W czasie realizacji filmu mieliśmy na planie wspomniany kawpułk wypożyczony z „Mosfilmu”. Wspaniali jeźdźcy, przeważnie prawdziwi Tatarzy, jazdę konną mieli we krwi. Po prostu żołnierze, a nie statyści... W sekundę się przebierali, formowali i tak ustawiali, jak życzył sobie reżyser. Konie też nie przypadkowe – ułożone, odporne i wytrenowane...

W tym szwadronie Tatarów wypatrzyłem jednego, który nie mógł sobie dać rady z koniem. Jeździec daje konikowi „łydkę” do przodu, a koń staje dęba. Wspinanie nie jest żadną zaletą konia, wręcz przeciwnie – narowem. Wspina się tylko koń, który jest źle ujeżdżony albo koń cyrkowy. Ten stawał dęba, bo nie był ujeżdżony, ale mnie to nie przeszkadzało, bo przecież nie miałem na nim galopować, tylko wspiąć się kilka razy.

Zsadziłem Tatara z siodła i nakręciliśmy sceny bitwy tak, jak trzeba. Innym znów razem zauważyłem, jak radzieccy kawalerzyści kładą swoje wierzchowce pod siebie. Poprosiłem więc Hoffmana, żeby wymyślił scenę, w której mógłbym popisać się właśnie taką umiejętnością. Powstała atrakcyjna scena: jadę na zwiad z dwoma Tatarami, wszyscy trzej kładziemy konie, obserwuję oddziały księcia Bogusława, a potem staję w rozkroku i koń pode mną się podnosi.

Ale prawdziwym popisem i ukoronowaniem moich jeździeckich możliwości była słynna scena, w której tańczę konno przed księciem Bogusławom. Sztuczka, która ułatwiła porwanie Bogusława. Książę tak się zachwycił wierzchowcem, że postanowił na niego wsiąść.

Do sceny tańca potrzebowaliśmy najlepszego konia w Polsce. Obojętnie, ile by to miało kosztować. Wykorzystując krótką przerwę wakacyjną, pojechałem do stadniny w Liszkach, gdzie przez dwa tygodnie ćwiczyłem ujeżdżanie u Antka Pacyńskiego, mistrza Polski w tej dyscyplinie. Po kilka godzin dziennie trenowałem więc ciągi, piafy i piruety. Po to tylko, żebym przez pięć minut mógł konno zatańczyć. Warto było, bo nikt, kto oglądał film, nie zapommni tej sceny. A ja tak wtedy chciałem wszystkim udowodnić, jak krzywdzono mnie, nie akceptując mojej kandydatury do roli Jędrka.

JERZY WÓJCIK: Kręciliśmy pojedynek Kmicica z Wołodyjowskim. Zaproponowałem, żeby scena odbyła się w deszczu. To niezwykle trudne dla operatorów, a zwłaszcza dla aktorów. Można się poślizgnąć w walce, wyprowadzanie cięć jest utrudnione, istnieje realna groźba okaleczenia... Nigdy nie odważyłbym się tego zasugerować, gdyby nie ci właśnie aktorzy. Wiedziałem, że nic złego sobie nie zrobią.

Realizowanie sceny trwało dość długo i było bardzo wyczerpujące. Wiele osób pochorowało się (ze mną włącznie). Ale efekt na ekranie – znakomity.

105

JERZY HOFFMAN: Poza talentem, cholerną pracowitością i naprawdę imponującą sprawnością fizyczną Daniel ma ogromną ambicję. Ambicja pozwalała mu pokonać przeszkody nie do pokonania. Sam wymyślał swoje sceny konne, wspaniale nauczył się władać szablą, wszystkie sceny robił bez dublerów.

Jeśli myliśmy się w śniegu i buchała z nas para, to tak było naprawdę. Byliśmy prawdziwi, śnieg był prawdziwy i para była prawdziwa! Jeśli wisiałem i podpalali mnie ogniem, to żadnych trików. Jeśli Sienkiewicz napisał, że Kmicic uczepił się lufy kolubryny i dzięki ogromnej sile podciągnął się do góry, to nie mogłem przecież podciągnąć się na dwóch rękach, tylko na jednej. I podciągnąłem się! Po wielogodzinnych ćwiczeniach, bez dublera, bez oszustwa. Jeśli miałem być wiarygodny jako szermierz, to nie wystarczyło zrobić widowiskowego pojedynku z Tadzikiem Łomnickim tylko za pomocą montażu i efektownych ujęć. Całymi dniami w łódzkim hotelu trenowałem ścinanie szablą knotów czterech świec za jednym zamachem. I jest to na ekranie. Znów bez żadnych sztuczek!

JERZY HOFFMAN: Do sceny przypiekania ogniem Olbrychski przygotowywał się kilka tygodni. Mogliśmy go zatem podciągać na linie raz, drugi, piąty, dziesiąty. Aktor, który grał Kuklinowskiego, uważał natomiast, że jemu żadne przygotowania nie są potrzebne. Po podciągnięciu w górę ryknął z piekielnego bólu i potem musiał leżeć kilka godzin na desce. O dublu nie chciał słyszeć.

W scenie, gdy ludzie znajdują Kmicica po wybuchu kolubryny. Daniel naprawdę leżał kilka godzin na mrozie – w kostiumie oblanym wodą i zamarzniętym na kość.

Musiałem też być wiarygodny w scenach z Oleńką i powiedzieć jej „Jakoby zły duch nas morzem rozdzielił...” tak, aby wyznanie zapadło w serca wszystkich kobiet, które wybiorą się do kina.

JERZY HOFFMAN: Jeśli film realizuje się tak długo jak Potop, to w całej ekipie tworzą się stosunki niesłychanie bliskie. Ludzie są skazani na siebie i albo się „docierają”, albo muszą się wykruszyć. Może to pompatyczne, ale ekipa Potopu była właśnie taką rodziną. Bywały nieporozumienia i spięcia, lecz wszyscy się rozumieli. Po latach ci wszyscy ludzie dokładnie pamiętają każde wydarzenie z planu: nasze kłopoty ze śniegiem, pułki szwedzkie przyjeżdżające na plan BTR-ami Armii Radzieckiej, wspaniałe obiady u ojców paulinów na Jasnej Górze. Nasze panie musiały, niestety, jeść za furtą klasztorną...

JERZY WÓJCIK.: Po jakimś naprawdę trudnym dniu zdjęciowym musieliśmy sprawdzić teren przeznaczony do zdjęć jutrzejszych. Było to w stepie, na rozległych rozlewiskach Dniepru. Czyste powietrze, jeszcze sporo zachodzącego słońca, ciepło, kurz spod końskich kopyt wisi w powietrzu bardzo długo. I w tym zachwycającym pejzażu zobaczyłem nagle Daniela jadącego konno. Koń szedł stępa przez rozlewiska. Danek znakomicie nosi kostium; a ten nosił już kilka miesięcy i niejako skroił go swoim ciałem jeszcze raz... Kmicic na koniu. Tak jakby nagle otworzyła się szczelina w czasie i byłem świadkiem sceny sprzed kilkuset lat. Nigdy Olbrychskiemu o tym nie mówiłem, ale ta scena zrobiła na mnie ogromne wrażenie.

Już pierwsze robocze projekcje Potopu wskazywały, że to sukces. Kasowy, artystyczny, jaki kto chce. Nie obawialiśmy się wyjść na estradę kina ,,Relax”, gdzie odbywała się uroczysta premiera. Film był wspaniale odebrany. I gdziekolwiek się pokazałem, ludzie bili brawo. Ci sami pewnie, którzy dwa lata wcześniej wieszali na mnie psy.

A na popremierowej konferencji prasowej pierwszy podniósł się Stanisław Grzelecki.

Niech mi wolno będzie się przedstawić – powiedział. – Nazywam się Grzelecki, byłem jednym ze sprawców nagonki prasowej na reżysera i odtwórcę głównej roli. Proszę przyjąć moje najgłębsze przeprosiny.

Napisał potem recenzję, że daj, panie Boże, taką każdemu filmowi, reżyserowi i aktorowi.

Niech pan zauważy, panie Danielu – powiedział do mnie Tadeusz Konwicki w Związku Literatów, gdy jedliśmy razem ruskie pierogi – jak to się pięknie udramatyzowało. Najpierw wszyscy wrzeszczą, jaki to pan jest „be” do roli Kmicica, a po premierze rzucają się panu i sobie nawzajem w ramiona. Tak samo jak w tym kościółku w Lubiczu, gdy czytany jest list od króla w sprawie darowania wszystkich win imć Andrzejowi Kmicicowi.

106

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]