Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

AGNIESZKA OSIECKA: Zuzia opowiadała mi, że kiedyś pokłócili się z Danielem. Chciał ją jakoś przeprosić i zaczarować, więc zaczął grać na skrzypcach. Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby koncert nie odbywał się na środku szosy między Juratą a Jastarnią. Jechali dwoma samochodami. Daniel zatrzymał Zuzię i zadedykował jej utwór na skrzypce.

W rowie stała kobieta z córeczką. Później okazało się, że córka właśnie nie dostała się do szkoły teatralnej.

– Dobrze zrobiłaś – powiedziała kobieta do dziewczyny. – Zobacz, do czego to dochodzi u tych artystów...

W końcu Zuzia doszła do wniosku, że ma mnie dość. Nie chciała znosić mojego braku odpowiedzialności i troski.

PARYSKIE PODBOJE

Poza tym rozdzielał nas Paryż.

Moją żonę dotknęły historie opowiadane w rozplotkowanym Paryżu. Gazety pisały, że często pokazuje się ze mną Anouk Aimée. A to, że byliśmy razem na Rolland Garros, a to, że kręcimy wspólnie zdjęcia, a to, że chodzimy do restauracji na późne kolacje... Nie wiedziałem, że Zuzia tak się tym przejmie. Zachowałem się jak kompletny głupiec – schlebiało mi nawet, że taka gwiazda jak Anouk interesuje się mną. Typowa, męska próżność...

Często pokazywałem się też z Lisette Malidor. która obok Isabelle Huppert grała ze mną w Pstrągu. Piękna, o pół głowy wyższa ode mnie gwiazda „Folies Bergeres”, ciemnoskóra Karaibka. Nawet na wręczaniu Cesarów byliśmy razem.

Lisette odwiozła mnie kiedyś na lotnisko: chciałem przekazać list do Zuzi, która nie mogła wyjechać z Polski z powodu stanu wojennego. Wielu Polaków wracało do Warszawy. List dałem Jahodzie albo Kawalerowiczowi. Następnego wieczoru w warszawskim Spatifie wszyscy komentowali, że Olbrychski w Paryżu prowadza się z piękną Murzynką. Wiadomość dotarła również do mojej żony, która szybko skreśliła liścik. Napisała, że nic się przed nią nie ukryje. Jeśli chce się czegoś o mnie dowiedzieć, to wystarczy przejść się do Spatifu... „Daniel, nie pij za dużo. Tylko praca i kobiety” – dowcipnie zadepeszowała Zuzia.

Historia ta – z tekstem depeszy włącznie – znalazła się we francuskiej prasie.

Pamiętam, że zaprosiłem Lisette na wspólną kolację z Zuzią. Obie panie pocałowały się na koniec.

– Daniel bardzo cię kocha – powiedziała Malidor do mojej żony z tym swoim śmiesznym karaibskim akcentem. – Ze mną to zupełnie co innego. Po prostu kumpel.

I pojechała na farmę pod Paryżem, gdzie hodowała owce. Plotki o romansie z Lisette Zuzanna potraktowała z właściwym sobie poczuciem humoru. Moja żona ma tę szczególną mądrość, która nie pozwala dyskwalifikować mężczyzny z byle powodu. Wiem, że jeśli nie przekroczę granicy ewidentnie nie do zniesienia – zarówno w życiu, jak w stosunkach męskodamskich – to ze strony Zuzi mogę liczyć na wspaniałomyślność i wyrozumiałość.

Widocznie jednak w roku 1983 przekroczyłem tę granicę, bo żona postanowiła o czasowej separacji. Z Weroniką i rodzicami wyjechała do Stanów, gdzie mieszkał jej przyrodni brat. Powiedziała, iż musi ode mnie odpocząć i naszemu związkowi przyjrzeć się z większego dystansu.

Myślę, że mogła mieć powody, by tak postąpić. Irytował ją mój brak „wagi, nadużywanie alkoholu, plotki o romansach...

116

DWIE NA JEDNEGO

Mój przyjaciel Pavel Landovsky, czeski pisarz i aktor, dysydent zamieszkały w Wiedniu, bardzo chciał mnie ugościć, gdy znalazłem się w stolicy Austrii przy okazji kręcenia jakiegoś filmu. Oprowadzał mnie po wszystkich lokalach, a na koniec umyślił sobie, że za własne pieniądze rzuci mnie w objęcia prostytutki.

Dobrze znałem takie ambicje, bo sam nieraz byłem przewodnikiem po Paryżu dla polskich urzędników państwowych, czasem dość wysoko postawionych. „Tour de Paris” kończyło się przeważnie przy ulicy St. Denis, gdzie moi goście wybierali odpowiednią kurwę, a ja regulowałem rachunek. Rzadko który odmawiał.

W Wiedniu nie tylko dlatego, że nazajutrz miałem zdjęcia, nie przyjąłem oferty Landovskiego. Nie wtajemniczałem go w swoje monogamistyczne upodobania, ale wyraźnie odmówiłem. Zresztą o piątej nad ranem trudno było o jakąś wolną prostytutkę – to przecież Wiedeń, a nie Paryż... Rozstaliśmy się przed hotelem. Pavel był niepocieszony.

Ledwo przyłożyłem głowę do poduszki – telefon. Recepcjonista poinformował, że mój kolega zostawił prezent.

W porządku, odbiorę rano, gdy będę schodził na śniadanie.

Ale prezent jest mobile (ruchomy).

Zszedłem więc na dół, gdzie przy kontuarze recepcyjnym stały dwie... hmm... niewiasty. Jedna z nich podała mi kartkę: „Dla mojego kochanego przyjaciela. Wszystko zapłacone. Używaj”.

Nie wypadało powiedzieć: „Poszły won”... Zaprosiłem obie panienki do pokoju – na drinka. Były bardzo zadowolone. Po kilkuminutowej rozmowie zadzwoniłem do pokoju obok, gdzie mieszkała Krysia Janda z mężem Edkiem Kłosińskim.

Słuchaj, Edziu, nie budź Krysi, tylko przyjdź do mojego pokoju, mam tutaj dwie kurwy...

Na co wtrąciła się prostytutka:

Ja „kurwa”, ich verstehe, „kurwa”, ich verstehe...

Chodzi o krótką rozmowę przy drinku, a ja nie mówię po niemiecku.

Edek nie przyszedł. Kiedy Krysia o wszystkim się dowiedziała, była bardzo rozbawiona i zdziwiona, że mąż nie skorzystał z zaproszenia.

Panie natomiast były zadowolone, że, opłacone, nie musiały pracować.

ROZWÓD

Po półrocznym pobycie w Ameryce Zuzia wróciła do Paryża z postanowieniem utrzymania naszego małżeństwa. Szczerze zapewniałem ją o swojej miłości, mieliśmy wspaniałą córeczkę – wszystko dało się naprawić.

Znów jednak wybuchła jakaś przypadkowa awantura. Musiałem zachować się niedojrzałe... Zabrała Weronikę i obie definitywnie wyjechały do Warszawy. Rozwód.

Mieliśmy ślub kościelny i cywilny. Rozwód – tylko cywilny. Na szczęście, bo nadal jesteśmy małżeństwem i nie musimy niczego potwierdzać ani odwoływać.

W pechowym 1983 roku najwięcej krzywdy wyrządziły naszemu związkowi złe języki koleżanek mojej żony. Napuszczona przez przyjaciół Zuzia nalegała na rozwód z absolutnym zapamiętaniem. Z kolei moi przyjaciele mówili, że nie można jej wyrwać z kręgu tych nieżyczliwych kobiet. Jak się baby uwezmą na mężczyznę, to już nic się nie da zrobić, choćby nie wiem jakie wykonywał skomplikowane akrobacje.

Środowisko aktorów nie jest bardziej zdeprawowane niż lekarze, adwokaci czy robotnicy budowlani. Można natomiast odnieść wrażenie, że artyści prowadzą się mniej moralnie od

117

innych. Zuzia jest córką znanego aktora, który miał ogromne powodzenie wśród kobiet – musiała być tego świadkiem – okazywała zatem dużo wyrozumiałości i nigdy bezpodstawnie nie podejrzewała mnie o romansowanie na planie. Z drugiej strony Volker Schloendorff nie bez racji mówił, że Olbrychski w pewien sposób zakochuje się we wszystkich swoich filmowych partnerkach. „Zakochuje się” – to przesada, ale istotnie; napięcie damsko - męskie między aktorami często pomaga, lepiej wczuć się w role i pokazać widzom to, co najpiękniejsze: miłość. Rzadko jednak ma to coś wspólnego z seksem czy poważnym zaangażowaniem uczuciowym. Choć czasami bywa niebezpieczne...

Nie chcę analizować tego, co było potem i trwa do dziś. Do przeszłości umiem znaleźć dystans tak samo ciepły, jak moje poprzednie partnerki. Po co wchodzić na śliski lód? Można najwyżej upaść i potłuc się. Albo upadając potłuc kogoś innego...

Był w moim życiu trwający kilka lat „odcinek specjalny” z wieloma zakrętami. W każdy wchodziłem, nie zdejmując nogi z gazu. W rozpaczy, w euforii. Nie ma co analizować; zrzucać winy na nawierzchnię czy na warunki atmosferyczne. Za wylecenie w pole („w maliny” – jak mówią rajdowcy) winę zawsze ponosi kierowca.

Moja filmowa partnerka z Róży Luksemburg Barbara Sukowa jest matką czteroletniego Wiktora. Mojego syna. Kocham go. Z bliska widzę każdy dzień życia Weroniki, naszej córki. Niemieckiego syna widuję raz w miesiącu w Hamburgu... Nie umiem jeszcze opowiedzieć o tych bardzo trudnych latach, uczuciach, emocjach. Wszyscy cierpieliśmy – Barbara też. Może nawet najbardziej... Jestem z Zuzią. Kocham ją. Niełatwa sytuacja. Ale dobrze, że te dwie wspaniałe kobiety jakoś się z nią pogodziły.

Nie wiem, czy Zuzia wszystko zrozumiała. Być może po tych doświadczeniach stałem się cieplejszy, uważniejszy, spokojniejszy? Choć wciąż ta bestia – alkohol!

A Barbara? W którymś z wywiadów powiedziała, że dając miłość najpierw jednemu mężczyźnie, potem drugiemu, mając synów z obydwoma, zrozumiała, iż jest skazana na samotność. Niczego nie żałuje.

Uśmiechając się melancholijnie, mówi mi, że powinienem być jej wdzięczny. Za to, iż uświadomiła mi, że nie potrafię żyć bez mojej rodziny w Warszawie.

RAFAŁ, WERONIKA, WIKTOR

Rafał, mój syn pierworodny. Kocham go, kłócę się z nim, ale też imponuje mi jako ojciec i mąż. Jestem naprawdę z niego dumny, zachowuje się z uwagą i odpowiedzialnością. Jego żona Agata mówi, że Rafał zmienił się – dojrzał. I znajduje w nim oparcie. Daj Boże...

Nigdy nie miałem wpływu na to, z jakimi dziewczynami zadaje się mój syn. Wzruszał mnie – tak jak całe to pokolenie – niesłychaną wiernością jednej dziewczynie. Nie przedstawiał mi co tydzień nowej koleżanki. Cieszę się, że tak szybko znalazł partnerkę, z którą się ożenił. Dzięki nim zostałem dziadkiem. Dziadek Daniel, Boże jedyny! Wnuk ma na imię Kubuś. Mieliśmy mnóstwo kłopotów z Rafałem. Słabo szło mu w szkole, papierosy zaczął palić w wieku dwunastu lat. To nie mogło podobać się rodzicom... Ale jednak ominęły go nieszczęścia alkoholizmu i narkomanii: uratowała go prawdopodobnie gitara i zamiłowanie do muzyki. Kiedy spostrzegłem jego muzyczne zainteresowania, wprost fanatyzm – pomyślałem, że tylko muzyka może mu związać ręce i uchronić przed nieszczęściami. Za radą Seweryna Krajewskiego kupiłem mu pierwszą gitarę. Zawsze chciałem, by Rafał sam decydował o tym, co będzie robił w życiu. Cieszę się, że tak szybko znalazł sobie pasję i że jest w tym konsekwentny.

Czasami żałuję, iż nie uprawia sportu tak intensywnie, jak ja to niegdyś robiłem. Szkoda: nie przekonał się do przyjemności gry w tenisa czy jazdy konno, nie poprawił swojego zdrowia i charakteru.

118

Od najmłodszych lat okazywał przekorę. Nie chciał – Boże broń – naśladować swojego ojca. Może dlatego potrafi jeździć na nartach – jest to jeden z nielicznych sportów, których nigdy nie uprawiałem. W karty też pewnie umie grać...

RAFAŁ OLBRYCHSKI powiedział dziennikarce z miesięcznika „Sukces”: Udało się ją (relację ojciec-syn) ochronić. To na pewno zasługa ojca. Kiedy miałem dziesięć lat zaczął intensywniej mną się zajmować – jak bogaty wujek: zabierał mnie na wakacje, pokazywał świat. To wyszło na dobre... Teraz nasze stosunki są już raczej partnerskie, ale oczywiście, ojciec usiłuje jeszcze coś mi pokazać, wtłoczyć we mnie jakieś prawdy, przestrzec. (...) Ojciec zbyt krytycznie podchodzi do mnie, do mojej osobowości. „Jesteśmy kość z kości, krew z krwi... Jeśli ja mogę coś zrobić – ty także. Jeżdżę konno – dlaczego ty nie? Jeśli ja mogę zrobić pięćset pompek... Jeśli ja mogę w nocy nauczyć się tekstu...” A przecież ludzie są różni, i to szczęście. Ostatnio ojciec zobaczył efekty mojej pracy i mu się spodobało, ale z kolei zaczął podchodzić bezkrytycznie do tej mojej działalności.

Teraz bardzo serio zajmuje się muzyką. Zaczął od rockowej, ale coraz częściej sięga do płyt z muzyką poważną. Myślę, że wie, co robi...

Jest trójjęzyczny. Francuskiego nauczył się podczas pobytu we Francji i nauki w szkole francuskiej na Saskiej Kępie, a angielskiego – z niewiarygodnej liczby płyt, których słuchał od dziecka.

Kiedyś zabrałem go na wakacje do Stanów i Kanady. Poszliśmy do kina, zacząłem tłumaczyć dialogi. Przerwał mi.

– Wszystko rozumiem – powiedział ku mojemu największemu zdumieniu.

RAFAŁ OLBRYCHSKI (dla „Sukcesu”): – Co odziedziczyłeś po ojcu?

Upór. Pewne cechy charakteru, ale one ujawniają się w innym stopniu u mnie niż u niego. Ojciec np. koncentruje się na celu, który chce osiągnąć, i idzie przez życie jak torpeda. Ja idąc do celu pozwalam sobie na „odpryski” na tej drodze. Siłę przebicia mam mniejszą, ale chyba szerzej odbieram życie. W szerszym wymiarze. Mam nadzieję...

Co denerwuje Cię w ojcu?

Właśnie te klapki na oczach, gdy dąży do celu. I porównywanie wszystkich do siebie, do swoich możliwo-

ści.

Najbardziej podziwiasz go...

Za zawziętość w pracy i za postępowanie zgodnie z przyjętym kodeksem moralnym. Bardzo rzadko od niego odchodził.

Weronika odziedziczyła imię po swojej prababce z Drohiczyna, siostrze matki mojej matki. Włada polskim i francuskim. Mówi, że nie zostanie aktorką, choć już dziś urządza nam domowe przedstawienia. Chce zostać malarką... Jest piękna, bywa trudna i kochana. Dla ojca mieć córkę to szczęście i rosnący pewnie z latami stres, że kiedyś jakiś „oszołom” ją skrzywdzi. Może jednak dobry Bóg sprawi, że tego nie doczekam.

A Wiktor? No cóż, o nim najmniej mogę powiedzieć. Jest jeszcze taki mały. I mówi tylko po niemiecku... Mamy ze sobą kontakt. Jest dobry. Pomaga już swojej niemieckiej mamie...

BANKIET

Gdy bywałem u państwa Rubinsteinów, zawsze wolałem słuchać pana domu, niż samemu zabierać głos. I zawsze – dzięki energii, pogodzie i renesansowemu charakterowi pana Artura

– wychodziłem z „doładowanym akumulatorem”. Tak mówi nasz prezydent z okazji swoich wizyt w Watykanie.

119

Rubinstein zarażał pięknym stosunkiem do świata, do ludzi, do kobiet. Bo kobieta – jak wiemy od innego dżentelmena, Jeremiego Przybory – jest najlepszym przyjacielem człowieka... Kiedyś wreszcie zebrałem się na śmiałość i powiedziałem:

Panie Arturze kochany! Gdybym miał pana lata i żył w takim zdrowiu, jasności umysłu, miałbym pańskie pieniądze, pańską klasę wreszcie, zrealizowałbym pewien pomysł. Piękny pomysł. Kosztować by to musiało dużo, ale warto... Sztab ludzi pomaga i organizuje bankiet w najpiękniejszym hotelu. Może w Londynie – dobre tradycje, styl, wytworność... Z pomocą pana wielkiego serca i pamięci pański sztab zaprasza żyjące jeszcze kobiety, z którymi kiedyś tam los pana zetknął. Wiem, że praca to ogromna, koszty transportu i noclegów w luksusowym hotelu też ogromne, ale co za gest! W pana stylu!

Słuchał coraz uważniej, kiwając głową. Zaczął nawet pohukiwać tym swoim głębokim, wysoko postawionym śmiechem.

Kobiety się zjeżdżają – mówię dalej – najstarsze pewnie mają koło dziewięćdziesiątki, najmłodsze... To już pan sam wie najlepiej. Te najbardziej leciwe może nawet nie wiedzą, w jakiej sprawie znalazły się w tym pięknym hotelu. Sala bankietowa. Stoły w podkowę. Mieniący się tłum kobiet różnych narodowości, kolorów skóry i wieku. Orkiestra gra tusz. Pan wchodzi. Owacja. Większość zgromadzonych poznaje pana; niektóre z najstarszych dam nie, więc pytają sąsiadek, kim jest ten siwy pan we fraku. Strzela szampan. Pan wznosi lampkę i mówi, obejmując wzrokiem i sercem je wszystkie: Merci beaucoup.

Ucałował mnie i powiedział:

Świetnie. Jeśli ja nie zdążę – panu to polecam. Niech już pan zaczyna dokumentację.

120

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]