Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

się – robili egzotyczną atmosferę. A myśmy mówili wiersze, zresztą znakomicie przetłumaczone, nastrojowe, bardzo piękne. Do Aissaty dobierał się Konic, ale w konkurencji ze mną nie miał szans. Mówiłem lepiej od niego po francusku, byłem młodym, wysportowanym blondynem, a on zaledwie byłym blondynem. Gdy tylko ruszyłem do ataku, od razu zobaczyłem błysk zainteresowania w jej wielkich oczach. Podobno białe przyciąga czarne i na odwrót...

Kiedyś przyprowadziłem ją do szkoły, chcąc się popisać przed kolegami. Pragnąłem, by zobaczyła ją również Ania Wyczanka, w której się podkochiwałem. Niech widzi i niech cierpi z zazdrości!

Aissata wdała się w rozmowę z romanistką; była to jedna z nielicznych w szkole osób, które władały francuskim. Parę dni później pani Szypowska wzięła mnie na stronę.

– Zastanawiałam się, dlaczego robisz takie postępy we francuskim. Myślałam, że dużo pracujesz, ale teraz wiem, że nauka odbywała się metodą... hmm... naturalną. Wiem też, dlaczego na lekcjach mówiłeś z troszkę niefrancuskim akcentem. Wróć jednak, chłopcze, do czystej francuszczyzny.

Moją Murzynkę przedstawiłem mamie. Uważałem, że należy jej się jakieś wyjaśnienie moich nocnych nieobecności w domu... Aissata wynajmowała niewielkie mieszkanko na Mokotowie, gdzie spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu.

Przygoda skończyła się nagle. Moja partnerka dostała depeszę, że jej matka jest poważnie chora. Pojechaliśmy razem na Okęcie. Wsiadła do samolotu, pomachała mi, obiecując, że niedługo wróci. Nie wróciła. Tym samym samolotem przyleciała jej koleżanka. Przywiozła wiadomość: matka Aissaty umarła.

Pamiętam, że napisałem długi i piękny list do Bamako. Nie dostałem odpowiedzi.

Z KIM SYPIAŁ RAFAŁ OLBROMSKI?

Kochałem się, odkąd pamiętam. Regularnie, na okrągło i bez przerwy. Z miłości chciało mi się chodzić do przedszkola, podstawówki i liceum. Żeby choć przez chwilę spojrzeć na ukochaną – na przerwie, zza pleców kolegów i koleżanek. Przewrotnie: nigdy nie kochałem się w dziewczynach z klasy; one były jak siostrzyczki... uszczypnąć, pociągnąć za warkocz, potem dotknąć – niby przypadkowo – ledwie pączkujących piersi. A gdzieś daleko, w innej, przeważnie starszej klasie, przechadzała się w towarzystwie swoich koleżanek ta moja jedyna. Tajemnicza, niedostępna, nigdy nie zwracająca na mnie uwagi... Cierpiałem z miłości. Uwielbiałem to. Nie chciałem tłumić swojej kordianowskiej wrażliwości, wciąż narzucając sobie nowe, coraz wyższe Mont Blanc. Z jednej strony odgrywałem rolę pewnego siebie klasowego błazna, pełnego wręcz karkołomnej odwagi w dokuczaniu nauczycielom, a z drugiej

– byłem nieśmiałym, wiecznie w kimś platonicznie zakochanym chłopcem.

Durzyłem się w Ani Wyczance. Łaziłem pod jej dom, posyłałem tęskne spojrzenia. Aby ją przekonać o swojej wrażliwości i przez nią „otrzeć do serca ukochanej, dałem jej „Małego księcia”, wtedy moją Biblię. Ania wydawała mi się poważna, a przez to niedostępna. Później okazało się, że nie była ani taka poważna, ani niedostępna... Ania pozostała potem moim przyjacielem. Kochałem Jagodę Skalską, bardzo piękną dziewczynę. Przyjaźniłem się czule z Małgosią Januszko; pomagała mi w przygotowaniach do matury. Po zdanych egzaminach byłem tak szczęśliwy, że w czasie spływu kajakowego pewnej nocy dowiodłem jej swojej wdzięczności.

Na planie Rannego w lesie imponował mi Stefan Friedman. Pomijając jego talent aktorski i doświadczenie życiowe, wielkie wrażenie robiła na mnie niezwykła łatwość, z jaką podry-

64

wał wspaniałe kobiety. Przy niewielkim wzroście oczarowywał duże, atrakcyjne dziewczyny, które uganiały się za nim od świtu do wieczora. Bywało, że z randek wracał w środku nocy, czym rozpalał moją wyobraźnię do białości.

W męsko-damskim towarzystwie graliśmy we flirt – zabawę, która polegała na określaniu charakteru poszczególnych uczestników gry za pomocą kilkunastu cech w dziesięciopunktowej skali. Talent, poczucie humoru, lojalność, seksapil... Najpierw każdy oceniał sam siebie; pamiętam, że byłem bardzo samokrytyczny. A potem ze zdumieniem przeczytałem, że inni są lepszego o mnie zdania. Friedman dał mi dziesięć punktów za poczucie humoru i powodzenie u kobiet. Friedman, którego podziwiałem za absolutną maestrię w uwodzeniu dziewcząt! To mnie trochę podniosło na duchu – tym bardziej że i oceny innych były dla mnie korzystne.

W czasie realizacji Popiołów pewność siebie postaci, którą grałem, wykraczała poza plan. Pokonując swoją wrodzoną nieśmiałość za pomocą kilku kieliszków alkoholu, ośmielałem się w jednoznaczny sposób spoglądać w oczy kobietom, które mi się podobały. Ku mojej radości udawało się!

Przeniesiony z domu rodzinnego na plan filmowy, zmuszony do mieszkania w hotelach – czułem się samotny. Ciężko było mi spędzić noc bez kobiety... Kobieta fascynowała mnie w ogóle – jako taka. Wydawało mi się, że moim przeznaczeniem jest studiowanie kobiecego ciała i duszy. Marzyłem o objęciu prawie każdej dziewczyny i podpatrywaniu jej reakcji podczas aktu miłosnego. Najwidoczniej moje niespełnienie musiało eksplodować w kontaktach z dziewczętami, bo coraz częściej zdarzało się, że odpowiadały na wysyłane przeze mnie sygnały. Możliwe, że w takim zachowaniu tkwił – całkowicie wtedy uzasadniony – kompleks Don Juana.

Zdobywanie kobiet uskrzydlało mnie, zaspokajało i potwierdzało wyłącznie jako mężczyznę. Z aktorstwem nie miało nic wspólnego. Z tzw. zepsuciem naszego środowiska – również.

Tak też zresztą – o ile pamiętam – traktowały owe przygody moje partnerki. Jeśli było nam dobrze i mieliśmy ku temu możliwości, zostawaliśmy razem przez jakiś czas; jeśli nie – romans zaczynał się i kończył jednej nocy. Zakochiwałem się równie łatwo, jak odkochiwałem. Do prawdziwej miłości wciąż jednak nie czułem się gotów.

W trakcie realizacji Popiołów byłem już „gwiazdorkiem”: odtwórcą głównej roli w filmie Andrzeja Wajdy, aktorem, któremu przepowiadano karierę. Mogę się tylko domyślać, że to wszystko podnosiło moją cenę na damskiej giełdzie, a w salonach, do których mnie zapraszano, odgrywałem rolę jednej z atrakcji. Później kobiety i dziewczęta rozpoznawały mnie na ulicy, chichotały, podbiegały po autografy. Takie zachowania wywoływały we mnie większą powściągliwość i nieprzystępność. Bo jak można krzyżować spojrzenia z czterdziestoma parami roziskrzonych oczu pięknych dziewczyn siedzących w pierwszych rzędach na spotkaniu w klubie studenckim? Jak można w towarzystwie tylu chętnych kobiet skupić się na tej jednej? A do tej jednej jedynej tęskniłem...

Nie umiem określić konkretnego typu kobiet, który mi się podoba. Są mężczyźni lubiący wyłącznie głupie, cycate blondynki albo drobne i inteligentne brunetki. Kobiety, z którymi przez dłuższy bądź krótszy czas byłem związany, różniły się od siebie. Pociąga mnie całość kobiety; uroda zewnętrzna – tak, chociaż to rzecz względna, ale oprócz niej musi być dopełnienie: inteligencja, poczucie humoru, pikanteria, ciepło, dobroć... Najważniejsze, by się dobrze czuć w ich towarzystwie, bez skrępowania móc porozmawiać. Całkowicie zgadzam się z opinią, że nic nie jest warta nawet najlepsza kochanka, której rano nie ma się nic do powiedzenia.

65

MONIKA

Dlaczego ożeniłem się z moją pierwszą żoną – Moniką Dzienisiewicz?

Przede wszystkim musiałem się zakochać, a skoro zakochałem się, musiałem być do zakochania gotów. Myślę również, że tęskniłem za rodziną. Własną rodziną. Tę samą tęsknotę ponad dwadzieścia lat później miałem ujrzeć u swojego syna. Może to zatem pragnienie właściwe dla chłopców z rozbitych rodzin?

Monika była wtedy żoną Wowo Bielickiego, znanego scenografa i reżysera. Zawód aktorki w Teatrze Ateneum traktowała nonszalancko, o czym po latach bardzo dojrzale mówiła swoim studentom:

– Pierwsze, co muszę wam powiedzieć: do niczego nie dojdziecie w aktorstwie, jeśli będziecie zawód traktować tak, jak ja go traktowałam.

MONIKA DZIENISIEWICZ-OLBRYCHSKA: Wowo pokazał mi zdjęcie – bodajże w tygodniku „Film” – przedstawiające Daniela Olbrychskiego i podpisane: „On będzie walczył z wilkami”. Chodziło o Popioły i rolę Rafała Olbromskiego. Mąż zapytał, co sądzę o tym chłopaku. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nic. Chłopiec z fotografii zrobił na mnie miłe wrażenie. To wszystko. Nie zapaliło mi się w sercu żadne światełko. Wowo powiedział później, że gdy zobaczył zdjęcie Daniela, dziewiątym zmysłem odczuł niepokój.

Poznałem ją na jakimś przyjęciu, chyba na jej własnych imieninach, które wyprawiała w mieszkaniu przyjaciółki. Przyszedłem w roli ciekawostki towarzyskiej – nowy, młody aktor, grający główną rolę w filmie Andrzeja Wajdy. Przez cały wieczór bawiłem się z młodziutką Martą Przyborzanką. Obydwoje nie byliśmy z nikim związani na stałe. Nie wiem jak ja Marcie, ale ona bardzo mi się podobała. Wyglądało na to, że podczas party mieliśmy się ku sobie. W połowie przyjęcia musiała jednak wracać do domu. Wybraliśmy się więc najpierw na spacer, potem odprowadziłem ją do taksówki, a sam wróciłem na bankiet. Nie wiem, co mogłoby się wydarzyć, gdybym pojechał wtedy razem z Martą: może flirt, może romans, a może coś więcej...

MONIKA DZIENISIEWICZ-OLBRYCHSKA: Daniela poznałam u Basi Tyszkiewiczowej na imieninach. Basia miała jamnika, który pogryzł młodego blondyna mówiącego przez nos. Wydawało mi się, że chłopak ma polipy w nosie. Wszyscy bardzo litowali się nad pokąsanym Danielem, a ja powiedziałam, że pies gryzie, gdy się go drażni... Olbrychski wcale mi się nie podobał, ale jakoś mnie „zahaczył”. Nie umiem wyjaśnić, jak to zrobił; może mój pierwszy mąż w jakiś sposób nadał mi Daniela...

Do głowy mi nie przyszło, żeby podrywać gospodynię przyjęcia – czyli Monikę. Była przecież w towarzystwie interesującego, przystojnego, wspaniałego mężczyzny... Nie miałem najmniejszego zamiaru wchodzić w ich życie. Nie chciałem. Boże broń, skandalu, ale jakoś tak zdarzyło się pod koniec przyjęcia... Jeden taniec, drugi taniec... Nagle poczułem, że coś zaczyna się dziać między nami. Odpowiadałem na sygnały, które wysyłała w moją stronę. I sam zacząłem nadawać sygnały.

Po roku spotykania staliśmy się pewni, że to jednak miłość. Choć warunki dla tej miłości nie wydawały się najlepsze... Jako student nie mogłem zapewnić swojej kobiecie standardu, do którego przywykła. Byłem dobrze zapowiadającym się młodym aktorem, ale nie miałem żadnej pewności, że osiągnę sukces. Pewne widoki na karierę artystyczną rysowały się już wprawdzie, lecz status materialny odstawał od moich oczekiwań.

MONIKA DZIENISIEWICZ-OLBRYCHSKA: Ani przez chwilę nie chciałam słyszeć o rozwodzie. Wszystko przemawiało przeciwko temu związkowi. Byłam starsza od Daniela o sześć lat, miałam kochającego męża, żyłam w luksusie. Gdy znajomi słyszeli pyszałkowate oświadczenia Daniela, że mnie rozwiedzie, pukali się w czoło. Sama w to nie wierzyłam. Daniel wciąż jednak uparcie mówił, że się ze mną ożeni. Osaczał mnie... Nie wiem dlaczego. Czy tylko zakochał się, czy też może chciał coś komuś udowodnić? W swoim środowisku uchodziłam za jakąś tam „postać” – może to mu imponowało? Daniel wyraźnie był pod moim wrażeniem. A ja po

66

prostu zakochałam się w Olbrychskim, znalazłam się pod jego urokiem, chociaż ani wówczas, ani nigdy potem nie aprobowałam go do końca.

Przyjaciele odradzali mi małżeństwo. Kiwali z dezaprobatą głowami, bo niedobrze zakładać rodzinę, rozbijając małżeństwo.

Prędzej czy później za to zapłacisz – mawiali. Nie liczyłem się z radami, choć dobrzeje rozumiałem. No, ale co mogli wiedzieć przyjaciele – nawet najbliżsi – o mojej miłości?! Wydawało mi się, że mam do niej prawo tak jak każdy i nikomu nic do tego... Ostrzegano mnie:

Uważaj, jesteś za młody.

Wiążesz się z kobietą o trudnym charakterze..

ANDRZEJ WAJDA: Nie podobało mi się, że Daniel odbiera żonę jednemu z naszych kolegów. Nie pochwalałem decyzji o małżeństwie, bo to trochę za wcześnie... Wówczas potrzebna mu była swoboda decydowania o sobie, a nie uzależnianie się od kogokolwiek. Uważałem Daniela za człowieka, którego pragnąłbym obdarzyć swoim życiowym doświadczeniem, dlatego odwodziłem go od myśli o małżeństwie. Ja byłem od młodości uwikłany w najrozmaitsze układy rodzinne i uczuciowe, chciałem, by Olbrychski tego uniknął. Przynajmniej w okresie, kiedy dopiero kształtowała się jego artystyczna osobowość. Powinien być wolny i czekać na to, co mu zaczęło spadać z nieba. Bałem się o Daniela. Nie, nie z powodu jego narzeczonej... Uważałem, że przeszkadzać mu będzie każde małżeństwo. Osoba nie miała tu nic do rzeczy.

Andrzej przysłał depeszę: „Co robisz, kopnij się w głowę!”. Myślę, że kierował się przyjacielską... nie wiem... może już ojcowską troską o mnie i moją przyszłość. Odpowiedziałem dość brutalnie, żeby nie mieszał się do czyjegoś życia osobistego. Dziś mi trochę wstyd...

Zdawałem sobie sprawę, jakie czeka mnie życie z Moniką. Wiedziałem, czego można się spodziewać po jej trudnym charakterze. Czułem, jak niszcząca to i wypaczająca moje dotychczasowe pojęcie o kobietach miłość. Mimo wszystko byłem tak zakochany, że nalegałem na rozwód, a potem ślub.

Ujęło mnie zachowanie Moniki w tym czasie. Byłem pewien, że mnie kocha, nie może już żyć bez naszej miłości, a jednocześnie nie potrafi wyzwolić się z poprzedniego uczucia. Pamiętam wiele naszych wspólnych nie przespanych z tego powodu nocy. Światło nocnej lampki, stosy niedopałków w popielniczce... Monika najwyraźniej czuła się winna: nie umiała sobie poradzić z rozdarciem między dwoma mężczyznami. Przez długi czas kochała przecież obydwu naraz. Płakała z tego powodu. Męczyły, ale i wzruszały te skrupuły.

Po roku szlachetnej i mądrej walki o swoją kobietę Wowo Bielicki pogodził się z jej utratą. Zrezygnował dopiero wówczas, gdy nic nie dały rozmowy z Moniką i ze mną. W końcu wzięli rozwód – w sposób najbardziej kulturalny, jaki można sobie wyobrazić.

Już bez żadnych przeszkód mogliśmy być razem. Wyrzuty sumienia Monika miewała coraz rzadziej, aż w końcu ich się pozbyła...

Ślub wzięliśmy w pierwszych dniach marca 1967 roku. Tego samego dnia – a może nazajutrz – odbywała się premiera Boksera. Na świadków poprosiłem dwóch swoich mistrzów: Tadzika Łomnickiego i Leszka Drogosza. Pałacyk Urzędu Stanu Cywilnego przy Nowym a Świecie, kwiaty, szampan... A jacy goście weselni! Staszek Dygat z Kaliną Jędrusik, najbliższa przyjaciółka mojej żony, Ela Kępińska, z adorującym ją Mietkiem Rakowskim, wówczas naszym idolem politycznym... Koledzy z planu Jowity i Boksera. Wajdy nie było, bo musiał wtedy wyjechać zagranicę.

Wesele... Raczej skromne, choć wydawało mi się huczne i wspaniałe.

Mieszkanko Basi Hoff na Mariensztacie (to samo, w którym przed emigracją mieszkał Lolek Tyrmand, mąż Basi), gdzie się bawiliśmy, dosłownie pękało w szwach.

67

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]