Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

Utkwiła mi w pamięci ręka Gierka, którą podawał wszystkim wyróżnionym. Solidny uścisk szerokiej, stwardniałej dłoni. Ten rnoment obudził we mnie szacunek: oto człowiek znający ciężką pracę. Gierek sprawiał wrażenie męża stanu – w odróżnieniu od swego otoczenia.

– No, dziękujemy za te szczere słowa – odpowiedział były górnik. – W szczerość nie wątpimy. Bardzo nas to wzruszyło, nieprawdaż, Piotrze – zwrócił się do Jaroszewicza.

KRZYSZTOF ZANUSSI: Daniel nigdy nie miał skłonności do komuny, ale pamiętam chwile, gdy hołdy ze strony władzy przyjmował z zadowoleniem. Lecz przecież nikt z nas tak naprawdę nie odważył się tych uścisków odrzucić. Zresztą nie byłoby to stosowne – nie moglibyśmy pracować w kraju i nie pozwalać, by rządzący składali nam kwiaty.

Oczywiście, istnieli nieliczni, którzy z godnością trzymali się na dystans. Lutosławski umiał dać do zrozumienia, komunikować światu, że przyjmuje dowody uznania bez specjalnego upodobania. Robił to jednak tak delikatnie, że hołdownik nie miał się za co obrazić.

Szczerze mówiąc, nie powinniśmy udawać dzisiaj takiego nieprzejednania. Dopuszczaliśmy różne płaszczyzny współżycia z komuną. W wielu sprawach była ona naszą oficjalną władzą i za taką ją uważaliśmy. W innych

– miała cechy obcej agentury. Wyczucie granicy nie okazywało się łatwe. Jeśli ktoś miał w sobie emocje, a mniej intelektualnej dyscypliny, to musiał się potknąć. Potknięcia te wydają się dziś niewinne. Nieprzejednani byli wtedy najczęściej fanatykami, których tamten ustrój odrzucał zupełnie.

Daniel dziękujący Gierkowi za to, że może obsypać swoje dziecko zabawkami, wydawał mi się wówczas w złym guście. Ale nie on jeden. Zaraz się zresztą zawstydził, wycofał... W tych czasach władza ściskała się z Wajdą w podzięce za Ziemię obiecaną, którą ukochała nadzwyczaj. Wajda się z tego cieszył. A film do tej pory jest uczciwy!

Do spotkania z Gierkiem doprowadził Kraśko. To chyba była akurat chwila, gdy Gierka poczytywaliśmy za szczęśliwego władcę. Zbliżył nas jednak niepomiernie do świata, za co go do dziś chwalę; naruszył ortodoksyjną ideologię, czyniąc z niej raczej formalną fasadę.

Pamiętam, że gdy poczułem majestat Rzeczypospolitej, w bochniastej dłoni towarzysza Edwarda, zrobiło mi się ciepło. Przypomniałem sobie, że to nie jest człowiek z mojego świata i krew mnie zalała, gdy znalazłem w sobie pierwszy odruch lizusa. Potem przemawiałem przewrotnie, cynicznie – tak by się władzy prawie nie narazić, a jednak narazić. Byłem w tym mocny... Podziękowałem dostojnikom, że mogę robić filmy nie licząc się z publicznością. Łukaszewicz się oburzył. Wezwał mnie zresztą na dywanik, ale wtedy zarzut zmieniłem w zasługę – i była to także prawda. Jeśli macie się czym chwalić, to właśnie tym, że nie zmuszacie twórców do rynkowej pokory. Reżyserowałem już wtedy filmy na Zachodzie i wiedziałem, czym to pachnie.

Największą zbrodnią komunistycznej władzy stało się antagonizowanie społeczeństwa. Niestety, trwa to do dzisiaj... W demokratycznej Polsce! Nie ma żadnego usprawiedliwienia, by zaakceptować upodlanie własnego społeczeństwa, uderzanie w złe struny – po to, aby spokojniej i bezkarniej kadzić. Mam świadomość, że każdy, kto nie chciał się w to świństwo wtrącać, godził się milcząco na ten system. Nie myślę nawet o heroizmie, bo sam nie mógłbym świecić przykładem – zwłaszcza w młodości – ale o pewnych odruchach protestu. W końcu jednak nie mogłem udawać, że sztuka to jedyna wartość i muszę ją uprawiać bez przeszkód.

NIE DA SIĘ UCIEC

Do połowy 1974 roku ostrożnie akceptowałem poczynania ekipy Gierka. Ale potem była dyskusja w miesięczniku „Kino” – wzięli w niej także udział Wajda, Kawalerowicz, Zanussi, Michałek, KTT i Koniczek. Po raz pierwszy publicznie powiedziałem o swoich wątpliwościach:

Takich tematów (jak w Obławie z Marlonem Brando) w naszej rzeczywistości jest mało. Jednak apelowałbym do naszych mecenasów: dawajcie nam o tym opowiadać, a potem zobaczymy, czy umiemy. Dopóki człowiek nie opowie swojej przeszłości – że było mu źle, dobrze, że był szczęśliwy – nie może powiedzieć, kim jest

207

obecnie i nie ma możliwości opowiedzieć się za przyszłością. Podobnie jest z narodem – jeżeli nie powie, czym był, do czego tęsknił, to nie powie, czym jest obecnie.

Sam już dziś nie wiem, czego chcę, co chciałbym zagrać. I tak jest ze społeczeństwem. Jak dochodzi do czegoś, to się rozmawia, że żniwa odbyliśmy, trochę się podyskutuje o historii, ktoś mówi, że kupuje fiata, że pojedzie na wakacje tu czy tu.

Ale to jest powłoka. Jeśli nacisnąć w jakichś miejscach, to wybuchnie. Może to być wybuch obyczajowy, a może i głębszy. Jeden i drugi wybuch chciałbym zobaczyć jako widz i w obu wziąć udział jako aktor.

Koniczek podczas narady w KC dostał po nosie za wydrukowanie moich słów. Przemówienie wygłosił Maciej Szczepański. Zgromił dziennikarza: jak gówniarz mógł powiedzieć takie bzdury.

Jeszcze przed Radomiem i Ursusem zgłosił się do mnie Jan Tadeusz Stanisławski z pytaniem, czy chcę podpisać list protestacyjny. Szło o planowane zmiany w konstytucji. Sądziłem, że jest to posłanie wymierzone przeciwko Gierkowi, jeden z pretekstów do zastąpienia go kimś innym. Mimo rosnących zastrzeżeń uważałem, iż to najlepsza z dotychczasowych ekip komunistycznych, więc roszada na szczycie spowodowałaby regres. Odmówiłem. Zrozumiał. Nie mówiliśmy już o tym więcej.

Radom i Ursus ostatecznie pozbawiły mnie złudzeń. Do mieszkania przy Alei Szucha – wynajmowaliśmy je z Marylą – przyszedł Andrzej Seweryn. Pokazał nam dokumenty, świadczące, że bicie robotników nie jest wymysłem, a „ścieżki zdrowia” – nie są plotką. Miał ze sobą protest, negujący takie metody dyskusji ze społeczeństwem. Podpisałem go bez wahania. Za pióro chwyciła także Maryla, zwykle daleka od polityki. Ale Andrzej przytrzymał jej rękę i powiedział:

Danielu, co ty o tym sądzisz?

A co?

Byłoby wspaniale, gdyby pani Maryla zechciała to podpisać, ale...

Zastanowiłem się. Ja ryzykowałem mniej. Najwyżej odcięcie od sceny czy środków masowego przekazu na parę lat... Co innego z Marylą. Kariera piosenkarki najczęściej bierze się z mody. Blokada wyjazdów za granicę i koncertów w kraju – to śmierć zawodowa. I to w chwili, gdy talent Rodowiczówny w pełni się ujawnił. Podzieliłem wątpliwości Seweryna. Maryla o mało nas nie podrapała. Posadziliśmy ją w końcu na kanapie, napoiliśmy wódką, uspokoiliśmy.

JAN JÓZEF LIPSKI w książce „KOR” napisze później: List 296 sygnatariuszy ze środowisk kulturalnonaukowych – obok innych listów, z „profesorskim” na czele – pokazywał, że od grudnia 1975 roku rozszerzyło się poparcie dla opozycji i w tych środowiskach. Ze względu na oddziaływanie masowe dużą rolę odegrały umieszczone pod tym listem nazwiska szeroko znane z filmu i telewizji: Daniela Olbrychskiego, Zdzisława Mrożewskiego, Piotra Fronczewskiego i innych.

MAŁGORZATA BRAUNEK: Przyszedł do mnie Rysiek Peryt. Podobnie jak Daniel złożyłam podpis pod dokumentem nazwanym później „listem 296”. Od tego czasu Daniel stał się konsekwentny. Zawsze było widać, po której stoi stronie.

ADAM MICHNIK: Olbrychski nie chciał się wpakować w jakieś gówniarstwo, coś niepoważnego. W momencie, gdy zdecydował, że jego głos jest absolutnie nieodzowny – już się nie wahał. Przyszedł do niego Seweryn – kolega, którego kwalifikacje zawodowe, cechy osobowości oraz przymioty umysłu Daniel szanował. To był ktoś, komu mógł zaufać. Podobnie ja – dla mnie „poważny” był Kuroń. Jeśli Jacek w coś się angażował, wiedziałem, że sprawa jest tego godna.

Jak się spodziewałem, padły na mnie artystyczne represje. Nie mogłem się przez kilka lat pojawiać w telewizji. Wobec prześladowań, jakie dotknęły Halinę Mikołajską, nie wyglądało to tak groźnie, ale zakaz stawał się dokuczliwy. Podobno był to rezultat osobistej decyzji Szczepańskiego... Trochę żenujące o tym mówić. Przypomina mi to obserwowaną kiedyś rozmowę kombatantów w pociągu do Łodzi. Każdy z nich zdejmował koszulę i pokazywał

208

kolegom, gdzie był ranny. Czasem i więźniowie Oświęcimia prezentują sobie numerki na rękach, udowadniając, który dostał się tam wcześniej. Ale niekiedy na te numerki grają w totolotka. Tych ostatnich bardziej lubię, bo umieją – choć zapewne kosztuje ich to wiele – zachować dystans do swoich przeżyć.

ADAM MICHNIK: „List 296” podpisali dziennikarze, pisarze, aktorzy... Coś dojrzewało w elitach. Polityka władzy wobec ludzi kultury była prosta i – do czasu - dość skuteczna: jeśli okazywałeś się grzeczny, to cię nagradzano. Mogłeś robić wielkie pieniądze, dostać mieszkanie, paszport i inne przywileje. Tak masowy udział intelektualistów w sygnowaniu tego listu dawał znać, że przekupstwo już nie skutkuje.

Daniel angażował się po stronie opozycji przed 1980 rokiem. Robił to ostrożnie, ale konsekwentnie – od momentu podpisania listu nie dał się propagandowo wykorzystać. A wtedy komuniści mogli nas czapkami nakryć... Wielki gest. Żywię wielką przyjaźń do Gustawa Holoubka, ale on był wtedy posłem na Sejm i na podobną manifestację się nie zdobył.

Jednocześnie Daniel chciał pozostać artystą. Trudno mieć pretensję do Olbrychskiego, że nie zachowywał się tak, jak Mikołajska. Halina poświęciła swoje życie zawodowe dla spraw społecznych i politycznych. Przed takimi postawami chyli się czoło, ale żądać ich od kogokolwiek nie można. Podobnie jak w Rosji Sacharow, Mikołajska nie wiedziała, czym się dla niej skończy jej wybór. Zdecydowała się jednak na radykalizm – to tak jakbym ja, człowiek pióra, odrąbał sobie obie ręce.

Nie można nikomu zarzucać, że tego nie zrobił...

Po podaniu do wiadomości publicznej „listu 296”, dwukrotnie nawiedzała mnie w domu policja. Potem o anulowanie podpisu molestował mnie ktoś z rady narodowej. W końcu poprosił mnie do siebie minister Tejchma.

Dwie poprzednie rozmowy były parszywe, „żołdackie” i ubeckie. Tejchma, którego zaczęliśmy szanować – bo dał ku temu powody nawet w tamtych czasach – próbował mi natomiast spokojnie wytłumaczyć, co może oznaczać mój gest. Skomplikowana sytuacja międzynarodowa i wewnętrzna, żywotne interesy kraju itd.

Nie znam się na polityce. Zostawiam to fachowcom. Ale jedno wiem: polityka dokonuje takich łamańców, że za każdym razem osłupiałe społeczeństwo zostaje w malinach. Co mnie obchodzi polityka?! Lepiej pozostanę przy dekalogu. Nim się wolę kierować. A to czy jestem wierzący, czy nie – nie ma nic do rzeczy.

Dziękuję za rozmowę. Nie jestem tu po to, aby wywierać na pana naciski. Jest pan dorosłym człowiekiem i zrobi pan, co uzna za stosowne.

1980

W 1980 roku nie zdążyłem dojechać do Gdańska na czas – kręciłem wówczas Jednych i drugich Leloucha. Listy nawołujące władzę do dialogu ze strajkującymi podpisali moi najbliżsi przyjaciele. Tak jakbym sam podpisał... Gdy wreszcie dostałem się na Wybrzeże, zastałem tam już elitę artystów, naukowców i dziennikarzy.

Zapisałem się do „Solidarności”. Uważałem jednak, że powinna to być organizacja „branżowa”: osobne „Solidarności” dla energetyków, aktorów, górników itd. Przekonała mnie Halina Mikołajska. Twierdziła, iż struktura „wszyscy razem” będzie trudna do likwidacji przez komunistów. Wydawało mi się to odrobinę za bardzo komunistyczne w budowie. Ale na blok trzeba było odpowiedzieć również monolitem.

ADAM MICHNIK: W „Solidarności” byli prawie wszyscy, nawet ostatnia menda... Danka szanuję za to, że ustawił się po właściwej stronie znacznie wcześniej – gdy miała koło siebie tylko nielicznych.

Koncert w Teatrze Wielkim z okazji rejestracji niezależnego związku otwierała Mikołajska, kończyć miałem ja. Zostawiłem sobie prawo wyboru tego, co ostatecznie powiem. Nieza-

209

rejestrowanie skomentowałbym wierszem Norwida „Do wroga” (cytat o generale!). Przyszła jednak pora na „Jeszcze Polska nie umarła...”; wstał Wałęsa i cała sala; „Niemiec, Moskal nie osiędzie, gdy jąwszy pałasza, hasłem naszym zgoda będzie i ojczyzna nasza”. Zgoda, a nie jedność, jak Tymiński przytaczał. Jedność oznacza podporządkowanie.

Ewidentnym błędem politycznym „Solidarności” wydaje się dziś to, że wówczas poczuła się za pewnie. Poza Kuroniami i Michnikami w skład związku wchodziły masy. A rozdrażnić tłum jest bardzo łatwo. Tym bardziej, gdy ustawi się w nim agentów zaogniających atmosferę.

Związek – i ja także – nie doceniał również Wielkiego Niedźwiedzia. Udzielałem wywiadów, w których twierdziłem, że wprowadzenie wojska do kraju zamieszkanego przez 10-12 milionów członków „Solidarności” to nonsens. Breżniew zdaje się tak nie kalkulował.

3 maja 1981 roku dowieziono mnie samolotem z Bydgoszczy do Szczecina. Nie widziałem absolutnie żadnego powodu, aby związek ponosił takie koszty. Mogłem przyjechać samochodem. A potem byłem zażenowany wystawnością przyjęcia i buńczucznymi hasłami, które rzucano przy stole.

No, a teraz jeszcze żółte firanki i „jesteśmy w domu”. Ludzie nas jednak widzą przez okna. I może nieco mniej pewności w toastach – powiedziałem głośno. U prowincjonalnych liderów „Solidarności” stykałem się nierzadko ze skarykaturyzowanym poczuciem potęgi i pewności siebie.

Onyszkiewicz i Jurczyk siedzieli w pobliżu. Słyszeli – nie zareagowali. Niepokoił mnie też rosnący – i na początku bardzo wzruszający, a później w stanie wojennym istotnie bardzo potrzebny – klerykalizm związku. Nie lubię takiej integracji pod żadnym sztandarem, nie znoszę tłumów krzyczących jedno i to samo. Chyba że w pokorze – spowiedź powszechna...

Właśnie występując w Bydgoszczy, stojąc obok biskupa, zobaczyłem w morzu głów transparent z napisem „«Solidarność» Wierzbinek”. W tej miejscowości stoi rodowy dworek matki mojej żony – pani Chrząszczewskiej. Nie widziała ona tego budynku od przedwojny. Wybraliśmy się tam kiedyś z wizytą na Kujawy, niedaleko Bydgoszczy. W środku rada narodowa, pałac ślubów, sala balowa pocięta przepierzeniami. Nawet nie widać poważniejszych zniszczeń. Weszliśmy na piętro.

Mijamy jakąś dłubiącą w nosie babinę. Pani Łapicka podchodzi do parapetu.

Boże, nigdy nie myślałam, że jeszcze przez to okno będę patrzyła... Urzędnik, stojący opodal, jest wzruszony:

Czy ja kiedyś mogłem przypuszczać, że pana Olbrychskiego na własne oczy zobaczę...

Po kilku miesiącach od podróży do Wierzbinka dostrzegłem ów napis. Raptem podeszło

do mnie kilku ludzi spod transparentu.

– Panie Olbrychski, proszę pamiętać: gdy panienka znowu we dworze zamieszka, to jedną salę zostawcie „Solidarności”.

Myśleli, że dworek jest już w moich i pani Chrząszczewskiej rękach. „Coś za szybko to poszło. Bez umiaru” – pomyślałem. „Folwark zwierzęcy” trzeba czytać tam i z powrotem. Aktorzy się zmieniają.

ZASZCZYT

Chciałem wierzyć, że to nie dzięki umiejętności interpretowania tekstu zostałem poproszony przez komitet organizacyjny o wygłoszenie apelu poległych w Gdańsku.

ADAM MICHNIK: Wybrano wybitnego artystę, którego darzyliśmy szacunkiem. Charakterystyczne jednak:

nie był to już KOR, nie była to Halina Mikołajska...

210

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]