Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

Z czasów Jowity pamiętam jeszcze jedno wydarzenie z Cybulskim. We trójkę – on, Monika i ja – jechaliśmy nyską do producenta. Ze Zbyszkiem zostawaliśmy w charakteryzatorni, poprosiłem więc kierowcę, żeby zawiózł moją dziewczynę do hotelu. Szofer odrzekł, że wożenie panienek aktorów nie należy do jego obowiązków. I wtedy Cybulski dostał szału. Najpierw zwymyślał kierowcę na czym świat stoi, a potem wrzeszczał:

– Jeśli ten pan nie przeprosi mojego kolegi i jego narzeczonej, to zrywam kontrakt! Kiedyś przyjechała na plan węgierska dziennikarka z własnym fotoreporterem i tłuma-

czem. Nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Rzuciła się jak szalona na Zbyszka. Usiedli gdzieś, Cybulski udzielał wywiadu, a dziennikarka wpatrywała się w niego z uwielbieniem. Jezu, pomyślałem sobie, jaki to sławny, międzynarodowy aktor. Może kiedyś ja też....

Zbyszek nakręcił już wszystkie sceny filmowe do Jowity, ale niektóre trzeba było zdubbingować z powodu terkotu kamery. W łazience Cybulski mówi oczywiście własnym głosem, na stadionie też, chociaż dograno potem dźwięk przelatującego helikoptera. W Filharmonii – w scenie z Kaliną Jędrusik – już nic nie dało się zrobić, głos musiał podłożyć Staś Wyszyński, bo Zbyszek już nie żył... Niesamowite i wstrząsające uczucie. Potem zaznałem podobnego w czasie nagrywania postsynchronów do Potopu, gdy zmarłego Jasiukiewicza zastąpił Maciejewski. Na ekranie widzisz nieżyjącego aktora, obok stoi inny kolega, który usiłuje naśladować jego głos. Potworne...

DUCH

Cybulski zginął w niedzielę, 8 stycznia. Wcześniej umówiliśmy się w mieszkaniu wynajmowanym przeze mnie od Basi Hoff, na następną niedzielę, 15 stycznia, o piątej po południu. Miał przyjść także Staszek Dygat, który chciał koniecznie dla nas dwóch napisać scenariusz. Kuba Morgenstern miał reżyserować...

Cały tydzień po śmierci Cybulskiego Polska o niczym innym nie mówiła. I krytycy o niczym innym nie pisali. Tak jakby chcieli wynagrodzić mu ostatnie lata, gdy trochę pomijali go w recenzjach. Zbyszek bardzo tym się gryzł. Kiedyś piliśmy razem piwo. Podszedł jakiś pijaczek i mówi do mnie:

Z tobą się chętnie napiję, bo z tym w okularach już pić nie warto. Pot wystąpił Zbyszkowi na czoło. Chciałem dać menelowi w zęby, ale Cybulski wziął mnie za rękę i wyszliśmy. Bardzo przeżywał też, że nigdy nie dostał żadnego odznaczenia. Dopiero pośmiertnie przyznano mu Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

Dopiero gdy zginął, wszyscy zrozumieli, co się stało. Gdyby Zbyszek widział własny pogrzeb – a wierzę, że widział – to pewnie byłby szczęśliwy. Bo ludzie naprawdę go opłakiwali. Wsiadłem do taksówki, a tu szofer:

Jezu, patrz pan, Zbyszek Cybulski nie żyje. Drugi:

Co się stało z tym naszym Zbyszkiem... A trzeci tylko:

Zbyszek...

Płakał.

Tak przez cały tydzień.

15 stycznia, zbliża się piąta po południu. Przypominam sobie, że właśnie teraz mieliśmy się spotkać. Wracam z treningu, w mieszkaniu zapalam wszystkie światła, żebym nie był sam. Idę do łazienki wziąć prysznic.

Dokładnie o piątej przez szum lecącej wody słyszę: – Cześć, starenia, to ja. Jak to, ja zawsze dotrzymuję słowa...

Głos Zbyszka! Na pewno! Dochodzi z pokoju, pięć metrów od łazienki. Drżącymi rękami zakręcam kran. W ciągu tej jednej sekundy przeżyłem coś, o czym rzeczywiście nie śniło się

72

filozofom. Pamiętam, że nie czułem nawet cienia strachu, raczej rodzaj szczęścia, zwłaszcza że Zbyszek wciąż mówił bardzo spokojnie:

No, stary, jak mogłeś wątpić, że nie dotrzymam słowa. Spotkajmy się teraz, zaraz, to wszystko ci opowiem... Zdaje się, że powiedziałem:

Już, już – tylko się ubiorę.

Bo jednak nie wypada wychodzić do zmarłego kolegi bez ubrania. Ubieram się, on nadal mówi, patrzę w lustro, widzę swoją twarz, nie, nie boję się, zastanawiam się tylko, jak Zbyszek będzie wyglądał: czy będzie pusto i tylko sam głos, czy jakaś poświata, czy będzie przede mną stał tygodniowy nieboszczyk. Pomyślałem, że przecież nie przyszedł mnie straszyć. Byłem przekonany, iż pojawi się jak zwykle: uśmiechnięty, z papieroskiem w zębach. Wychodzę...

Cudów jednak nie ma, chociaż są. Zapalając wszystkie światła, włączyłem też telewizor i właśnie o piątej zaczął się Mały światek Sammy Lee w reżyserii Gruzy. Na początku sztuki Cybulski rozmawia przez telefon, usiłując znaleźć pieniądze...

Zbyszek Cybulski wpadł do mnie po śmierci; przez kilkadziesiąt sekund czułem to, co musiał czuć Hamlet, kiedy widział ducha swego ojca. Granie później tej sceny było dla mnie zupełnie naturalne. Tak jak naturalne było to, że duch powinien być normalnie ubranym aktorem, a nie jakimś straszydłem. O odwiedzinach Zbyszka opowiedziałem Hanuszkiewiczowi, który nie zastanawiał się już ani sekundy nad swoim kostiumem dla ducha. Wiele lat potem wspomniałem o tym również Wajdzie.

– Czemuś mi tego wcześniej nie powiedział? – odrzekł. – We Wszystko na sprzedaż znalazłbym jakiś sposób, żeby to pokazać kamerą.

DWA RÓŻNE ZIARNA

Po pogrzebie wracaliśmy pociągiem z Katowic do Warszawy. Wszyscy pili, niektórzy płakali. Ja też się upiłem, zachowywałem się kabotyńsko. Chciałem skakać w biegu z pociągu, no po prostu mi odbiło. Musiały ze mnie wyjść jakieś obrzydliwe cechy charakteru, których istnienia nawet nie podejrzewałem. Tak jakbym chciał zwrócić na siebie uwagę... W pewnym momencie zaproszono mnie do przedziału, w którym siedział wiceminister kultury, chyba Zaorski. Wyciągnął kieliszek i powiedział do mnie:

No to co, pijemy teraz pańskie zdrowie. Zdrowie następcy Zbyszka!

Panie ministrze – żachnąłem się – z dwóch takich samych ziaren w tym samym miejscu wyrosną dwa różne drzewa, a co dopiero mówić o ludziach, że jeden jest w stanie zastąpić drugiego...

Te same słowa powtórzyłem we Wszystko na sprzedaż. Początkowo Wajda, a zwłaszcza Kostenko, jego asystent, próbowali mi narzucić dosłowny styl Cybulskiego: ta sama kurtka, okulary, podpalanie spirytusu w kieliszkach.

Jeśli to jest Wszystko na sprzedaż – powiedziałem – i mamy sprzedawać trochę siebie, a ja gram tu człowieka o imieniu Daniel, to sprzedawajmy uczciwie.

No to jak chcesz grać? – zapytał Wajda.

Proszę bardzo. Niech twój asystent powie mi o tej kurtce, okularach, spirytusie i o tym, żebym obejrzał wszystkie J e g o filmy, a potem zagrał tak jak O n. Odpowiem mu po swojemu. Zaproszę do toalety i dam w zęby.

Aluzju poniał – odrzekł Wajda. – Graj tak dalej...

ANDRZEJ WAJDA: Po śmierci Zbyszka Cybulskiego potrzebowałem aktora, który mógłby go... może nie zastąpić, ale spełniać podobną rolę. Szukałem też nowego miejsca dla siebie w kinie. Wróciłem z Jugosławii w

73

przeświadczeniu, że moje miejsce jest tu. Sytuacja diametralnie się zmieniła. Zamiast kina amerykańskiego, które dotychczas było moim niedościgłym wzorem, pojawiło się nowe kino francuskie: Do utraty tchu Godarda, Windą na szafot Malle'a... Doszedłem do wniosku, że muszę zrobić jakiś obrachunek sumienia z samym sobą, zrealizować film o sobie, o swoim środowisku. Miałem nawet zagrać reżysera we Wszystko na sprzedaż. Być może popełniłem błąd, że w końcu nie zagrałem. Mógłbym wtedy postać Cybulskiego wprowadzić na ekran dosłownie, poprzez materiały archiwalne... Nie wiem... Może film byłby mocniejszy? Nie żebym lepiej zagrał od Łapickiego, to nonsens, ale kto wie, czy nie powstałaby jakaś nowa symbolika...

Wajda chciał zrobić film, z którego byłoby widać, kim był Zbyszek. A wyszła – nie zamierzona w scenariuszu prawda – o człowieku, którego nie ma – nie da się opowiedzieć. Opowiadając o nim, opowiadamy o sobie. Bezradni wobec zniknięcia kogoś spośród nas. I właśnie ta bezradność przebija z tego filmu w sposób wstrząsający.

WSZYSCY TĘSKNIMY ZA CYBULSKIM

Jest jeszcze jedna „moja” scena w tym filmie – rozstanie się z dresem reprezentacji narodowej. Wówczas głośny, dzięki filmowi telewizyjnemu, trener lekkoatletyki Piotrowski mówi do mnie słowami mojego trenera Zaręby. Rozmowa z Zarębą, powtórzona na planie, definitywnie zakończyła moją przygodę ze sportem wyczynowym. Miałem wprawdzie przed sobą Potop, a wiele lat potem niemiecki film o hokeistach, ale tam przydały się jedynie doświadczenia sportowe wyniesione z treningów w młodości.

ANDRZEJ WAJDA: Przed Wszystkim na sprzedaż Daniel zagrał już w paru filmach i wyraźnie szykował się na następcę Zbyszka. On oczywiście temu zaprzeczał, ale dla mojego filmu było oczywiste, że powinien zagrać rolę kogoś, kto przychodzi po Cybulskim. Od samego początku Daniel tkwił w obsadzie – był to film napisany właśnie dla tych aktorów. Nie robiliśmy żadnych próbnych zdjęć – wiadomo, co kto miał grać.

To nasze drugie spotkanie po Popiołach. I zupełnie inny film: współczesny, o naszym środowisku, z o wiele większym stopniem improwizacji, pomysłowości. Olbrychski sprawdził się w nim tak samo dobrze, jak w innych filmach. Był wystarczająco dobry dla mnie i dla dramaturgii. Nie chciałem wtedy powiedzieć, że Daniel to tak samo dobry aktor, jak Zbyszek. Za wcześnie jeszcze było o tym mówić...

Na planie Wszystkiego na sprzedaż spotkali się przyjaciele Cybulskiego. Każdy z nich coś wnosił swojego. Tylko niektóre wątki napisano precyzyjnie. Najpełniej zarysowane literacko są z pewnością role Eli Czyżewskiej i Beaty Tyszkiewicz w pierwszej części filmu. Obie grają spójny wątek, dramaturgicznie wykreowany. Takie osoby jak ja czy – zwłaszcza – Bobek Kobiela wnosiły pewien autentyzm. Udawaliśmy samych siebie. Moja rola była wprawdzie trochę sfabularyzowana, a Bobek po prostu przyszedł i wybuchł. Powiedział tylko kilka słów:

– Nie ma go, bo... bo... Nic więcej nie powiem. I za chwilę jego też już nie było.

Andrzej wielokrotnie mówił w wywiadach, a nawet napisał w książce o swoim ostatnim spotkaniu z żywym Cybulskim. Było to na lotnisku w Rzymie, Zbyszek leciał w przeciwnym kierunku. Zauważyli się w jakimś przejściu. Cybulski machnął ręką.

– Jeszcze do mnie zatęsknisz – powiedział Wajdzie. Ten film jest wyrazem tej jego tęsknoty. I naszej.

74

NIE Z TEGO ŚWIATA

Czasami podejrzewam, że mam w sobie siłę jasnowidzenia. Nigdy nie trenowałem tej umiejętności. Nie wiem nawet, czy istotnie jest to niepospolita moc, czy też tylko właściwość typowa dla wszystkich ludzi, ale nie u wszystkich się ujawniająca.

Przyjęcie w Paryżu. Miłosz Magin gra Szopena, ja recytuję wiersze. Odrobina alkoholu. Czuję jakieś wewnętrzne rozwibrowanie... Gwałtownie ogarnia mnie ciepło. Płynie od siedzącej naprzeciwko kobiety. Wiem, że jest Polką na emigracji. Ale to wszystko, co wiem. Nie znam jej nazwiska ani miejsca zamieszkania. Nie wiem nawet, w jakim kraju mieszka.

Czy może mi pani pokazać swoje zdjęcie – pytam odruchowo. Wpatrując się w fotografię, zaczynam dokładnie widzieć fragment krajobrazu. Czuję, że to miejsce niezbyt odległe od domu tej kobiety.

Jadę autostradą – mówię jak w transie. – Nie w Europie. Napisy wprawdzie po angielsku, ale to nie Anglia, bo ruch prawostronny. Nie są to również Stany Zjednoczone... Kanada! Angielska część Kanady... Na pewno nie Ouebec!

Nieznana kobieta wpatruje się we mnie uważnie. Kiwa głową, więc ciągnę dalej opowieść, podpowiadaną przez rozhuśtaną wyobraźnię. Jestem wręcz pewien.

Skręcam tu a tu (dokładnie opisuję zjazd z autostrady), a później jeszcze raz w tę a tę przecznicę, a potem zatrzymuję się przed domkiem jednorodzinnym (widzę ten domek bardzo wyraźnie), wchodzę do holu... O Jezu!

Zaczyna mi przeszkadzać stukot piłeczki pingpongowej.

Już nic nie mogę zobaczyć, bo zewsząd słyszę odgłos odbijanej piłeczki pingpongowej...

Chryste! – odzywa się zdumiona kobieta. – Cała nasza rodzina godzinami bębni w pingponga...

Mój kolega Boguszewski – świadek tej sceny – wprost oniemiał. Nie mniej zdziwiony był Miłosz Magin.

CZAROWNICA

Podczas drugiego tournee po Związku Radzieckim z teatrem Adama Hanuszkiewicza nie grałem głównych ról. Pojechałem trochę na przyczepkę. W Weselu grałem Stańczyka. Stałem za kulisami, już w kostiumie, w każdej chwili gotów wejść na scenę. Raptem wyrosła przede mną dziewczynka, szesnastoletnia, może młodsza. Dziwne, Rosjanie bowiem surowo pilnowali, żeby nikt obcy nie zawracał aktorom głowy.

Jak pani się tu dostała?

Jestem trochę czarownicą – odpowiedziała dziewczynka, przenikliwie patrząc mi w oczy. – Wchodzę wszędzie, gdzie chcę.

Czułem, że chce mnie zahipnotyzować. Broniłem się, ale niewiele mogłem zrobić.

To mój symbol! – Wyjęła małą figurkę Baby-Jagi na miotle. Oczy spuściła w dół i tylko od czasu do czasu powoli podnosiła powieki, wwiercając się we mnie wzrokiem. – Moja mała czarownica czasami czyni trochę dobra, a czasami dużo zła.

Wyczuwałem gorąco, promieniujące od dziewczynki. Niewiele mi brakowało do omdlenia czy też zaśnięcia... Pomyślałem: dziewucha założyła się z koleżankami, że nie wyjdę na scenę. Skoro umiała hipnotyzować, łatwo mogła wygrać zakład.

Wbrew obezwładniejącej mnie sile powiedziałem:

Nie mogę rozmawiać. Muszę iść na scenę...

75

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]