Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

na planie. Cóż to był zresztą za plan! Czeski reżyser, Polak w głównej roli, poza tym rosyjska Francuzka, Słowak Pavel Landovsky, kilku Niemców, kilku Finów.

I każdy zasuwa w swoim języku! Marina zrobiła najlepiej – całą rolę zagrała po rosyjsku. Nie umiałem mówić biegle po niemiecku, nie umiem zresztę do dziś, więc wiedząc, że będę dubbingowany, zastosowałem swoją starą metodę: na początek i koniec zdania słowa niemieckie, a w środku – kombinacja niemiecko-polsko-rosyjska. Musiało to być niesłychanie zabawne, ale też przysparzające wielu kłopotów. Gdy inni szli spać, ja spędzałem kilka godzin na pracy literacko-adaptacyjnej. Dialogi musiały być bardzo precyzyjnie odmierzone w sylabach, a poza tym nie mogły być dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Ów volapük układałem tak, żeby coś tam z niego rozumieć. Doszło do tego, że pod koniec zdjęć zacząłem myśleć tą zwariowaną mieszaniną językową!

Samobójca wszedł do kin w Helsinkach i natychmiast padł. W telewizji był pokazany chyba ze dwa razy. Trudno się temu dziwić – tak rozgadanej sztuki (nie skróciliśmy żadnego dialogu) nie można znieść w kinie Samobójcę powinno się grać w teatrze, l najlepiej w czasach, kiedy był napisany. Potem tekst – uważany za uniwersalny – jakoś zwietrzał...

W CIENIU HUMPHREYA B.

We Włoszech bardzo popularne są spaghetti-komedie. Praktycznie nie sprzedają się do innych krajów, ale w Italii ogląda się je masowo. Monica Vitti grała w dziesiątkach takich opowiastek... Gdy moja włoska agentka złożyła ofertę zagrania w filmie reżysera Francesco Nuttiego, wspartą dodatkowo propozycją pokaźnego honorarium, nie wahałem się ani chwili.

Casablanca, Casablanca – tak to się nazywało. Grałem obok tegoż Nuttiego i Guliany de Sio. Byłem milionerem, który bezskutecznie ubiega się o względy wodewilistki.

Jak przystało na pastiż słynnego filmu z Humphreyem Bogartem, Casablanca, Casablanca była, oczywiście, mniej dramatyczna, ale za to bardziej zabawna. I faktycznie – tak jak zapowiadała agentka – cieszyła się dużą popularnością. A mnie przydało się takie wejście na rynek włoski, że o pieniądzach już nie wspomnę...

KOCHANEK RÓŻY LUKSEMBURG

Margarette von Trotta przyjechała do Paryża na premierę Życia Swanna zrealizowanego przez jej męża, Volkera Schloendorffa. Od dawna znałem i przyjaźniłem się z tą niezwykłą rodziną. Volkerowi zawdzięczałem rolę w Blaszanym bębenku.

Margarette była na Przeminęło z wiatrem, gdzie grałem główną postać. Potem razem poszliśmy na premierę filmu Volkera oraz na okolicznościowe przyjęcie.

Mam zamiar zrobić film o Róży Luksemburg – powiedziała. – Jest tam dla ciebie wspaniała rola: towarzysza życia Róży, Leona Jogichesa.

Lekko się zjeżyłem.

Niewiele wiesz... – przekonywała mnie – jak wy wszyscy w Polsce, bo żyjecie w socjalizmie, więc wszystko, co wiąże się z historią ruchu robotniczego, jest dla was podejrzane. Odwracacie się plecami do czegoś, co jest naprawdę ciekawe. Chcę zrobić film o takiej kobiecie, która w „Solidarności” byłaby pewnie liderką – bezkompromisową, walczącą o prawdę, czystość. Róża to naprawdę bardzo prawa kobieta.

Przeczytałem scenariusz, potem kilka książek o niemieckiej rewolucji i kilka tomów wspaniałych listów Róży do Jogichesa.

Niestety, nie zachował się żaden jego list do niej.

183

Historia, którą zamierzała opowiedzieć Małgośka von Trotta, była interesująca, ale jakaś...

niepełna. Na przykład ani słowa o konflikcie Róży z Leninem. Nie miałem wątpliwości, że wymiar tego filmu będzie nie tyle historyczno-polityczny, ile współczesny. Feministyczny po prostu.

Charakterystyczne u von Trotty jest przekonanie, że gdyby kobiety przewodziły światu, to ten świat byłby dużo lepszy. Kto wie, czy nie ma w tym racji... W Róży Luksemburg ów wojujący feminizm dał o sobie znać. Ma to swój wdzięk, ale i pewne intelektualne niedostatki, niedopełnienia... Te braki odbiły się również na mojej roli. Barbara Sukowa, grająca Różę, była wspaniale przygotowana i obeznana z tworzywem historycznym. Znajdowałem się w trudnej sytuacji. Nieraz odnosiłem wrażenie, że gram w świecie, w którym mężczyźni są w ogóle niepotrzebni. Stąd może wrażenie, że stoję na straconej pozycji...

Grałem zatem trochę bez przekonania, bardzo się starając, żeby nie popsuć wspaniałej roli swojej partnerki, która za udział w tym filmie dostała nagrodę w Cannes. Obsada była wyborna, Liebknechta grał np. wybitny aktor niemiecki Otto Sanders. I wiele innych gwiazd Schaubühne...

Zarówno von Trotta, jak i jej mąż są silnie związani z ruchem lewicowym w Niemczech. W Volkerze jest może nieco mniej lewackich nastrojów, ale jego żona wychowała się na marksizmie i wierzy w założenia tej ideologii. Krótko, choć banalnie mówiąc – ich środowisko szlachetnie nie godzi się na niesprawiedliwość społeczną w ich zamożnym kraju. Wiele razy mówiłem: – Spójrzcie na Wschód i policzcie, ile niesprawiedliwości i nieszczęścia przyniósł ustrój, który wam odpowiada.

Irytowali się. Raz tylko byłem świadkiem, gdy ktoś w dyskusji politycznej zrobił z nich marmoladę. To Krzysztof Zanussi... Ten wspaniale umie powstrzymać emocje i wykorzystać wiedzę filozoficzną w takich rozmowach. Niezwykle dyplomatycznie, nie posuwając się za daleko, ale wytłumaczył, na czym polega błąd w ich rozumowaniu.

Nie jestem pewien, czy zmienili zdanie.

Kiedy jestem w Niemczech, obracam się w takim właśnie środowisku, w którym pojęcie „mercedes” ma wyraźny podtekst b u r ż u a z y j n y. Jest wręcz czymś ohydnym! Nie można było wytłumaczyć uroczej Marii Knilli, Barbarze Sukowej czy von Trotcie, że udział w marszach protestacyjnych wyłącznie przeciwko pershingom był trochę aberracyjny, gdy za ich wschodnią granicą stały gotowe do odpalenia rakiety SS-20.

Kiedy tak klarowałem podczas zdjęć, Barbara albo Margarette wybuchały:

To czemu zgodziłeś się grać w takim filmie?!

Po pierwsze, bo jestem aktorem – odpowiadałem – a po drugie, bo uważam was za uczciwych ludzi, w których osobistą ideologię wierzę. Ale tylko osobistą...

Być może nawet udzielił mi się na jakiś czas nastrój tego filmu. Różę bestialsko zabito – i to kilkakrotnie: najpierw uderzono ją w głowę i połamano kręgosłup, potem zastrzelono, a żeby nie pozostał po jej ciele żaden ślad – utopiono je w kanale.

A ja... No cóż, nie wiedziałem, że ten film tak zaważy na moim życiu prywatnym. Nie wiedziałem, że zdarzy się w nim tyle... I że w końcu wyrządzę krzywdę: nie Róży – Barbarze.

Jeżeli kiedykolwiek zbiorę w tomik listy przeze mnie nie wysłane do wielu wspaniałych ludzi, z którymi los mnie zetknął – na pewno jeden poświęcę Barbarze. Ale jeszcze nie jestem gotów..

184

KTO POCIĄGA ZA SZNURKI

Sztuka wymaga tytanicznej pracy w okresie treningu, poszukiwań i kompletnego rozluźnienia w momencie wyprowadzania ciosu, aktu tworzenia. Jak sport. Jak akt miłości. Trywializując: trzeba się skupić przed sraniem, nie przed graniem. Hanuszkiewicz usłyszał kiedyś tę moją maksymę. Poczuł niesmak.

– Mówisz jak bułgarski pastuch.

No właśnie... Jestem również bułgarskim pastuchem. Murzynem z dżungli. Może zwierzakiem. Na pewno w dużym stopniu dzieckiem. Popatrzcie – najlepszymi aktorami są rozluźnione dzieci i... zwierzęta. Rozumieją to wybitni reżyserzy. Może najlepiej amerykańscy. A pracowałem z kilkoma – bądź podczas próbnych zdjęć, bądź przy realizacji filmu.

Jest takie słówko action, rozpoczynające działania aktora przed kamerą. Zapalnik. Amerykanie, dążąc do maksymalnej naturalności aktorów, mówią je od niechcenia. Niby maleńki fragmencik opowiadanego przed chwilą dowcipu czy rozmowy. Pomaga to niezauważalnie przejść z prywatności do „rzeczywistości fikcyjnej”.

Trochę inaczej to słowo (po polsku – „kamera” lub „proszę”) wymawia Andrzej Wajda. Często brzmi ono jak rozkaz, czasami jak pieszczota. Zależnie od koloru sceny. Ale Wajda rzadko kreuje potoczność. Jego filmy – tak jak nasza literatura romantyczna – często fruną. Patrzcie, jak fruną ptaki: swobodnie, bez wysiłku...

Popatrzcie na kota. Ciekawy aktor, bo niezależny – inaczej niż cywilizowany i podlizujący się pies. Film Disneya 200 mil od domu opowiada o psie i kocie. To nie animowane rysunki – grają zwierzęta. Pies daje przykład dobrej, realistycznej szkoły gry. Kot natomiast jest fascynujący. Nielogiczny. Zaczajając się na mysz, zdąży się jeszcze podrapać. Zaskakuje niby najlepsi aktorzy z Actor's Studio albo Zbyszek Cybulski. To mój wzór. Kiedyś młodzi pytali mnie jak w jednym zdaniu formułowałbym zasadę mojego aktorstwa. Odpowiedziałem linijką z dziewiętnastowiecznej piosenki: „Tu się śmieję, a tu leję”. Bo rzadko w życiu coś jest logiczne i jednoznaczne.

Metodyczne uciekanie od napięć mięśni i głowy tuż przed kreacją obserwowałem u najwybitniejszych. Gustaw Holoubek potrafi – nie dla popisu, lecz (przypuszczam) dla siebie samego – powiedzieć najbardziej sprośny dowcip tuż przed wypowiedzeniem, chociażby: „Być albo nie być”. Depardieu tak samo. Pamiętam, iż jako młody aktor byłem zrozpaczony, że nic mi nie wychodzi – mimo ogromnego skupienia przed bardzo ekshibicjonistyczną sceną. Zachciało mi się sikać. Wysikałem się „na kamerę” – przed całą ekipą. I zagrałem dobrze. Oswoiłem zimną kamerę, ekipę i siebie z bezwstydem, którego za chwilę mieliśmy doświadczyć. Potem dowiedziałem się, że kiedyś to samo zrobił James Dean. Depardieu, zdarzało się, w czasie prób głośno puszczał bąki. A to nie cham. To poeta. Mnie to trochę szokowało. Ale go rozumiem. W napięciu – bywa – fizjologicznego tworzenia instynktownie nie chciał się kontrolować.

Z wiekiem przybywa nam techniki. Dużo umiemy. Ale czegoś ubywa. Szkoda.

MYŚLI POD CZUPRYNĄ.

Aktor i reżyser. Cięć – kamienicznik? Wasal – suweren? Chciałbym: trochę partner, trochę dyktator. Partner – bo nie pracuje z manekinami, dyktator – bo nawet Chaos ktoś uporządkował. Człowiek z ostatnim słowem, wysłuchujący także cudzych zdań, odsiewający ziarno od plew. To znaczy: Andrzej Wajda.

185

Onieśmielenie szybko minęło. Oduczył mnie tego właśnie Wajda. Jeśli wpadłem na pomysł, maszerowałem do niego i wykładałem, w czym rzecz. Pamiętam setki takich spacerów. Czasami było po co się fatygować. Czasami nie.

Ot, choćby w marcu 1968 roku... Układałem najrozmaitsze projekty. Zaproponowałem Andrzejowi na przykład, aby włączył do filmu sceny z typowego polskiego przyjęcia. Ktoś komuś dałby papierosa, ktoś by go zapalił i powiedział: Spasiba! Częstujący odpowiedziałby: Pażałusta. Po chwili słychać byłoby pieśń z rosyjskim tekstem. I cała sala raptem zaczęłaby mówić po rosyjsku. Wajdzie pomysł się podobał, ale nie chciał, by widzami filmu Wszystko na sprzedaż pozostała tylko ekipa uczestnicząca w jego realizacji. Zdejmowano wówczas ze sceny Dziady... Dlaczego los filmu miałby być lepszy?

Marzyłem też, aby zagrać Kordiana, który – patrząc na wszystko, co się wokół wyrabia – upija się, włazi na Pałac Kultury i spod iglicy wykrzykuje swoje monologi.

Wajda zastanawiał się wówczas, czy nie wziąć się za ekranizowanie „Kamieni na szaniec”. Nie wiedziałem, czy ma zamiar mnie obsadzić... „Zośka”? Może „Rudy”? Miałem wtedy tyle lat, że nadawałem się do tych ról. Chciałem grać.

Byłem poruszony londyńskim Picadilly Circus: młodzi ludzie siedzieli tam gdzie popadło, jedli tanie kanapki, grali na gitarach, śpiewali... Na coś czekali. W Warszawie takiego miejsca nie odnalazłem, ale można je było dla potrzeb filmu stworzyć – choćby wokół Kolumny Zygmunta. Obraz: współcześnie ubrani chłopcy przysiedli na murkach i – w marazmie – do czegoś tęsknią. Muzyka – teraz byłby to pewnie Preisner, a wtedy... No może Symfonia Patetyczna, może jakieś trąbki... Młodzi podnoszą głowy i zaczynają iść w kierunku kamery. Całą szerokością Krakowskiego Przedmieścia galopuje polska jazda. Widzimy w zbliżeniach, jak tym chłopcom odmieniają się twarze – jaśnieją szczęściem, zapałem... Szeroki plan: jeden z nich biegnie ubrany jak podchorąży w 1831 roku; drugi ma na ręku biało-czerwoną opaskę powstańca, a w dłoni butelkę z benzyną; trzeci udaje, że cwałuje na koniu. Zza kamery słychać długą serię strzałów. Chłopcy padają w biegu, w krzyku. Ukazuje się tytuł, przesuwają napisy czołowe. Zaczyna się film. Liceum ,,Batorego” – chłopcy w mundurkach. Powoli można rozpoznać: o, ten zdaje się biegł przed chwilą, „Zośka”, „Rudy”, Baczyński... A potem po bożemu opowiedziane „Kamienie na szaniec”. I koniec: znów jesteśmy na Krakowskim Przedmieściu. Ci, którzy padli na początku, podnoszą się, jak aktorzy ściągają kostiumy, rozkładają się na betonie, ktoś brzdąka na gitarze. Znów oczekiwanie...Trochę im wstyd.

Tak... W mojej głowie roiło się od pomysłów. Mówiliśmy o nich w różnych sytuacjach: na spacerze, planie, w kawiarni, podczas jazdy samochodem... Na plaży w Rio de Janeiro grzaliśmy się na piasku z Beatą Tyszkiewicz, Małgorzatą Braunek i Andrzejem Wajda. Zachwyciliśmy się wówczas Kobietą i mężczyzną Leloucha, tym sposobem opowiadania, tworzeniem historii miłości „z niczego”, z prostych, banalnych faktów. No, przecież akcji tego filmu właściwie nie można opowiedzieć... Wajda zapisywał, co zaczęło mi się snuć pod czupryną – w tamtych czasach nikt chyba jeszcze podobnego filmu nie zrobił...

Spotyka się on i ona. Jedzą, tańczą, świat jest pokazany atrakcyjnie, beztroska. Ale pozorna, bo otacza ich jakaś aura, narasta między nimi napięcie. Erotyzm bardzo pastelowy, bezcielesny. Ona znika, ma wulgarny romans czy akt miłosny z kimś innym. Po latach, podczas podróży, ona wchodzi z dzieckiem do kościółka, aby go zwiedzić. Odbywa się msza (przed reformą kapłan odprawiał nabożeństwo, stojąc tyłem do wiernych). Ksiądz odwraca się, mówiąc: Dominus vobiscum! Jego twarz ma rysy mężczyzny z początku filmu. To był rok 1969. Dopiero później Mastroianni i Sophia Loren odtworzyli podobną opowieść.

186

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]