Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

Powinienem ci zabronić, ale nie zrozumiałem. Dopiero podczas projekcji spostrzegłem, że wszyscy patrzą na ciebie. Ale to w końcu wszystko jedno. Obraz przykuwa uwagę, a ruch był dobry...

Andrzej wyzwala w aktorach rodzaj kreatywności, który niepodobna porównać z innymi doświadczeniami ze współpracy aktor-reżyser. Przypominam: nie idzie tylko o inwencję aktorską – dostać zadanie i zagrać, że hej, ale także o „kreatywność współscenariuszową”. Być może miałem ku temu jakieś wrodzone predyspozycje, znalazłem się wcześnie w dobrej szkole Andrzeja, obserwowałem jak współpracują z nim jego asystenci - Brzozowski czy Żuławski, co proponują operatorzy klasy Wójcika. Efekt był taki, że moja kreatywność lekko przeszkadzała Schloendorffowi, nie był przyzwyczajony do takiego kontaktu z aktorem. Spoglądał na mnie z ciekawością i pewną irytacją, gdy się niemal po każdej scenie upierałem, że można to czy tamto zrobić lepiej bądź inaczej.

Kiedyś słyszałem na konferencji prasowej w Moskwie wajdowską wykładnię metody reżyserowania. Zadano mu pytanie:

Jak pan reżyseruje aktorów, że tak wspaniałe osiągają wyniki? Wajda wówczas pochylił się do mikrofonu i opowiedział o czymś, co zapamiętam do końca życia:

Zawsze zakładam, że aktor jest też człowiekiem (w tym momencie sala wybuchnęła śmiechem) i jak każdy człowiek odczuwa wstyd przed rozebraniem się do naga – dosłownie i w przenośni. Wiedząc to, staram się wytworzyć na planie nieskrępowaną atmosferę. Mówię do aktorki: „Ależ pani jest piękna... cudowna, najcudowniejsza na świecie. Czy zechciałaby pani na chwilę zdjąć bluzeczkę?” – „Proszę bardzo”. – „A teraz staniczek”. – „Ach, nie! Tego nie mogę zrobić”. – „Ależ może pani... Jest pani tak piękna, że może pani podzielić się swym pięknem z innymi”. I aktorka nieśmiało zdejmuje staniczek, jeszcze się trochę zasłania, ale już patrzy ufnie w oczy. Wówczas mówię: „Proszę teraz podejść do okna”. A trzeba wiedzieć, że znajdujemy się na szesnastym piętrze... „Niech pani teraz popatrzy, jak pięknie jest za oknem, prawda?”

„Pięknie” – odpowiada aktorka. Dalej mówię: „Ale proszę nie patrzeć na mnie, tylko na to piękno za oknem. Prawda, że cudowne?”

„Prawda”. – „No to proszę teraz skoczyć w to piękno”. Oczywiście ona się boi, ale jest już zahipnotyzowana. „Proszę skoczyć–powtarzam – przecież tam na dole jest najcudowniejsze miejsce pod słońcem”. A kiedy wreszcie ona wyskoczy, koncentruję się na kamerze i rzucam krótkie polecenia: „Niech pani leci trochę w prawo. A teraz niech się pani odwróci, bo światło jest wtedy lepsze”. I to jest cała filozofia reżyserowania aktora.

Za tę lekcję Wajda dostał tak samo burzliwe brawa, jak za swoje filmy.

JAK TO SIĘ ROZBIERAMY NA EKRANIE?

Kochać się z kobietą przed kamerą? Niemożliwe. Chyba, że dla aktorów filmów pornograficznych. Zagranie sceny miłosnej w ...bębenku z Angelą Winkler polegało na pomyśle (moim zresztą), że trzeba się błyskawicznie rozebrać. Wykochać. Ubrać, niestety. Angela musiała wrócić do dziecka. Pięć minut mieliśmy na wszystko. Ujęcie skończyło się na gwałtownie zagranym orgazmie...

Goła Angela leży na mnie gołym. Ekipa dyskretnie wychodzi. Zostawia nas samych. Szepczę jej w ucho, że za chwilę mam samolot. Jęknęła głęboko i zeszła ze mnie. Ubieramy się już plecami do siebie. Niby nic nie było... Piękna scena. „A wsio taki żal”. Nie lubię takich udawań.

Gdy całuję przed kamerą mam albo ochotę wyrzucić ekipę won, albo przestać całować. Dlatego trudno mi być amantem. Filmowym.

191

NA ODWYRTKĘ?

Kiedy rozpętała się nagonka, która miała mnie zniechęcić do objęcia roli Kmicica, Wajda doradzał, abym wyreżyserował film oparty na powieści byłego boksera i zupełnie niezłego pisarza – Kurowskiego. Opowieść traktowała o mistrzu olimpijskim w boksie. Wszyscy najpierw noszą go na rękach, a później bezlitośnie sekują.

– Nie graj Kmicica – mówił Andrzej. – Takie role już zagrałeś... Jesteś dojrzały do zrobienia filmu, pomysły buchają ci spod włosów jeden za drugim. Wyreżyserujesz film, niech się nazywa... czyja wiem... Kontra albo Nokaut, l to będzie twój komentarz do całej tej czeredy, która chce cię zgnoić!

Po Potopie wróciłem do myśli, żeby wziąć się za ten film. Scenariusz miał pisać wraz ze mną Wiesław Saniewski. Ale ciągle pojawiały się nowe propozycje aktorskie i w końcu za kamerą nie stanąłem. Przyjaciele uważają, że pewnie bym podołał trudom reżyserowania. Mam wątpliwości. Co innego walczyć z błędami innych, co innego ze swoimi. Co innego pojedyncze pomysły, co innego wielomiesięczna konsekwencja, trzymanie w ryzach ogromnego przedsięwzięcia. No, nie wiem... Może na starość...

MACIEJ KARPIŃSKI: Skończyłem pisanie scenariusza, wykorzystującego wątki z powieści „Nagan” Stanisława Rembeka. Rzecz traktuje o wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku. Daniel zastanawia się, czy nie wyreżyserować tej opowieści. Wespół z Andrzejem Wajda bardzo go namawiam, żeby się zdecydował, bo wreszcie powinien Popróbować reżyserowania. A tworzywo jest w tym wypadku doprawdy przednie.

JANUSZ MORGENSTERN: Daniel streścił mi pomysł i idee. Przeczytałem powieść. Sadzę, że mógłby z tego powstać niezły film. Powierzenie reżyserowania komuś tak doświadczonemu i twórczemu nie byłoby żadnym ryzykiem. Jest w jego spojrzeniu coś rozsądnego. Powiedział: „Główną rolę musi zagrać ktoś młodszy, jestem już za stary”. Jak jesteś za leciwy, to stań za kamerą! Popieram jego plany. Nagan powstanie w studiu „Perspektywa”. Jeżeli znajdziemy pieniądze...

192

PRAWA RYNKU

Po aferze z Cydem umówiłem się na rozmowę z Januszem Majewskim, ówczesnym szefem Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Zapytałem, czy w obecnej sytuacji, kiedy lody już trochę puściły, mógłbym zagrać w kilku polskich filmach. – Naturalnie – odpowiedział.

Natychmiast zaczęli przychodzić do mnie reżyserzy. Z reguły odmawiałem, bo podobne role do tych, które mi proponowano, mógłbym zagrać we Francji za znacznie większe pieniądze. Szukałem czegoś bardzo interesującego. Taką wydała mi się oferta Andrzeja TrzosaRastawieckiego: „Monar”, Marek Kotański, narkotyki i narkomani. Pomyślałem: spróbuję...

Gdy mój syn Rafał miał 12-13 lat i razem ze mną przez rok mieszkał w Paryżu, byłem pewien, że najgorszy okres dorastania już minął. Zaliczył szkołę francuską i polską, nauczył się pływać, uprawiał karate, mówił nieźle po francusku, uczył się angielskiego. Potem wrócił do kraju i okazało się, że to wszystko runęło. Sportem się nie zajmował, szkołę zawalił, zaczął palić papierosy. Poznałem niektórych jego kolegów, którzy może nie ćpali, ale już próbowali coś tam wąchać i palić. Widziałem, jak to fascynuje Rafała. Zaniepokoiłem się...

Podpisałem umowę bez wahania. Chciałem spełnić swój ojcowski obowiązek, a może nawet usprawiedliwić się z rodzicielskich niedociągnięć... Zafascynowała mnie także postać Marka Kotańskiego, który na wstępie dał mi nagrania prowadzonych przez siebie sesji z narkomanami, a potem zabrał mnie do ośrodka „Monaru” w Garwolinie, gdzie widziałem, jak on to robi „na żywo”. Do dziś jestem nim zafascynowany.

Nie umiem powiedzieć, czy Kotan nadaje się na psychoterapeutę, czy nie: w końcu uratował od nałogu co najmniej kilkaset osób. Tylko to się liczy. Sądzę, że gdybym poświęcił się takiemu zadaniu, pewnie również zdołałbym uratować iluś tam ludzi. Teoretyzuję, oczywiście...

Nie wiem czy z reżyserem nie popełniliśmy podstawowego błędu. Zamiast udawać Kotańskiego, powinienem raczej poszukać jego cech we własnej osobowości. Próbować zagrać tę rolę nieco bardziej „od siebie”.

Pamiętam, że granie w Jestem przeciw nie przychodziło mi łatwo. Męczyłem się na planie, ale ta męka sprawiała mi satysfakcję. Mówiłem sobie, że nie jestem takim aktorem, który bawi się i wzrusza, ale także takim, który potrafi odstraszyć młodych ludzi od narkomanii. Tak sobie mówiłem...

Nie wypadłem może przekonywająco. Wiem o tym. Żadne tłumaczenie, że pojawiłem się na polskich ekranach po dłuższej przerwie. Ani to, że „Kmicic”, „Borowiecki” czy „Broński” nie mógł z przekonaniem zagrać Kotana. Gdybym naprawdę dobrze zagrał w tym filmie, wszyscy by mnie zaakceptowali jako terapeutę. W kinie nikt nie pamiętałby o poprzednich rolach...

Miałem jednak swoją małą satysfakcję. Tuż po zakończeniu zdjęć pojechałem do Garwolina – na Wigilię. Byli tam także rodzice młodych narkomanów. Gadaliśmy głównie o filmie. Któryś z młodych ludzi powiedział, że moja postawa w czasie zdjęć dodawała mu sił w jego prywatnej walce z nałogiem. Bo ja naprawdę przestrzegałem surowych reguł ośrodka – nigdy nie odważyłem się wewnątrz zapalić papierosa. Ja, który palę kilkadziesiąt papierosów dziennie, uciekałem palić do lasu, by nie drażnić silnej woli tych dzieci.

Moje doświadczenia z narkotykami są prawie żadne. Próbowałem kilka razy. Bez sensu. Raz namówił mnie na narkotyki Romek Polański – na festiwalu w Rio de Janeiro, gdzie pokazywał Dziecko Rosemary, za które Mia Farrow dostała nagrodę. Kilka miesięcy przed tragiczną śmiercią żony Romka, Sharon Tate.

Razem wybraliśmy się na projekcję Odysei kosmicznej: 2001 Stanleya Kubricka.

Powinieneś się przedtem napalić – powiada Romek.

Co to znaczy „napalić się”?

193

– No, haszu trochę się napal, a potem usiądź w pierwszym rzędzie. Od razu znajdziesz się w środku tego Boga, który bije z ekranu. Naprawdę tylko wtedy odbierzesz Odyseję, jak na to zasługuje.

Napaliłem się, ile mogłem. Podczas projekcji jedynym uczuciem była ogromna senność. Zrozumiałem, że narkotyki nie umilą mi życia. Wódeczka i papierosy – owszem...

PRZYJACIEL STACHURY

Siekierezada to obowiązek wobec Edka Stachury. Kiedyś, gdy jeszcze nie był znany, obiecałem powiedzieć publicznie jego poemat. Potem mieliśmy nakręcić film – według „Całej jaskrawości”. Chrzanowski, Fronczewski i ja. Muszę przyznać, że poddałem się pierwszy. Jedyne, co nam z tego wyszło, to wspólny ze Stachurą bankiet w rocznicę śmierci Zbyszka Cybulskiego.

A Siekierezada? Dobry reżyser, dobry scenariusz, bardzo dobra literatura, świetna obsada. Efekt – piękny. Na planie mieliśmy poczucie, że gramy w czymś ważnym.

Nie zastanawiałem się też długo, czy wystąpić w filmie Piotra Szulkina Ga, ga. Chwała bohaterom. Wcześniej widziałem jego Wojnę światów i Golema. Zrobiły na mnie wrażenie, choć wydawało mi się, że jego postaci filmowe nie pozostają w pamięci widza.

Podzieliłem się tą uwagą z Szulkinem. Przyznał mi rację. Powiedział, że najnowszy scenariusz napisał z myślą o mnie. Tak często mówią reżyserzy... Postać człowieka pogodzonego z losem, który raptem postanawia zaprotestować. Mówi „nie!”, strzela i odlatuje na bezludną planetę.

Wiedziałem, że muszę zagrać tę rolę spokojnie i w skupieniu. Żadnych szaleństw! Trochę nawet zazdrościłem Stalińskiej, Walczewskiemu czy Stuhrowi, którzy grali pełną gębą, od kulisy do kulisy, stwarzając prawdziwe kreacje. W przeciwieństwie do nich, reżyser nie zajmował się mną w ogóle. Nie przejmowałem się tym. Po doświadczeniach Ziemi obiecanej, gdy skarżyłem się jak głupi na mało efektowną rolę, po wielu latach pracy wiedziałem już, że skupieniem można ściągnąć na siebie energię innych. Miałem rację. Lubię ten film. A jak przyjemnie było brać w ramiona Kaśkę Figurę...

PRZYJACIEL SCHUBERTA

W Schaubühne gra fenomenalny aktor Udo Sammel. Naprawdę wspaniałego talentu, porównywalnego do umiejętności Tadzia Łomnickiego albo Gérarda Depardieu. Austriacki reżyser Fritz Lehner powiedział, że powinienem go zobaczyć podczas spektaklu. Wybrałem się do teatru. Sammel grał chyba w sztuce Gorkiego. Naprawdę wybornie! Po przedstawieniu poszedłem za kulisy i w garderobie nie poznałem go-Niczym Łomnicki potrafił się transformować na scenie, budzić tak nieprawdopodobną grozę i siłę, że kiedy zmył z siebie makijaż i zdjął kostium, był nie do rozpoznania. Niewielki, milutki, mięciutki, zdaje się. że homoseksualista...

Sammel miał grać Schuberta, a ja – jego przyjaciela von Schobera w filmie muzycznobiograficznym wyreżyserowanym przez tegoż Lehnera.

Już w stadium scenariusza przedsięwzięcie wyglądało na bardzo ciekawe. Austriacki reżyser wiedział, że ma w ręku bombę. I może stąd trema... Chciał zrobić arcydzieło tak bardzo, że aż owo napięcie przerodziło się w kompleksy. W sumie film był bardzo udany, dosłownie obsypany nagrodami, ale daleko mu do arcydzieła...

Przed rozpoczęciem zdjęć zapytałem Lehnera, dlaczego wziął mnie do tej roli.

194

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]