Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

Odwróciłem się. Z trudem zacząłem stawiać kroki. Dziewczynka wcisnęła mi w dłoń figurkę czarownicy. Zniknęła.

Jak lunatyk wpełzłem na scenę. Automatycznie wypowiedziałem swoją kwestię i wróciłem do garderoby. Ktoś coś do mnie mówił – nie rozumiałem. Widziałem tylko poruszające się usta. Musiało upłynąć całe przedstawienie, bym doszedł do siebie. Przez ten czas laleczkę czarownicy trzymałem bezwiednie w zaciśniętej dłoni.

Po powrocie do Warszawy zaczęły się moje nieporozumienia z Marylą Rodowicz...

EWAKUACJA PLANETY ZIEMIA

Ci ludzie skontaktowali się najpierw z moją żoną. Zatelefonowała kobieta i poprosiła o spotkanie. Powiedziała, że wydziela promieniowanie, które Zuzię może zainteresować.

Przyszło ich dwoje: pan Edward z asystentką. Nie mówili już o promieniowaniu, ale o rychłej katastrofie naszej planety. Ziemia – jak się wyrazili – straciła konstruktywną rację bytu. Ludzkości grozi niebezpieczeństwo. W sprawę włączyli się kosmici, ale nie zdołają uratować wszystkich ludzi. Ewakuowane mają być tylko wybrane jednostki o szczególnych właściwościach. Takie własności ma oczywiście i pan Edward, i jego asystentka. Zuzanna też – jak twierdzą. Później okazało się, że ja również urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą i mogę być ewakuowany. Z tego, co zrozumiałem, chodzi o przedsięwzięcie podobne do biblijnej Arki Noego.

Brzmi to niewiarygodnie i idiotycznie. Nie śmieję się jednak, bo nigdy nie wątpię w zjawiska, o których z całą pewnością nie można powiedzieć „tak” lub „nie”. Tyle dziwnych rzeczy na świecie...

Moi „kosmiczni” znajomi niczym się nie wyróżniają. Chodzą normalnie ubrani, mówią zrozumiałym językiem. Jest jednak w ich twarzach coś dziwnego, co może świadczyć o porozumieniu wewnętrznym: skupieni, zamyśleni, chwilami nieobecni. Jakaś sekta... Wegetarianie. Od kiedy bywają w moim domu – minął właśnie rok – zauważyłem, że córeczka rzadko ma ochotę na mięso.

Moi niecodzienni goście mówią, że dysponują dokumentami, spisanymi tajemniczym, mechanicznym językiem. Tak piszą ponoć niektórzy wybrańcy albo wręcz kosmici... Dokładnie nie zrozumiałem... W owych pismach zagłada Ziemi jest „naukowo potwierdzona”.

Opowiadają o reinkarnacji. Podobno Mickiewicz był kolejnym wcieleniem Mojżesza, a Einsteina już dawno przeniesiono w inny wymiar. Cała wiedza wielkiego fizyka pochodzi od Obcych... Pan Edward twierdzi również, że od dawna z kosmitami prowadzi się handel ciałami ludzkimi, potrzebnymi im do badań.

DZIWNY PRZYPADEK

Na dobrą sprawę nikt u nas w domu nie wie, czego dziwni goście chcą. Na pewno nie są to zwykli naciągacze. Dotychczas nie zdarzyło się bowiem, by poprosili o pomoc – materialną czy inną... Nie wiemy: mamy się gdzieś zapisać, chodzić na ich zebrania, a może po prostu uwierzyć w to, co opowiadają.

Chcą nas przekonać, iż otacza nas bliżej nie znana energia, chroniąca przed nieszczęściami. Jeżeli tylko nie odrzucimy jej z własnej woli, to w najbliższym czasie – do ewakuacji? – nic złego nie może się przytrafić ani nam, ani naszym przyjaciołom.

– Będziecie mieli dowody – powiedział pan Edward – waszej siły telepatycznej. Możecie się nawet jej przestraszyć.

76

W kilka tygodni później dyrektorzy kilkunastu francuskich teatrów mieli przylecieć do Warszawy, by zobaczyć przedstawienie Czerwony stoliczek. Zamierzali zaprosić je do swoich teatrów. Trwały prace nad przełożeniem piosenek na francuski. Francuzi chcieli, by moje nazwisko koniecznie znalazło się na afiszu...

Zuzia źle się czuła. Przyjazd Francuzów był dla niej nie na rękę. W przeddzień ich przylotu powiedziała wręcz:

– O Jezu, jak mi się nie chce ich jutro przyjmować. A może by tak nie przylecieli...

Kilka godzin później – telefon z Paryża. Dzwoni agentka i główny impresario francuskiej wersji Stoliczka, nasza dobra przyjaciółka:

Zdarzyło się coś zupełnie niebywałego! Jechałam dziś z narzeczonym na lotnisko, gdzie umówiłam się z dyrektorami. W torbie miałam dla nich bilety do Polski. I nagle – zamiast na autostradzie prowadzącej do portu lotniczego – znaleźliśmy się w małym podparyskim miasteczku, w którym nigdy wcześniej nie byliśmy. Zanim odszukaliśmy drogę do autostrady, samolot odleciał. Dyrektorzy przylecą więc dopiero jutro.

Zuzia zaśmiała się:

O, kosmici spełnili moje życzenie... Ale była przerażona – nie mniej od francuskiej przyjaciółki. Nie sądzę, żeby panu Edwardowi i jego przyjaciołom zależało na utrzymaniu swych rewelacji w tajemnicy. Wręcz przeciwnie. Powinni być raczej zainteresowani propagowaniem swoich – jak je nazwać? – odkryć, idei, kontaktów pozaziemskich...

CUDA W MĘĆMIERZU

Mój dom pod Kazimierzem stoi w bardzo dziwnej wiosce Męćmierz. Starzy chłopi opowiadają o tym, że wieś nawiedzały – a może wciąż nawiedzają – diabły. Historie te brzmią bardziej jak podania ludowe niż wiarygodne wydarzenia, ale – jak sądzę – coś w nich musi być... Nie opodal, nad Wisłą, znajduje się płaskowyż, który można by wziąć za lądowisko dla pojazdów kosmicznych. Nie przypuszczam, aby był to naturalnie ukształtowany teren...

W moim domu panuje chyba jakaś szczególna atmosfera. Nie przypadkiem powstało tam wiele znakomitych utworów muzycznych, skomponowanych przez Zbyszka Preisnera, Grzegorza Ciechowskiego, Janusza Stokłosę i Rafała, mojego syna.

W tymże Męćmierzu kilka lat temu mieszkali państwo Zdebiakowie, plastycy z wykształcenia. Opowiadali, że przed paru laty pani domu ni stąd, ni zowąd zaczęła lewitować. Gdyby ojciec i mąż nie uwiesili się wiszącego w powietrzu ciała i nie ściągnęli z powrotem na podłogę, pewnie wyleciałaby przez komin. Nie mam powodów, aby wątpić w prawdziwość tej relacji. Opowiadali mi ją w końcu ludzie wykształceni, a nie zabobonne chłopstwo...

Do wszystkich tych niesamowitych historii odnoszę się ze sceptycyzmem. Mógłbym, oczywiście, potraktować pana Edwarda jak wariata i wyprosić go za drzwi. Ale mogę także spokojnie wysłuchiwać jego rewelacji i czekać, co z nich wyniknie. Mistyczna część mojej osobowości każe mi właśnie tak postępować. Bez uszczerbku dla rozsądku, zresztą – nie widzę innego celu odwiedzin „kosmicznych” znajomych niż ten, o którym mówią.

Analizy naukowe nie potwierdziły przecież jednoznacznie istnienia energii, którą naładowani są bioenergoterapeuci. Nikt nie zmierzył dokładnie tej siły. A ja wiem, że taka jest! Sam w pewnych momentach ją posiadam... Potrafię łagodzić ból dotknięciem dłoni. Nie zawsze, nie wiem, od czego to zależy... Bywało jednak, że kładąc dłonie na głowie syna, łagodziłem silną migrenę, na którą często narzekał - Czułem przy tym jakieś ciepło, jakieś przepływające prądy...

77

OD AZJI DO EUROPY

Warto bywać w Spatifie – prawda ta potwierdziła się po raz kolejny przy okazji Pana Wołodyjowskiego. Jak zwykle wzięliśmy się na rękę z Hoffmanem. Obaj lubiliśmy takie siłowanie się. Miałem wprawę jeszcze z bankietów z Wojtkiem Frykowskim w łódzkim Spatifie. Kiedy nie mieliśmy już za co pić, Wojtek wybierał największego drągala na sali, po którym było widać, że ma pieniądze, podchodził do niego i mówił, i wskazując na mnie:

Spróbuj się, koleś, na rękę z tym dzieckiem. O pół litra. Próbowali, przegrywali... Ale wtedy mało kto jeszcze znał mnie i moją umiejętność siłowania się na rękę.

Nie jestem pewien, ale Hoffman chyba wówczas wygrał. Wychodząc, złapał mnie przy kontuarze w szatni i powiedział po swojemu, zaciągając i zaciskając zęby:

Bracie kochany! Dla Wajdy to ty możesz być typowy Słowianin, dla Antczaka typowy Skandynaw, a ja po prostu chlapnę ciebie na czarno i ty u mnie będziesz Azja. Zastanów się.

I wyszedł. Potem dopiero powiedział mi, że naprawdę to przymierza się do Potopu, ale najpierw zrobi Wołodyjowskiego, bo w takiej kolejności czytał Trylogię na Syberii. Poza tym Wołodyjowski to film o mniejszym budżecie i łatwiejszy w reżyserii.

Nie ma co ukrywać – chciałbym, żebyś ty, bracie kochany, zagrał u mnie Kmicica. Teraz lepiej się poznamy, tak bardziej artystycznie, a potem przymierzysz się do Kmicica. No co, zgoda?

Miałem zastrzeżenia, czy to w porządku, żeby ten sam aktor najpierw grał Azjatę, a potem symbol mołojeckiej polskości.

Ja ciebie, bracie, tak chlapnę na czarno, że nikt cię nie pozna.

JERZY HOFFMAN: Daniel znany był z filmów Wajdy z zupełnie innego emploi. A ja dałem mu rolę czarnego Azjaty! Nikt sobie tego nie wyobrażał, sądzę, że nawet sam Olbrychski odnosił się sceptycznie do tego pomysłu.

ANDRZEJ WAJDA: Odradzałem Danielowi udział w tym filmie. Uważałem, że bez względu na to, czy film będzie udany, czy nie, czy Olbrychski zagra w nim dobrze, czy źle, to Pan Wołodyjowski będzie murowanym sukcesem narodowym. A Danielowi nie był potrzebny sukces. Już go odniósł. Wydawało mi się, że ten aktor potrzebował wówczas dużej roli, żeby wziął się za coś naprawdę poważnego, coś, co go dalej rozwinie...

Wprawdzie kilka lat wcześniej w świątecznym numerze „Ekranu” rozpisano konkurs wśród czytelników, kto – ich zdaniem – powinien zagrać Wołodyjowskiego i Kmicica. Wygrałem w obydwu kategoriach, ale to była tylko zabawa i test na popularność. Drugi był, zdaje się, Kloss, czyli Stanisław Mikulski...

– Nowowiejskiego zagra, oczywiście, Marek Perepeczko – mówił Hoffman – a Zawadzka Baśkę.

Najdłużej chyba zastanawiał się nad obsadzeniem głównej roli, ale w końcu zrobił najlepszy wybór... Nie pamiętam już, kto oprócz Łomnickiego wchodził wtedy w grę. Pamiętam za to, że Tadzik nie od razu podjął się zagrania pana Michała. Bądź co bądź miał już czterdzieści parę lat, a rola wymagała od niego ogromnego wysiłku fizycznego. Wiedział, że będzie musiał jeździć konno, fechtować się, nigdy tego tak naprawdę nie robił. Najpierw więc poddał się najrozmaitszym badaniom lekarskim i testom wydolnościowym, a potem powiedział: „Zgoda”. I od tej pory mieliśmy wielkiego artystę grającego Małego Rycerza.

78

MARCOWE INTRYGI

Mnóstwo plotek, anegdotek i wydarzeń z planu Pana Wołodyjowskiego opisała w swojej książeczce Basia Wachowicz. Mnie szczególnie utkwiły w pamięci przejścia Jurka Hoffmana w czasie marcowej hecy antysemickiej. Były to wydarzenia dramatyczne i hańbiące: najgorsze, że ludzie z ekipy robili Jurkowi rozmaite wstręty z powodu jego żydowskiego pochodzenia. Aktorzy stanęli za nim murem. Podziwiam go dziś, że z takim spokojem ciągnął film do przodu, choć pracował pod ogromną presją psychiczną...

Trochę się pokłóciliśmy o moją rolę. Chciałem zagrać Azję nerwowo, wprowadzić jakieś pomysły à la Wajda... Hoffman mnie hamował. Wszystko, co we mnie wrzało, wciąż starał się chłodzić. Ostatecznie efekt okazał się chyba niezły, ale to zasługa wyłącznie reżysera. Tylko on wiedział, że powinienem grać bardzo zdyscyplinowanie.

– Uwierz, psia jego mać, że jest to dobrze napisana rola – przekonywał mnie. – Popatrz: kocha, namiętny, chce zabić, porwać, w końcu jego zabijają. No, dramat prawie szkspirowski.

Miał rację. Trzeba było to zagrać skromnie, mrużąc troszkę oczy, aby wyglądały bardziej azjatycko. Jurek przypominał mi o tym przed każdym ujęciem.

JERZY HOFFMAN: Wbijaliśmy Daniela na pal. Musiał siedzieć na wąskim siodełku rowerowym, co na dłuższą metę wcale nie było wygodne. Ponieważ był to okres naszych nieporozumień, nie mogłem sobie odmówić odrobiny sadyzmu. Olbrychski siedzi na siodełku, a ja każę wygasić światła i zarządzam przerwę obiadową. Nikt, z Danielem włącznie, nie pisnął nawet słówka.

Był taki okres, że tylko pracowaliśmy ze sobą, a towarzysko nie rozmawialiśmy.

JERZY HOFFMAN: Daniel zupełnie inaczej grał w filmach Wajdy, który czegoś innego od niego wymagał i czegoś innego oczekiwał. Olbrychski był cały rozedrgany, żeby nie powiedzieć – rozhisteryzowany. Wymagałem absolutnego skupienia, takiej kompletnej ikonowatości postaci, niesłychanej oszczędności gestów. To „Jam jest Azja, syn Tuhaj-beja” było właściwie jedynym momentem werbalnej ekspresji.

Danielowi wydawało się, że mu niszczę rolę.

Po obejrzeniu filmu ostro się upił i prawie nad ranem zadzwonił do mnie.

– Jurek – powiedział – przepraszam i dziękuję.

Robiliśmy zdjęcia w stadninie w Białym Borze, gdzie dyrektorował Zygmunt Krzysztofik, słynny Kmicic Północy. Nazywano go tak z powodu odwagi i naprawdę niesamowitej fantazji. Wiele razy doświadczyłem jednej i drugiej na sobie. O trzeciej czy piątej rano, od razu po bankiecie, Krzysztofik kazał siodłać konie i z balkonu skakaliśmy wprost na końskie grzbiety. Marek Perepeczko raz wziął udział w takiej eskapadzie, ale potem już nie dał się namówić nawet na najmniejszą przejażdżkę.

Krzysztofik, który wiedział o konflikcie między Jurkiem a mną, posadził nas na jakimś bankiecie obok siebie. Nie należę do ludzi, którzy długo się gniewają, a na Hoffmana nikt nie może się gniewać dłużej niż kilka dni. Wtedy jednak zamknąłem się w sobie i z zaciśniętymi ustami czekałem, co będzie.

W pewnym momencie Jurek zaczyna sapać, pije jedną wódeczkę, drugą, widzę, że będzie przemawiał. Przekrzywia charakterystycznie głowę i zwraca się do mnie:

– Bracie kochany, tak patrzysz na mnie, że ja piję... No to posłuchaj rzeczy następującej: zmontowałem, bracie kochany, pierwsze trzy akty, obejrzałem... I mówię ci, bracie, mogę pić!

JERZY HOFFMAN: Pana Wolodyjowskiego kręciliśmy w Bieszczadach. W pobliskiej wsi mieszkał chłop grający na skrzypcach. Daniel też grał na skrzypcach, więc naturalnie od razu obaj się pokumali. Olbrychski chyba nawet mieszkał u tego górala... Pewnego dnia na plan przyjechał autor scenariusza, Jerzy Lutowski, i poszedł do chałupy. Tam już obaj skrzypkowie byli po małej wódce...

Oto autorPanaWołodyjowskiego –DanielprzedstawiłchłopuLutowskiego.Naco chłop padłnakolanaizawołał:

Jezus Maria, pan Sienkiewicz!

79

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]