Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

ADRENALINA O SIÓDMEJ WIECZOREM

„Nędznicy” Wiktora Hugo. Pożółkła książka z dedykacją od opiekuna kółka dramatycznego w liceum „Batorego”. Meblując pokój przypadkowo, a może nie – ustawiłem na niej karteczkę, którą się daje zasiadającym u wykwintnego stołu. Narysowany na niej Oscar wyjaśnia, o jakie przyjęcie chodziło. Dwie drogi: kiedyś zdawało się, że teatr, a przecież przede wszystkim film...

Ojciec – który się wreszcie pogodził, że jestem aktorem, a nie dziennikarzem, prawnikiem czy lekarzem – owszem, coś tam pochlebnego rzucił o moich filmach. Jako człowiek starej daty uważał jednak, że aktora nobilituje scena. Coś podobnego i mnie kołatało się po głowie.

GRA W CHOWANEGO

Książę Poniatowski w Popiołach – Stanisław Zaczyk – zaprosił mnie do „Kamiennych schodków”.

Słuchaj, Dejmek chce cię zaangażować. Wiesz... to jest dość skomplikowany człowiek. Podczas rozmowy będzie cię testował na różne sposoby. Ale wiem, że masz szansę zagrać Kordiana. Nie zmarnuj okazji!

Zadzwonił gdzieś. Poznałem termin spotkania. Kolejny raz otworzyło się przede mną niebo.

Błagam cię, tylko bądź skromny – powiedziała mama. – To taki ważny reżyser: żeby nie odniósł wrażenia, że ci się przewróciło w głowie. Kordian... Trochę przesada, ale kogokolwiek byś grał, to będzie dobrze.

Teatr Narodowy. Usiadłem na krześle. Sekretarka pouczyła:

Proszę poczekać, pan dyrektor pana poprosi.

Minęła godzina. Wchodzą znani aktorzy i nie znane mi osoby, potem schodzą. Słyszę śmiechy, swobodne rozmowy. Czy to badanie mojej karności? Przyszedłem pełen pokory, ale sposób postępowania Dejmka zaczyna mi się nie podobać. Górę bierze przekora. Nic to – czekam półtorej godziny. Nareszcie słyszę od sekretarki, że już mogę wejść.

Za biurkiem siedział mężczyzna. Mruknął: „Chwileczkę” i dalej przeglądał jakieś papiery. Wiedziałem, że na spotkanie precyzyjnie umówił nas Zaczyk, więc po co udawać zajętego?

Słucham, czego pan sobie życzy?

No...pan Stanisław Zaczyk mi powiedział, że pan chciał... to znaczy... byłby skłonny ze mną...

Zlodowaciał.

A tak, Zaczyk. Zaczyk... mówił mi, że p a n b y c h c i a ł coś zagrać w moim teatrze. Nic pan na scenie nie grał... zdaje się w filmach pan występował? No dobrze, porozmawiajmy... Tylko pan sobie musi zdać sprawę, że jeżeli pan będzie miał wyjazd do Hollywood albo do Cannes, to w moim teatrze żadnym „cudzełesem” pan nie będzie. Jeśli pan będzie potrzebny do trzymania halabardy, to pana na żadne festiwale czy do filmów nie puszczę!

Spojrzał mi w oczy. Przekora nie dawała jednak spokoju. Postanowiłem już nie być bierny.

A może to nie byłoby dobrze dla pana przedstawienia, abym ściskał halabardę?

Dlaczego?

Wie pan, jestem dość popularny wśród młodzieży. Pewnie młodzi też przyjdą na pański spektakl. I może się zdarzyć, że dziewczynki będą patrzyły na halabardzistę, a to, co się dzieje na środku sceny, umknie ich uwadze...

Po raz pierwszy popatrzył na mnie uważnie.

Proszę usiąść. Skąd pan pochodzi?

121

Zaczęliśmy rozmawiać o mojej matce, skrzypcach – długa i ciepła rozmowa. Rozstawaliśmy się, jakby wszystko pozostawiając otwarte, ale obaj wiedzieliśmy, że „małżeństwa” nie będzie. Kordiana zagrali na zmianę Gogolewski i chyba Alaborski. A może mi się wydawało, może rzeczywiście Dejmek uznał, że na początek właśnie z halabardą będzie mi do twarzy?

Piotr Dejmek powiedział mi kiedyś, że ojciec po powrocie do domu tak skomentował nasze zetknięcie:

Pomyliłem się, co do Olbrychskiego. Żałuję.

GUCIO!

ADAM HANUSZKIEWICZ: Poznaliśmy się w 1967 roku, w Piwnicy Wandy Warskiej. Zapytałem, czy by nie zagrał w teatrze. Odpowiedział wymijająco.

Półtora miesiąca później spotkałem go przy kasie Teatru Powszechnego, którego wówczas byłem szefem. Stał po wejściówkę.

No co, zagra pan?

Myślałem, że pan żartuje...

Takie żarty dyrektora teatru nie są w najlepszym guście.

A co to za rola?

Gucio w Ślubach panieńskich.

Kiedy?

Jutro pierwsza próba.

Jutro? Ale ja się już właściwie zobowiązałem...

Co to znaczy? Ma pan kontrakt?

No, nie jesteśmy po słowie z dyrektorem Bratkowskim, ale mówiliśmy coś o wspólnych planach.

Chodźmy na górę!

Weszliśmy do mojego gabinetu. Zadzwoniłem do Bratkowskiego, który coś ode mnie potrzebował – wypożyczenia aktora? kostiumów? dekoracji? Już nie pamiętam.

Proszę pana, proponuję handel wymienny: dam panu to, co pan ode mnie chce, a pan da mi to, czego pan jeszcze nie ma. Godzi się pan?

Umowa stoi.

Biorę Olbrychskiego!

No wie pan!

A przyrzeczenie?

O cholera!

Zaczęły się próby. Daniel powiedział:

– Nauczyłem się jeździć na koniu, nauczę się i mówić w teatrze.

HENRYK BOUKOŁOWSKI: Daniel bardzo przeżywał swój udział w Ślubach panieńskich. Debiut. Nie mógł sobie poradzić ze słowem Fredry. Przyszedł i do mnie, abym mu pokazał, jak mówić fredrowski wierszowany tekst. Miał świetny słuch i był pracowity. W przygotowaniach skorzystał trochę z moich rad, wiele wziął od Hanuszkiewicza. Wydaje mi się, że Daniel umiał oddać się pod opiekę przyjaciół, gdy mu było ciężko, trochę ich wykorzystać – i chyba dobrze na tym wychodził. Nie ma w tym niczego zdrożnego.

ADAM HANUSZKIEWICZ: Być może Daniel miał trochę trudności z połączeniem ruchu z mówieniem wierszem. Początkowo pracował z Krasnowieckim – ten nie był wtedy w najlepszej formie i zwrócił się do mnie, bym wykończył, co zaczął. Przez ostatnie dwa tygodnie zrobiłem spektakl – uważam go za swój. Dałem szkołę Dankowi, ale on - piekielnie sprawny – już nie miał kłopotów z rolą. Sukces.

122

KSIĄŻĘ Z DANII

ADAM HANUSZKIEWICZ: Po Guciu, zaraz obsadziłem go w Hamlecie. To była jego druga w życiu rola w zawodowym teatrze! Na próbach zaczął mi się stawiać – proponował swoje rozwiązania. I to było fajne, partnerskie!

Hanuszkiewicz powiedział mi: trzeba się nauczyć teatru. Musiałem to zrobić, zanim zaatakowałem Hamleta. Komedia oznacza matematyczne podejście do zawodu – nie wolno się pomylić, bo po prostu nikt się nie będzie śmiał. Aktorstwa – nie tylko komediowego – powinno się uczyć od Chaplina albo Bustera Keatona. A może z animowanych filmów Disney- a... Najśmieszniej, najprecyzyjniej gra Myszka Miki i Kaczor Donald – bez zbędnych gestów, z odwagą, gagiem, puentą, odruchami pierwotnej szczerości, złości, nienawiści, strachu. Jeśli się uważnie czyta Fredrę i zobaczy dobrze zagrane jego utwory, to można wiele się dowiedzieć o bliźnich. Niemal tyle, ile z Moliera i Szekspira.

ADAM HANUSZKIEWICZ: Od pierwszych prób sytuacyjnych ekipa z WFD rejestrowała to, co się dzieje na scenie. Nakręcono siedem kilometrów taśmy; potem parę metrów trafiło do piętnastominutowego reportażu o inscenizowaniu Hamleta, parę – do filmu o mnie. Z widowni przypatrywało się nam stale kilkadziesiąt osób – studentów, uczniów, gości...

Podczas ostatniej próby, w scenie, gdy Hamlet zabija „szczura”, podszedłem do matki (perwersyjny pomysł Adama – Zosia Kucówna była tylko o kilka lat starsza) i zgodnie z szekspirowskim tekstem zacząłem na nią krzyczeć – ty taka owaka. Nagle usłyszałem trzask i poczułem ból na lewym policzku. Zosia uderzyła mnie w twarz! Odruchowo, z zapamiętania oddałem cios. Na sali zrobiła się cisza... Po chwili ochłonąłem – zrozumiałem, że podniosłem rękę na najbliższą mi koleżankę, żonę dyrektora i reżysera, a w sztuce – własną matkę! A tu jeszcze do powiedzenia stroniczka monologu!

I prywatnie, i w Hamlecie osunąłem się wzdłuż ciała Zosi, padłem na klęczki. Kończyłem tekst w tej pozycji, płacząc w jej łono. Później dowiedziałem się, że cios Kucówny to była ukartowana przez Hanuszkiewicza prowokacja.

ADAM HANUSZKIEWICZ: Chciałem, by zareagował żywiołowo, ale nie przewidywałem, że się zrewanżuje policzkiem. Gdybym mu o tym powiedział, to by sobie coś wykombinował. Nie doszłoby więc do pobudzenia instynktu – czyli, jak mówił Picabia myślenia kolanem.

Zresztą Daniel też wywołał odruchową reakcję – Kamasa, grającego króla. poradziłem mu: „Podejdź do niego na próbie, pocałuj go w usta i przytrzymaj mu kark, by ci nie uciekł” (taką sytuację uzasadniał tekst Szekspira). Kamas o mało się nie wyrzygał. Także i ta scena trafiła do spektaklu.

Hamleta powtarzaliśmy dziesiątki razy. Umierali koledzy, z którymi występowaliśmy na początku – utopił się Nardelli, zabił się w samochodzie Iwaniec. Powiedziałem reżyserowi, że nie chcę widzieć dublerów w kostiumach zmarłych kolegów.

Jesteś sentymentalny. Bilety wyprzedane, grasz coraz lepiej, głos masz osadzony, młodość ci nie minęła – trzeba grać!

Nie będziemy grali, bo przedstawienie skonstruowałeś na moich i cudzych żywiołowych reakcjach: wrzuciłeś chłopca w szekspirowską maszynę i patrzyłeś (choćby w historii z policzkiem), jak zareaguje podłączona pod prąd żaba. Dziś, gdybyś mnie przed taką próbą postawił, to bym nie oddał uderzenia. Przerwałbym monolog, uważnie spojrzał na Zosię i pogłaskał ją po twarzy zewnętrzną stroną dłoni. Nie sposób by już było dokończyć ani monologu, ani sztuki, bo pojawiłby się Hamlet dojrzały. Można oczywiście zdecydować, że gram Hamleta trzydziestoletniego, ale wtedy trzeba zaczynać próby od początku. Inaczej w grę wkradnie się fałsz.

Hanuszkiewicz zrozumiał moją intencję. Hamlet zszedł z afisza.

KRZYSZTOF ZANUSSI: W Hamlecie Daniel porywał młodością.

ADAM HANUSZKIEWICZ: Olbrychskiemu bardziej się pamięta Hamleta niż mnie – reżyserowi.

123

HENRYK BOUKOŁOWSKI: W Hamlecie Daniel otarł się o sacrum sztuki aktorskiej. Były takie fragmenty, gdy – trudno, niech zabrzmi to górnolotnie i banalnie – Olbrychski niósł prawdę. Oznacza to siłę, dzięki której Szekspir jest przez wieki ludziom bliski. Przyjacielowi Daniela, Wysockiemu, było dane dostępować sacrum niemal przez całe przedstawienie.

Daniel nie jest wielkim aktorem: niestety, stępił w sobie te czułki, które mogły go „oprowadzić do wielkiego aktorstwa. Wszystkiego chce spróbować, dąży do osiągnięcia zarówno wartości materialnych, jak i duchowych. W jego grze procentuje zachłanność w przeżywaniu i poznawaniu. Nigdy nie widziałem, by zszedł poniżej poziomu dobrego aktorstwa.

Chciałbym się kiedyś znaleźć na festiwalu Hamletów. Codziennie dziesięć spektakli i tyluż aktorów z różnych krajów. Patrzyłbym na nich i myślał, co jest w tej postaci, że nikt nie może jej do końca ogarnąć.

Grając Hamleta, zawsze starałem się objąć pień drzewa. Nie dawałem rady. Zastanawiało mnie, z której strony go nie objąłem i ile Jeszczem metrów czy centymetrów pozostało. Co wieczór starałem się trochę przesuwać – raz w lewo, raz w prawo. W miarę możliwości, rzecz jasna, pozostając z tej strony, z której Pan Bóg mnie usytuował – jestem z Polski, mam określony głos, takie a nie inne warunki psychiczne i fizyczne. Zawsze nie dostawałem.

Inni grali inaczej. Z zachwytem obserwowałem, jak opasywali rękami kawałek drzewa, którego nie zdołałem dotknąć. Pozostawały jednak skrawki odnalezione tylko przeze mnie i całe połacie nie objęte przez nikogo. Obwód tego drzewa jest tak ogromny, że nawet gdyby wszyscy aktorzy świata podali sobie ręce, to nie zdołają zamknąć tego kręgu wokół hamletowego pnia..

ADAM WIELKI

Beniowski... Chyba jedno z największych osiągnięć Hanuszkiewicza... Poemat z dygresjami, skomplikowany nawet podczas uważnego studiowania, Adam zamienił w opowieść zrozumiałą dla każdego.

Z Beniowskiego pamiętam nieprawdopodobną radość z pojawiania się na scenie. Tańczyłem, skakałem, biegałem, jeździłem konno, walczyłem na białą broń z pięcioma przeciwnikami (pojedynek ułożył mistrz z łódzkiej szkoły aktorskiej – prof. Wilhelm). Biologia i poezja – rzadki melanż!

Podczas mojej pierwszej dekoracji francuskim odznaczeniem, minister Jack Lang komentował Beniowskiego. Z tego co mówił wynikało, że – nie pojmując ani słowa po polsku – doskonale zrozumiał, o co poecie i reżyserowi szło. Między innymi i dlatego Hanuszkiewicz robił wtedy wielki teatr. Miałem szczęście zagrać u niego kilka głównych ról.

ADAM HANUSZKIEWICZ: Daniel nie lubi grać drugich skrzypiec. W Wacława dziejach w głównej roli występował Kolberger. Już od pierwszej próby Krzysztof go drażnił. Ciągle mówił: „Ja bym to lepiej zrobił!”. Uwag Daniela nie brałem jednak za personalny atak wymierzony w Kolbergera. Był to po prostu głód roli. A przecież i w Wacława dziejach, i w Kordianie Olbrychski zaznaczył swoją obecność wyraziściej, niżby to wynikało z tekstu, który przyszło mu wypowiadać.

Główną rolę Olbrychski znów zagrał u mnie w Mężu i żonie Fredry. Znakomicie! Należy do nielicznego grona aktorów, którzy opanowali perfekcyjnie dwa zawody – aktorstwo filmowe i teatralne. Dygat – także i ja się do tego przekonania skłaniam – uważał Daniela za lepszego aktora teatralnego niż filmowego. Daniel miał i ma w teatrze większe możliwości. W filmie był przed nim James Dean i tego nie zmieni: urodził się później. Gdyby narodził się wcześniej, miał szansę „narzucenia” swej osoby i osobowości Europie czy światu. A tak – jakże często obserwowano go (niesłusznie) w optyce wielkiego Deana. Szkoda więc, że w teatrze Daniel grał, jak dotąd, tak mało...

Tym bardziej że Olbrychski potrafi precyzyjnie oddzielić teatralny i filmowy rodzaj gry. To rzadkie. Przed pierwszym przedstawieniem Męża i żony Jankowska-Cieślak powiedziała mi w cztery oczy:

124

– Proszę pana, oczywiście będę grała, jak pan zaplanował, ale to jest wszystko sztuczne, za głośne, okropne! Już w piątym przedstawieniu była wspaniała, stała się równorzędnym partnerem dla Daniela. I przekonała się, że to, co w filmie uchodzi za sztuczne i za głośne – na scenie takie nie jest. To też zmarnowana aktorka

teatralna. Aż dziw bierze, że nikt nie wykorzystał jej talentu!

Mąż i żona była dla mnie z początku psychoterapią, okazją do autoironicznego komentarza do tego, co się działo w moim życiu osobistym – do kpiny z własnych ówczesnych rogów. Ale „prywatne gierki” szybko się ulotniły, a pozostała przyjemność gry. Naprzeciwko miałem Jadwigę Jankowską-Cieślak i Krzyśka Kolbergera. Lokajem był Wiktor Zborowski, służące zmieniały się co kilka przedstawień. Na sali śmiano się do rozpuku.

Na premierze w pierwszych rzędach siedzieli Romanówna i Wołłejko, grający niegdyś w sławnej inscenizacji Korzeniowskiego. Szczerze się bawili. Akceptowali nowe, nowocześniejsze ujęcie tej komedii, dokonane przez Hanuszkiewicza.

Fredrowskie epizody z mojego życia wspominam na tyle dobrze, że chyba odpowiem pozytywnie na telegram wysłany do mnie przez Hanuszkiewicza w jego książce: propozycję wcielenia się w Cześnika.

ADAM HANUSZKIEWICZ: Musi się śpieszyć, bo niedługo będzie mógł grać tylko Dyndalskiego. Nie ma już w Polsce – poza Danielem – kandydata na Cześnika w starym modelu. Odeszli cholerycy, straciliśmy temperament... I potem zdarzają się takie pomyłki, jak Mrożewski-Cześnik: dobry aktor, ale g r a j ą c y temperament. Bardzo zdolni - Stuhr i Gajos – mogą być wspaniałymi Rejentami. W Europie znam tylko jednego aktora nadającego się na Raptusiewicza – Niemca Schroedera: błękitne oczy, polski wąs i temperament.

W tradycyjnym przedstawieniu Olbrychski Cześnika nie mógłby zagrać – pewnie zaproponowano by mu teraz rolę Wacława. A ja obstawię go młodymi... Niech pracuje na dobro polskiej literatury, z której wyszedł. On ma chyba kompleks Poli Negri!!! Jeden spektakl norwidowski na Śląsku jest naprawdę więcej wart niż Oscar. Przecież po wręczeniu go i tak powiedzą:

–- Panie Olbrychski! Pan jest wspaniały, a poza tym tak kochamy Bułgarów.

KRÓLOBÓJCA

Makbet to sztuka, której tytułu nie wymienia się w języku angielskim, a panuje opinia, iż ten dramat przynosi nieszczęście aktorom i producentom. Znakomitości kładły na mordę to przedstawienie.

Miałem 22 lata, gdy zagrałem Banka w Makbecie w reżyserii Wajdy. Łomnicki – tytułowy bohater – skreślił połowę monologu z ostatniego aktu. Wielki aktor wymyślił, że zagra potwora. Chciał z Makbeta zrobić średniowiecznego Artura Ui, więc usunął to, co kłóciło się z jego interpretacją. A Szekspir właśnie w tych momentach oddał wrażliwość królobójcy. Nie spotkałem tak pięknych monologów, traktujących o człowieku, jak te, płynące z ust Makbeta w piątym akcie.

Koncepcja Krzysztofa Nazara zakładała, że wszyscy wokół uzurpatora są jeszcze większymi potworami.

– Może się panu uda zagrać tak, że śmierć Makbeta stanie się wzruszająca...

Zasugerowałem, by zagrać małżeństwo Makbetów jak Romea i Julię, którzy nie popełnili samobójstwa. Przeżyli wielką miłość i dwadzieścia kilka wspólnych lat, są szczęśliwymi ludźmi, dobrym małżeństwem. Ale czegoś im brakuje: stanowisk, władzy. Żona szepce: „Kocham cię, ale koleżance jest lepiej – jej mąż króluje. Za dużo masz w sobie mleka człowieczeństwa, jesteś za uczciwy – wiernie służysz tym durniom. Inni zabijają – zabij i ty”.

Żuławski umyślił sobie taką scenę początkową – Makbet siedzi na proscenium i się onanizuje. To ciekawy pomysł jak na Żuławskiego, ale nie na Szekspira. Bo jak ktoś ma problemy z kogutkiem, to powinien iść do znachora albo psychiatry – i wtedy nie jest to dramat uniwersalny, penetrujący naturę każdego człowieka, tylko interesująca sztuka o wariatach. – Wydaje

125

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]