Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

Film przyniósł mi oczywiście ogromną popularność, którą potwierdził i po każdej kolejnej emisji odnawiał serial telewizyjny. Dzieci z piaskownicy przez lata krzyczały na mój widok słynne „Jam jest Azja, syn Tuhaj-beja!”

POLOWANIE NA ASYSTENTA

Na planie Polowania na muchy zostałem asystentem reżysera. – Tak naprawdę to jesteś asystentem w każdym moim filmie, w którym grasz – powiedział Wajda. – W tym akurat nie ma dla ciebie głównej roli, możesz mi więc pomóc w różnych detalach aktorskich, zwłaszcza z młodymi aktorami. Niech to się nazywa, że jesteś asystentem, taki będzie twój etat w Zespołach Filmowych. Kiedyś może będziesz chciał zrobić własny film, to takie doświadczenie na pewno ci nie zaszkodzi.

Scenarzysta Janusz Głowacki, obecnie znany dramaturg w Ameryce, był wówczas sławnym w Warszawie playboyem. Widywałem go w tzw. środowisku, ale nie znałem tego, co pisał. Zauważano jego bardzo dowcipne i przewrotne felietony w „Kulturze”, ale o opowiadaniach czy powieściach nie było jeszcze głośno. Polowanie na muchy bardzo nam się podobało, lecz na planie szybko okazało się, że nie jest to literatura, którą da się interesująco sfotografować. Zabawne dialogi, dobre do czytania, na ekranie wyglądają na kompletnie wymyślone.

A moja rólka? No cóż, gram malarza, który czeka z siekierą na ukochaną kobietę, a gdy ta przychodzi, porzuca myśl o zabójstwie i dziękuje, że o nim nie zapomniała. Skoro chce u niego zamieszkać z narzeczonym, to bardzo proszę... Moje ówczesne doświadczenia z kobietami może nie były aż tak skrajne, ale też burzliwe. Może nawet sprzedałem karykaturę samego siebie?

ANDRZEJ WAJDA: Główna rola zdecydowanie nie nadawała się dla Daniela. Taka jakaś oferma... Wymyśliliśmy, że na ekranie Olbrychski pokaże się w epizodycznej roli malarza, biedaczyny. Zagrał zresztą bardzo śmiesznie; być może to najlepszy fragment całego filmu, którego specjalnie nie cenię A Daniel? Rola była tak dalece niezgodna z jego charakterem i z tym typem bohatera, którego zazwyczaj grał, że oczywiście zwrócił uwagę wszystkich. Nikt się nie spodziewał, iż Olbrychski zagra coś podobnego tak świetnie i z taką wyobraźnią.

Jak każdy film Wajdy, Polowanie... nakręcono bardzo szybko. Andrzej nie znosi pracować powoli; uważa, że napięcie, przyspieszenie i dynamiczny rytm mają wpływ na końcowy efekt. W wypadku Polowania na muchy może nie należy przesadzać z komplementami, ale metodę zastosował taką jak zwykle. Wajda nie robi wielu dubli – starannie przygotowuje każde ujęcie i liczy się z taśmą. W polskich filmach zawsze były kłopoty z taśmą. Dzięki temu na Zachodzie nie zdarza mi się zmarnować choćby metra. To niemożliwe, żebym źle obliczył kroki albo zapomniał tekstu. Dla zachodnich aktorów, nawet tych największych, to pestka. Taka powiedzmy Isabelle Huppert zapomni czegoś, więc mówi:

Och, przepraszam. I kręci się jeszcze raz. Albo:

Tu się źle poczułam...

No to jeszcze raz! Nas bieda nauczyła perfekcjonizmu. Wiedziałem, że jeśli ten dubel nie wyjdzie, to na następny może operatorowi zabraknąć taśmy.

80

ODDAĆ ŻYCIE ZA KUTZA

Spotyka mnie Kutz.

Jesteś już, kurwa, kawałkiem flagi narodowej – mówi – więc musisz grywać role symboliczne. U mnie głównych ról prostych górników grać już nie możesz, ale zagraj ułana w

Soli ziemi czarnej.

Faktycznie, był taki epizod. Podczas powstań śląskich przyjechał polski ułan, który ukradł gdzieś armatę i podarował ją powstańcom.

Potem powiedział: „Ognia!” i od razu zginął.

Taką właśnie postać masz zagrać – powiedział Kazio. – Przyjedziesz z armatą, zeskoczysz z konia, krzykniesz: „Ognia!” i zdziwisz się, że już nie żyjesz. A potem będziesz tylko leżał w trumnie. Spokojnie sobie pobiesiadujemy.

No to pierwszego dnia zdjęciowego wrzasnąłem i zginąłem; drugiego – leżałem w trumnie, a nade mną śpiewano pieśni patriotyczne. Pobiesiadowałem z Kaziem, poznałem Ola Łukaszewicza i wróciłem do Warszawy.

Nie uchylałem się od grania takich epizodów. Bardzo dobrze określił to Zbyszek Cybulski:

Grać epizod to tak samo, co dać mata w kilku ruchach. On bardzo chętnie grywał epizody, podobnie jak z ochotą przyjmował role komediowe, bo wiedział, jak wpływają one na popularność aktora. No i umiał to robić wspaniale. Szczególnie pod koniec życia był doskonałym aktorem charakterystycznym.

W dużej roli można sobie odpuścić jeden dzień, jedną scenę. Później gdzieś się po drodze poprawi... Dobra główna rola zawsze wyniesie aktora, w epizodzie natomiast nie wolno zmarnować ani sekundy, jeśli chce się zrobić perełkę. Skupienie musi być co najmniej dwa razy większe.

ZEZWOLENIE NA WYZWOLENIE

Dostałem propozycję zagrania w wieloczęściowym filmie radzieckim pt. Wyzwolenie. Gigant batalistyczny... Na rozmowę z reżyserem Jurijem Ozierowem poszedłem z podejrzeniem, że oto Rosjanie montują propagandową superprodukcję. Polityką jeszcze wówczas nie interesowałem się w takim stopniu, jak później, ale miałem niejasne przeczucie, że udział w takim filmie mogę potem długo i kłopotliwie wspominać.

Wcześniej nasz ówczesny minister kultury przekonywał wielu znanych aktorów, by zagrali w Wyzwoleniu. Lepiej, gdy zaangażują dobrych i znanych, niż słabych i anonimowych. Albo w polskich epizodach wystąpią Rosjanie.

Poszedłem do „Hotelu Europejskiego” i mówię Ozierowowi:

Chcesz pokazać Polskę Podziemną. Nie wiem, czy wiesz, że największych wyczynów dokonała Armia Krajowa, a nie Gwardia Ludowa. Jeśli akcję sprowadzisz wyłącznie do teczki z ładunkiem wybuchowym, zostawionej w kinie, to – po pierwsze, będzie to niecała prawda historyczna; po drugie, źle odbierze to polska publiczność; i po trzecie, jakie to nieefektowne. Zamach na Kutscherę – to jest efekt!

Rozmawiałem o tym z polskimi władzami – powiada Ozierow. – Mogę zrobić zamach na Kutscherę, jest mi wszystko jedno, nasze władze żadnych nacisków na mnie nie wywierają. Ale to wasi powiedzieli, że sobie tego nie życzą.

Nie sądzę, żeby kłamał.

Wielu polskich aktorów zagrało w tym filmie. Myślę, że wszyscy mieli większe lub mniejsze wątpliwości, ale jakiegoś specjalnego wstydu czy poczucia winy nikt nie odczuwał.

81

Ozierowowi, bodajże w stopniu generała, oddano do dyspozycji olbrzymie środki na realizację tego giganta. Takich możliwości nikt nigdy mieć już nie będzie, nawet w tamtym kraju. To anegdota, ale podobno Bondarczuk zaczął swoją Wojnę i pokój od przeczytania dziennika zdjęciowego amerykańskiej wersji ekranizacji tej powieści. Tam gdzie były napisane uwagi produkcji, powiedzmy „wąsów – 500, armat – 1000, szabel – 2000”, Bondarczuk miał podopisywać po dwa zera do każdej pozycji.

SWETER

Nie byłem przekonany do pomysłu Andrzeja Wajdy, aby sfilmować opowiadanie Tadeusza Borowskiego. Nie widziałem się w roli słabego mężczyzny, którego miałem grać. Poza tym, cóż tam było do grania? Mało efektowne dialogi... Proza wstrząsająca, ale jak to przenieść na ekran?

ANDRZEJ WAJDA: Daniel strasznie się bronił przed tą rolą, bo nie widział materiału do grania. Był po Panu Wołodyjowskim, gdzie grał wprawdzie czarny charakter, ale z rozmachem... Te wszystkie konie, szable... A co to za film ten Krajobraz...? Co to za rola? Co to za człowiek, którego trzeba zagrać? Refleksyjny, zamknięty w sobie, same niepowodzenia, słaby, wszyscy go potrącają...

Od naszego ostatniego spotkania na planie Olbrychski jeszcze bardziej zmężniał. Zrobił się bardzo silny fizycznie, po prostu – byk. Jak tu ukryć te duże ramiona, wyrobione muskuły? Jerzy Szeski, mój scenograf i kostiumolog, znalazł gdzieś sweter. Zielono-czerwony. I gdy Daniel ubrał się w ten sweter, to ja już wiedziałem, że to jest to. Poszliśmy do wytwórni przy Chełmskiej, postawiłem go w chaszczach. Zrobiliśmy kilka próbnych zdjęć z Danielem wśród dziewczyn. Zwykle próbne zdjęcia robi się w hali, w studiu. Dlatego takie zdjęcia nigdy nie są do końca przekonywające. Przypadkowe tło, aktorzy coś grają, nie bardzo wiadomo co... Natomiast, gdy Daniel zobaczył się w plenerze, w trawach i z dziewczynami, to powoli zaczął się przekonywać do filmu. Muskuły i siła ukryły się pod swetrem.

Rozkręcałem się ze sceny na scenę. Wymyśliłem nawet jeden epizod, ten o włosach... Słyszałem chyba od Ślesickiego, że ktoś przesłuchiwany poznał później gestapówkę po zapachu włosów. W Krajobrazie po bitwie biegnę za bramę pewny, że rozpoznam dziewczynę po zapachu włosów. A potem mówię w kościółku do Stasi Celińskiej: „No nie wiem, nie wiem...”. Tych dialogów nie było u Borowskiego, napisał je Andrzej Brzozowski, asystent reżysera, wspaniały człowiek.

ANDRZEJ WAJDA: Daniel jeszcze parę razy buntował się, próbował coś zmieniać... Myślę, że z tych ról, które razem tworzyliśmy, rola w Krajobrazie... jest najtrudniejsza, ale i najpiękniejsza.

Dopiero w Krajobrazie po bitwie pojąłem jako aktor, czym jest strach i co to znaczy, gdy człowiek naprawdę się boi. Chociaż miałem wówczas 23 lata, byłem już aktorem dojrzałym i niemal cieleśnie zrozumiałem stwierdzenie Borowskiego: „Nikt z nas nie podniósł ręki”. Zrozumiałem, że człowiek nie podniesie ręki do góry w geście sprzeciwu, gdy oprawcy wiozą pełną ciężarówkę jego matek, sióstr, kochanek. Każdy z tych dziesięciu tysięcy mężczyzn chciał żyć, bo tylko żywi mają rację. Żeby to wszystko zrozumieć, musiałem jako aktor i jako człowiek coś mieć za sobą, przez coś przejść, czegoś się przestraszyć...

Ktoś po tym filmie narysował mój portret. Całą sylwetkę. Mam na nim ręce, które są jakby częścią mojego ciała. Prawie przez cały film nie trzymam łokci dalej od korpusu niż kilka centymetrów. Nie wiem, czy grałem tak odruchowo, czy kogoś podpatrzyłem, ale wiedziałem, że moje łokcie muszą być niemal wewnątrz ciała. Potem przeczytałem w teoretycznej analizie aktorstwa pantomimicznego, że odległość łokci od ciała jest funkcją charakteru postaci, którą się gra, i jej samopoczucia. Człowiek z łokciami oddalonymi od ciała jest silny i

82

pewny siebie; z luźno opuszczonymi wzdłuż tułowia – spokojny i opanowany, z niemal wciśniętymi w korpus – na granicy neurastenii.

To był wielki sukces Andrzeja – i mój. Z filmem pojechaliśmy do Cannes. W jury był Kirk Douglas, którego poznałem jeszcze podczas jego pobytu w Polsce. Ówczesny dyrektor „Filmu Polskiego” powiedział, że skoro mam znajomego w jury, to może powinienem zaprosić go na kolację – tak było praktykowane. Nie zaprosiłem go – właśnie dlatego że był w gronie sędziów. Ale po zakończeniu obrad spotkałem Douglasa w holu hotelu „Majestic”. Rozmawiał z dziennikarką „Los Angeles Times”. Przywitał się ze mną i zaczął opowiadać, że podczas obrad jury doszło do sporu. Do nagrody za najlepszą rolę męską kandydowało dwóch aktorów – Marcello Mastroianni i jakiś Polak z Krajobrazu po bitwie Wajdy. Głosowanie zakończyło się wynikiem 4:4, ale wygrał Mastroianni, bo grał w dwóch filmach konkursowych.

Byłem za tym, żeby nagrodę przyznać Polakowi, bo Mastroianni jest już znanym aktorem, a taki festiwal jak canneński powinien promować nowe twarze. Zgadzasz się ze mną?

Naturalnie – odrzekłem. – Tym bardziej że jestem właśnie tym Polakiem z filmu Wajdy. Zdumienie, które w tym momencie malowało się na twarzy Douglasa, dokładnie opisała

owa dziennikarka amerykańska: „Douglas poderwał się, usiadł i zaczął przyglądać się Olbrychskiemu. «Cholera jasna – powiedział – rzeczywiście to ty. Jak mogłem ja, aktor, nie poznać drugiego aktora?! To niesłychane))»”.

Powiedział, że gdybym wcześniej się pokazał Kirkowi, to on nie wypuściłby jurorów, dopóki by mi nie przyznali jakiejś specjalnej nagrody. A taki sukces, co tu dużo gadać... mógł mieć decydujące znaczenie dla mojej kariery zagranicą. Wielu producentów chciałoby mieć w obsadzie młodego aktora, który w Cannes dostał nagrodę. Choćby specjalną.

WIOSNA W KAMPINOSIE

Intensywnie próbowałem Hamleta. Premiera miała się odbyć w maju. Kończyła się zimą, gdy Wajda przy kawie mówi:

Słuchaj, znowu nadchodzi wiosna. Pewnie będzie bardzo ładna. Czy ty wiesz, że ja jeszcze nigdy wiosny nie spędzałem w lesie i z kamerą?

Andrzej miał taki właśnie zwyczaj zaczynania poważnych rozmów. Niby niezobowiązująco mówił o czymś pozornie błahym, żeby za chwilę wyłożyć karty na stół.

Jest takie opowiadanie Iwaszkiewicza... Na pewno nie znasz – „Brzezina”. Opowiada o wiośnie, wiesz? Próbujesz Hamleta, masz premierę, ale tak to jakoś skombinujemy, żebyś mógł jedno z drugim pogodzić. Niedaleko Warszawy byśmy to nakręcili, w Kampinosie. Zobaczymy, jak kwiatki zaczynają rosnąć, a przy okazji zrobimy film. Chcę, żebyś umierał w środku wiosny.

Wajda najpierw zaproponował mi bowiem rolę umierającego Stanisława, którego ostatecznie wspaniale zagrał Olo Łukaszewicz. Do roli leśniczego Bolesława przewidywał Innokientija Smoktunowskiego. Od dawna marzył, żeby na planie skrzyżować nas dwóch. Kieszę i mnie. Smoktunowski nie mógł przyjechać. Radzieccy producenci z „Gosfilmu” odpisali, że chory, ale o ile znałem ówczesne praktyki – chociażby „Filmu Polskiego” – to pewnie Kieszy na „zapad” nie chcieli wypuścić. A może faktycznie był chory...

ANDRZEJ WAJDA: Nie przypominam sobie, by ktoś inny miał grać leśniczego... Daniel nie nadawał się do roli chorego brata. Nie był rozpieszczonym inteligentem: zbyt dobrze zbudowany, inaczej się zachowywał, miał zupełnie inną twarz. Leśniczy – o tak! Człowiek, który się izoluje, którego dręczą jakieś niepokoje, ponury, w pretensjach do całego świata.

83

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]