Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

WSCHODNI BRAT

Nie ma już Związku Radzieckiego, a pojęcie Rosji nie oddaje wielkości tamtego imperium, którego nikt nie opłakuje. Dziś to jest Wschód. Często mnie tam zapraszano... Każdy pobyt był ogromnym przeżyciem. Wzruszenia, przyjaźnie, niezapomniane chwile...

Od dziecka byłem podatny na Wschód. Podlasie, jeden krok za Bug i już jestem w Brześciu, a potem w Baranowiczach i Mińsku. Wszędzie tacy sami ludzie – ta sama mentalność i charaktery. Mimo że religia inna, system też nieidentyczny i historia... Chłop z Białostocczyzny ma za sobą jeśli nie szlacheckie tradycje, to przynajmniej wie, że Polska była demokratyczna. Ale na co dzień ów chłop niczym się nie różni od chłopa spod Mińska czy Kijowa.

Pierwszy raz pojechałem na Wschód w 1964 roku. Na pokaz Popiołów, razem z Andrzejem Wajdą i Beatą Tyszkiewicz, najpierw do Moskwy, a potem do Leningradu, obecnie Sankt Petersburga. Spotkanie z Rosją przez szyby samochodu. Niezwykli ludzie: minister kultury, aktorzy, reżyserzy... Smoktunowski i Towstonogow, Czuchraj i Bondarczuk... W Leningradzie widziałem próbę słynnego Idioty w reżyserii Towstonogowa ze Smoktunowskim i Lebiediewem. W Moskwie poznałem ówczesną gwiazdę radzieckiego kina, Sawieliewą, która w Wojnie i pokoju grała Nataszę. Bondarczuk z Wajdą chcieli nas koniecznie ze sobą wyswatać.

– Natasza i Rafał, cóż by to była za para! – wołali.

Z pierwszego wyjazdu pamiętam przykry zapach, który ogarniał całą Moskwę: niedobre perfumy, tanie mydło, specyficzne środki dezynfekujące.

Ten sam zapach unosił się nawet w luksusowej gostinicy „Moskwa”, gdzie się zatrzymaliśmy.

Potem podróż koleją do Leningradu i kolejna niespodzianka: męsko-damskie przedziały sypialne. Ni stąd ni zowąd jadę w jednym coupé z przewodniczką z „Gosfilmu”. Przegadaliśmy całą noc. Powiedziała, że zakochane pary, które – jeśli nie są małżeństwem – nie mogą zameldować się w jednym hotelowym pokoju, wykorzystują pociągi jako tanie i niekrępujące hotele. Kochają się na trasie Moskwa-Leningrad. Później przerwa na obiad i krótkie zwiedzanie miasta. Wreszcie druga upojna noc – tym razem na trasie Leningrad-Moskwa.

Tak naprawdę z Rosją spotkałem się wcześniej, gdy przy obozowym ognisku ktoś sięgnął po gitarę i zaśpiewał pierwszą piosenkę Bułata Okudżawy. Od tej pory nikt z mojej klasy nie uczył się języka rosyjskiego na nie lubianych lekcjach dwa razy w tygodniu. Lecz właśnie w lesie, przy ognisku, a w zimie przy świeczkach – z piosenek Okudżawy. Potem kolega zdobył taśmę magnetofonową, ktoś inny zapisał nuty, przeczytałem „Jeszcze pożyjesz” i nagle w dziewiątej czy dziesiątej klasie zauważyłem, że jeśli chcemy być razem i coś ładnego wyrazić, to zaczynamy śpiewać po rosyjsku piosenki Okudżawy. Poza znanymi „kawałkami” („Czerwony pas, za pasem broń...”, „Legiony to...”, „Rozszumiały się wierzby płaczące...”) i kilkoma piosenkami harcerskimi, nie umiemy się komunikować żadną inną muzyką i żadną inną poezją... Zapisywaliśmy słowa ballad fonetycznie. Chcieliśmy wiedzieć, co oznaczają, więc podrzucaliśmy sobie nawzajem, co znaczy lubow', a co bierieg... I już pogrążaliśmy się w tym czarze, którym promieniował wieszcz i bard – rosyjski? radziecki? Wsio rawno. I nasze pokolenie łączyło się, jeśli nie w miłości do tego języka, to przynajmniej w zrozumieniu drugiego narodu.

Potem – gdy nie było mi wsio rawno, bo już wiedziałem i o Katyniu, i o pakcie Ribben- trop-Mołotow – mogłem jeździć na Wschód nastroszony i bez przerwy okazywać swoją niechęć czy nawet pogardę. Ale dzięki Okudżawie byłem duchowo przygotowany do przyjaźni polsko--radzieckiej. Nie tej oficjalnej z TPPR, ale głębokiej i prawdziwej, której nauczył mnie Bułat, a potem Michałkow i Wysocki. Pierwsze, co robiłem przy stołach rosyjskich go-

174

t o j e s t w ł a ś n i e Czechow!

spodarzy, to nuciłem wyuczone piosenki. I widziałem, jak się uśmiechają, kiwają głowami i cieszą, że przynajmniej piosenki umiem śpiewać dobrze po rosyjsku.

Wschód poznawałem od najpiękniejszej strony – poprzez ludzi: artystów, pieśniarzy, reżyserów... I byłem przyjmowany w najbardziej uprzywilejowany sposób, jaki można sobie tylko wyobrazić. Oto pewnego wieczoru jestem jednym z nich: mówię ich językiem, śpiewam ich piosenki. A nazajutrz staję się przedstawicielem tej kultury, do której tęsknią i która ich fascynuje: wyrażam niezależne sądy, kobietom przynoszę niedostępny zapach francuskiej wody kolońskiej, piję wódkę,bo lubię i chcę, a nie muszę.

Pokolenie obecnych czterdziestesto- i pięćdziesięciolatków wychowało się na filmach Andrzeja Wajdy. Rozumieli nasze problemy, bo to przecież Słowianie, a jednocześnie przez dwie godziny w kinie pławili się w kulturze – dla nich – zachodniej.

Każdorazowo wyjeżdżałem tam służbowo, ale natychmiast po przyjeździe z radością siadałem przy telefonie i już prywatnie dzwoniłem do przyjaciół. Za każdym razem coraz więcej czasu spędzałem przy telefonie... I coraz rzadziej starczało czasu, żeby spotkać się ze wszystkimi przyjaciółmi.

MAŁPA RADZIECKO-POLSKA

Nie muszę udawać, że jestem pełen podziwu dla kultury tego narodu. Oni po prostu znają się na kinie. I na teatrze.

Tournée z zespołem Adama Hanuszkiewicza nie było przypadkowe: nie wierzę, że pojechaliśmy tam wyłącznie za porozumieniem władz naszych krajów. Gdy usłyszeli, że w polskim teatrze grany jest Hamlet z młodym i znanym aktorem oraz Trzy siostry w dziwnej inscenizacji – chcieli mieć ten teatr u siebie.

I mieli. Czegoś podobnego w życiu nie przeżyłem i chyba już nie przeżyję. To się może zdarzyć tylko raz w życiu, kiedy ma się 29 lat i gra Hamleta dla publiczności, która już trzy kilometry przed wejściem do teatru rozpytuje, czy są jeszcze bilety. I półgodzinne owacje – z zegarkiem w ręku. Oni mówią: apłodismienty.

ADAM HANUSZKIEWICZ: Leningrad: Hamlet, Beniowski, Trzy siostry. Graliśmy w gigantycznym teatrze. Świetnie przyjęto Hamleta i Beniowskiego. Ale co z Czechowem?

Olbrychski przyszedł pięć minut przed spektaklem – usiadł w pierwszym rzędzie. Gdyby nas wygwizdano – chciał być z nami. Chamiec powiedział, że jest chory. A nic mu nie było – po prostu bał się klęski. Musiałem go zastąpić, trochę improwizowałem...

Przez piętnaście minut lodowata cisza. Zaskoczona publiczność. Potem pierwsze śmiechy, a wreszcie brawa przy otwartej kurtynie. A na koniec – dwudziestominutowa owacja na stojąco! Wielki rosyjski aktor, Jurski, przyszedł za kulisy.

– Co my w Rosji gramy?! Przecież Podarował nam wódkę i czekoladę.

Pojechaliśmy do Moskwy. Także triumf. Nawet dla aktorów z MCHAT-u nie starczyło miejsc – stali pod ścianą. Wybito szyby, tłocząc się na nasze przedstawienie, a o bilety pytano już w metrze. Niebywałe!

Nie brało się to tylko z wygłodzenia kulturalnego. Rosjanie zawsze mieli i mają do dziś wielki, wspaniały teatr. Przyjeżdżają do nich teatry z całego świata. I raz są komplety na widowni oraz nie kończące się oklaski, a raz – nie... Nie wiem jak z tym jest dziś, ale tak było w połowie lat siedemdziesiątych.

W Leningradzie graliśmy w sali dla trzech tysięcy widzów. Na tej scenie występowali i Sarah Bernhardt, i Gérard Philippe w Cydzie...

Kiedy wszedłem na scenę i spojrzałem na ostatni rząd, zrozumiałem że przedstawienie będę musiał grać co najmniej dziesięć minut dłużej, bo częściej trzeba będzie brać oddech, żeby „złapać” tyle głosu, by nim sięgnąć do ostatniego rzędu.

175

Tego dnia, gdy miało się odbyć pierwsze przedstawienie Hamleta, występowałem w telewizji. ,,Na żywo” – czego wówczas w ogóle tam się nie praktykowało. Powiedziałem między innymi, że mam trzyletniego synka.

Po przedstawieniu z tych miejsc, z których zwykle lecą kwiaty, spadł na mnie deszcz pluszowych i gumowych zabawek: tak dużo, że nie zdążyłem zebrać wszystkich ze sceny. Który drugi naród na świecie obdarza aktora i sztukę taką czułością?

W tych zabawkach znalazłem pluszową małpkę, bardzo miłą w dotyku, wielkości rocznego dziecka. Spadła mi prosto w ramiona... Nie wiedziałem jeszcze, że będzie ulubioną zabawką Rafała, który nie zasnął bez niej, dopóki nie skończył dwunastu lat. Podczas kolejnego pobytu w Związku Radzieckim powiedziałem publicznie, że ta małpa stała się symbolem przyjaźni polsko-radzieckiej.

A polityka? W czasie tournée wszystko odbywało się przez szyby samochodów, hoteli bądź szyby łez widowni rosyjskiej i nas stojących na scenie, kłaniających się w morzu owacji i kwiatów. Wiedzieliśmy, że niejeden z tych zakochanych w nas przewodników pracuje dla KGB. Mówiono mi zresztą, że to, co powiedziałem, było przekazywane dalej i wyżej... Funkcjonariusze postępowali tak nawet wobec mnie, aktora i kolegi, który rozdawał autografy, stawiał obiady, częstował wódką i kupował prezenty.

„NIE PO PUTI”

Wszechogarniającą politykę czuło się na każdym kroku poza teatrem. Każdy inteligentny czy głupi rosyjski dziennikarz zaczynał wywiad od tego, jakie wrażenie na mnie zrobiło ostatnie posłanie towarzysza Breżniewa. No to nabierałem powietrza w płuca, żeby skomentować posłanie, które samo w sobie było piękne, wzniosłe i szlachetne.

Innym razem – znów „na żywo” w telewizji – pytają mnie:

Gdzie tak ładnie nauczył się pan mówić po rosyjsku?

Moje pokolenie uczyło się waszego języka na piosenkach Bułata Okudżawy – odpowiadam i widzę, że redaktor zrobił się blady jak ściana – zanim krzyknął do szwenkiera „stop!”. A kamerzysta pokazał mi kciuk podniesiony do góry.

Okudżawa nie był w Rosji zakazany, ale też nie mówiono o nim publicznie.

Podczas realizacji Potopu bez przerwy starałem się o przepustki, które umożliwiały poruszanie się po tym kraju. Czy to jechałem do Wilna z Małgosią Braunek, czy własnym samochodem wiozłem Tadzia Łomnickiego do Mińska... A i tak nie wolno nam było poruszać się swobodnie. Kiedy zjechaliśmy z głównej trasy, żeby zobaczyć odległy o trzy kilometry od drogi zamek Radziwiłłów, natychmiast zatrzymała nas milicja drogowa i sprowadziła na szosę.

Wam nie po puti (Wam nie po drodze) – powiedzieli. Nawet z najbliższymi przyjaciółmi nie rozmawiałem nigdy o polityce czy historii. Zmieniali natychmiast temat rozmowy albo zapraszali mnie na spacer do parku. Wiedzieli, że gdzieś musi być podsłuch albo „stukacz” – czyli kapuś. To inteligentni, a głupcy? Głupcy byli po prostu przekonani, że uratowali cały świat, a pół świata muszą utrzymywać i dlatego u nich jest tak źle. Ci sami pewnie, którzy rzucali mi zabawki po Hamlecie...

Taki zwyczaj. Taki sam rytuał jak to, że przed wejściem do świątyni hinduskiej należy zdjąć buty. Nawet kiedy poproszono mnie, bym wziął udział w polskiej delegacji, która miała złożyć kwiaty w mauzoleum Lenina, nie odmówiłem. Przecież to był ich kościół...

176

MOSKIEWSKIE FESTIWALE

Rosja to dla mnie Wołodia Wysocki: przyjaciel, wielki artysta i wspaniały człowiek. Starałem się o nim napisać w swojej książeczce „Wspominki o Włodzimierzu Wysockim”, wydanej parę lat temu. Teraz niczego nie chcę powtarzać ani dodawać. Wołodia zasługuje nie na jeden, choćby najdłuższy rozdział. Należy mu się osobna książka...

Pod koniec lat sześćdziesiątych poznałem w Moskwie Nikitę Michałkowa. Znałem go, gdy grał i śpiewał „Ja szagaju po Moskwie...”. On zaś znał mnie z filmów Wajdy. Przyjaciel. Od razu pokazał mi swoje pierwsze, jeszcze szkolne filmy i od razu wiedziałem, że mam do czynienia z wielkim aktorem i reżyserem. Tak go nawet potem przedstawiałem w różnych środowiskach na świecie, gdzie lekko opędzano się przed nim. Bywał w swoim temperamencie jeszcze bardziej męczący ode mnie.

– To będzie największy reżyser Związku Radzieckiego – mówiłem. Najwięcej ludzi poznawałem w czasie festiwali moskiewskich. Nie tyIko Rosjan. Przy barze w czynnym całą noc „priesbarie”, gdzie puszczano obywateli radzieckich – pod warunkiem, że są gośćmi festiwalu. Na moich oczach pijany Szwajcar wszedł do „walutnogo bara”, natomiast jeden z najwybitniejszych muzyków rosyjskich został cofnięty przez podchmielonego portiera. Podobną scenę opisała też Marina Vlady w swoich wspomnieniach... Często byłem świadkiem takich scen i często nie chciałem ich widzieć, by nie zakłócać radości, która zwykle towarzyszy tego typu imprezom.

Tęgo z nimi piłem, to prawda, ale też razem pracowaliśmy. Bywają bardzo zdyscyplinowani na planie, inaczej nie zrobiliby tylu dobrych filmów, nie wybudowaliby tylu pięknych cerkwi, nie zaprojektowaliby tylu ogromnych i ponurych więzień – gdyby byli krugom pijani. To naród, który potrafi zmobilizować się, gdy trzeba, i dlatego jest tak wspaniały, ale może być też bardzo groźny.

JANUSZ OLEJNICZAK: Pod koniec lat 70. wracałem z Danielem z jakiejś imprezy w Berlinie Zachodnim. Dworzec kolejowy, środek nocy, a my bez biletów. Na bocznicy stał pociąg do Moskwy, wagony zaplombowane, ani żywego ducha. W końcu jednak któreś drzwi się uchyliły i obaj wparowaliśmy do pociągu. Z konduktorką nie pogadasz – nie chciała słyszeć o sprzedaniu biletów. Miest niet. Jakoś ją przebłagaliśmy banknotem albo dwoma, nawet znalazł się wolny przedział.

Po kilku minutach ktoś nas budzi. Daniel, lekko nieprzytomny, przeciera oczy. Nad nim pochyla się Inokientij Smoktunowski... Okazało się, że rosyjscy aktorzy wracają z jakiegoś tournée na Zachodzie. Wódka. Smoktunowski pije oszczędnie, pozostali – raczej nie. Daniel zaczyna mówić fragmenty z Hamleta. Włącza się Smoktunowski. Obaj odgrywają Szekspira w dwóch różnych konwencjach, ale tak sprawnie, jakby grywali ze sobą na co dzień. Nadal wódka. Rosyjscy artyści nie mieli pojęcia o sytuacji politycznej. Daniel o mało nie pobił ich, gdy pokazali pudełko zapałek, na którym było napisane, że do ceny wliczono 10 procent opłaty na Polszu.

Na granicy przychodzili celnicy oglądać pijanego Kmicica. Nawet nie sprawdzali mu dokumentów. Wysiadł w Kutnie, by spotkać się z Marylą Rodowicz.

Gościem moskiewskiego festiwalu była ongiś Melina Mercouri, późniejsza minister kultury Grecji. Ale wówczas ta znana aktorka bawiła się w inną politykę. Pod Akropolem rządzili „czarni pułkownicy”. Theodorakis siedział za kratkami, więc ona przyjechała do Moskwy nie tylko na festiwal. Podobno prosto z lotniska ruszyła na Kreml, by prosić Breżniewa o czołgi, które by wyzwoliły jej kraj.

Da, da kanieszno – miał odpowiedzieć Breżniew – eto kanieszno budiet, a paka otdychajtie.

I od tego czasu czterech smutnych dżentelmenów nie opuszczało jej ani na krok. Chciała gdzieś jechać, to jechała, chciała się napić, to piła, a zadaniem dżentelmenów było dolewanie jej do kieliszka.

177

W hotelu „Rossija” siedzi więc Melina Mercouri przy stoliku w towarzystwie trzech dobrze zbudowanych mężczyzn. Minę ma nietęgą. Polska delegacja zajmuje pobliski stolik. Podchodzę do orkiestry. Wyciągam pięć rubli.

Proszę zagrać „Greka Zorbę” – mówię.

My znojem, kto eto Zorba – odpowiada klezmer. – My eto zdielajem ideołogiczna. I nie wziął banknotu.

Zabrzmiały pierwsze akordy: „ta-ram”... Melina drgnęła. Poszło dalej: „tarara-ram”...

chciała się podnieść, ale chłopiec z obstawy przytrzymał ją za rękę, a drugi dolał szampana do kieliszków. Ale jak orkiestra zagrała „ta-ta-ta-ta-ta”, to grecka aktorka podniosła się stanowczo, głowy ochroniarzy nakryła dłońmi, niemo prosząc, żeby nie ruszali się z miejsc. Rozejrzała się po sali. Musiała zobaczyć zwróconych ku niej roześmianych Polaków i zrozumieć, że to właśnie z tej strony płynie do niej message.

Siedziałem odwrócony tyłem, bo jako zamawiający melodię, byłem trochę skrępowany. Czekałem na reakcję gwiazdy. Domyśliła się widocznie, kto zafundował jej ,,Greka Zorbę”, bo nagle usłyszałem za sobą szelest sukni.

Odwracam się, widzę Melinę Mercouri w głębokim dygu. Wyciąga do mnie dłoń zapraszająco. Ruszamy na estradę.

Próbuję trzymać rytm, ale nie wychodzi mi to tak, jak Anthony Quinnowi.

Rytm dobrze, ale kroki nie te – mówi aktorka i zadzierając kieckę, pokazuje, jak należy stawiać stopy.

Kiedy po latach spotkaliśmy się w Atenach w jej ministerialnej kancelarii, oboje pamiętaliśmy tamten taniec.

Czy wiesz – powiedziała – że ja wtedy zgubiłam brylantowy kolczyk. Musiał mi spaść w czasie tańca.

Pewnie nazajutrz znalazła go sprzątaczka – odrzekłem.

A to i dobrze...

178

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]