Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

JUBILER

Ledwo zdecydowałem się, żeby latem 1987 roku już niczego nie grać, dostałem telefon od Pauli, mojej rzymskiej agentki. Film Michaela Andersena według sztuki Karola Wojtyły. Rola księdza Adama. Cztery tygodnie zdjęć w Krakowie. Potem Kanada.

Po kilku dniach dowiedziałem się następnych szczegółów: Olivia Hussey (Romeo i Julia, Jezus z Nazaretu) w roli Julii, Ben Cross w roli Stefana. A jubiler – główna i symboliczna postać? Najpierw mówiło się o Alecu Guinessie, Jean-Louisie Barraulcie, potem o Anthonym Quinnie, Charitonie Hestonie, Glennie Fordzie... W końcu – Burt Lancaster!

DANIEL OLBRYCHSKI napisze potem w „Przekroju”: Patrzę na Burta, na jego skupienie i rozdrażnienie. Jest jakby uosobieniem teorii Zbyszka Cybulskiego. Ba, wszystkich prawdziwych aktorów. Rzeczywiście, ma pewne kłopoty z pamięcią. Przestawia czasami słowa i, mimo że nie ma to znaczenia w jego grze, jest rozdrażniony – i jako professisional, i przez szacunek dla tekstu autora. Poza tym wszystko normalnie. Jak każdy prawdziwy aktor. Burt staje się z każdą próbą pewniejszy, luźniejszy, precyzyjniejszy. Jego przenikliwe niebieskie oczy zapalają się radością kreowania tego dokładnie, co chce.

Zaczyna się w przerwach dla odprężenia nawet lekko wygłupiać. Próbujemy się na rękę. W roli podrzucam mu kilka krótkich, prostych, więc bardzo trudnych do powiedzenia, kwestii. Ze sposobu, w jaki je wypowiadam. Burt chce zagrać, że ma przed sobą nie zwykłego, młodego księdza, ale kogoś, który za jakiś czas... (...)

Wieczorem, w hotelu, ja szedłem na kolację, on znowu do pracy. „To już się nie zobaczymy – powiedział. – Przyleć do Los Angeles. Tam mniej pada i pojeździmy jeszcze ze starym Kirkiem konno”.

Rano schodzę na śniadanie. W recepcji mówią mi, że Burt jest sam w kawiarni. Ucieszyłem się. Pomyślałem

– chwilkę pogadamy. Wchodzę. W głębi sali za małym stolikiem siedzi potężny starszy mężczyzna. Coś mówi do siebie. Wiem, że powtarza tekst następnej sceny. Cofnąłem się, żeby nie przeszkadzać.

Film nie odniósł spodziewanego sukcesu. Nie dziwię się – w końcu ten dramat to rodzaj traktatu filozoficznego, który ciężko zilustrować obrazem, choć nie podzielam autoironicznej opinii papieża o sztuce i filmie. Jan Paweł II powiedział podobno: „Bóg z pewnością wybaczy mi ten grzech”.

KINO KOMERCYJNE – ALE CZY ZŁE?

La Bugiarda (Kłamczucha) to słodka komedia nakręcona przez znanego we Włoszech reżysera Franco Giraldiego. Film jest ekranizacją popularnej sztuki Maurizio Fabriego, akcja rozgrywa się w pięknych arystokratycznych pałacach, które ekipa wynajmowała od bardzo zamożnych i bardzo miłych ludzi. Grałem księcia, który popełnia mezalians, zakochując się w dziewczynie z rodziny drobnomieszczańskiej. W epizodzie wystąpił jako mój ekranowy ojciec słynny pisarz włoski Mario Soldati. Moją partnerką i tytułową kłamczuchą była znana w Polsce aktorka Francesca Dellera, obdarzona talentem oraz obfitym biustem. Wiem, że ostatnio pokazywano w Cannes jej film zrealizowany przez Marco Ferreriego.

Kolejny film też już był pokazywany w polskiej telewizji: Au bout de rouleau z serii Wysokie ciśnienie. Jestem w nim dziennikarzem-alkoholikiem, który wyrusza na poszukiwanie przestępcy. Zdjęcia robiliśmy w Brazylii. Tak zżyłem się z ekipą, że reżyser, Gilles Béhat, zaproponował mi rolę w następnym swoim filmie, który zrealizowaliśmy w Europie (Coplan). Także sensacyjny, choć może o mniejszym rozmachu od poprzedniego. Tym razem wcieliłem się w słowiańskiego naukowca, porwanego przez zachodni wywiad.

Później zagrałem Gieringa, hitlerowskiego policjanta w filmie L'orchestre rouge (Czerwona orkiestra), opowiadającym o losach słynnego szpiega Treppera. Trepper był polskim Żydem, który jeszcze przed drugą wojną wyjechał do Związku Radzieckiego, gdzie bardzo szybko na jego umiejętnościach poznała się Armia Czerwona. Kiedy wybuchła wojna, Trepper zdziałał więcej dla zwycięstwa Rosjan niż niejedna dywizja. Po wojnie odsiedział

199

swoje za niewinność w stalinowskich więzieniach i wrócił pod Moskwę do dorosłych już dzieci.

W filmie grał go Claude Brasseur. Obok niego Verushka oraz wielu bardzo dobrych aktorów włoskich i francuskich. Grany przez mnie Giering ściga Treppera niby pies gończy. Nie interesuje go polityka i ideologia. Tocząc ze sobą grę, kat i ofiara niemal zakochali się w sobie. Jeden drugiego uważał za mistrza w swoim fachu, ale też nie miał się za gorszego.

L'orchestre rouge cieszyła się umiarkowanym powodzeniem u publiczności i krytyków. Wyrazy uznania zebrał reżyser Jacques Rouffio, bardzo znana we Francji postać, m.in. realizator ostatnich filmów z Romy Schneider.

Something you have to live with (Coś, z czym musisz żyć) – tak po angielsku brzmiał tytuł kolejnego francuskiego filmu, zatytułowanego Légitime défense. Reżyserem był John Berry, ten sam, którego razem z Loseyem wyrzucono ze Stanów w okresie maccarthyzmu i u którego ostatnio grał Robert de Niro. Losey zrobił wprawdzie bardziej widowiskową karierę, ale Berry uznawany jest za solidnego, pracującego po amerykańsku reżysera francuskiego.

Film został oparty na doskonałej prozie Patrycji Higsmith. Precyzyjny scenariusz, świetnie rozpisane role. Kryminał, ale z dobrze rozwiniętym wątkiem psychologicznym, z właściwym napięciem i suspensem.

Partneruję znanej aktorce amerykańskiej Tuesday Weid – tej, która obok Roberta de Niro występowała w Pewnego razu w Ameryce. Ona też przyczyniła się do rozbicia małżeństwa Miszki Barysznikowa z Jessicą Lange; będąc bliską przyjaciółką Lange, zaczęła zanadto interesować się Barysznikowem, z wzajemnością zresztą.

W Legitime defense (Obronie koniecznej) gram przybyłego ze Stanów pisarza, który wraz z żoną zamieszkuje w małym domku pod Paryżem. Pewnego wieczoru Tuesday zabija włamywacza i popada w obsesję na tym punkcie: każdemu, kto chce czy nie chce, opowiada, w jaki sposób zamordowała człowieka. Ciekawe studium psychologiczne...

Miasteczko Twin Peaks obejrzało we Włoszech ponad 11 milionów telewidzów. Passi d'amore, w którym gram – prawie 15 milionów. To jedna z lepszych moich ról na Zachodzie. Znakomicie skomponowana, z wieloma dramatycznymi scenami. Grałem wielkiego rosyjskiego choreografa, który przyjeżdża do La Scali i tam poznaje baletnicę – w tej roli młodziutka, ale już słynna włoska tancerka Sandra Martinez. Zakochuje się w niej, ale nie daje po sobie tego poznać, wręcz przeciwnie – traktuje ją tak, jak wymagający mistrzowie zwykli traktować swoich uczniów. Na planie mówiłem czterema językami i chodziłem tak, jak to robią tancerze – lekko, zwiewnie. Jednocześnie musiałem być męski niczym Miszka Barysznikow, który nie ma w sobie żadnej z przypisywanych tancerzom cech homoseksualisty. W sposobie bycia starałem się naśladować po części właśnie Miszkę, a po części Nikitkę Michałkowa.

Rola ta przyniosła mi popularność – konkretną, dotykalną, personalną. Pisk na ulicy, autobusy z wycieczkami się zatrzymują, rozdaję autografy, dzieci biegną za mną po Via Borghese wołając: Maestro, maestro! Po Azji, Kmicicu i niemieckim hokeiście zdarzyło mi się to po raz czwarty.

Telewidzowie domagali się nakręcenia drugiej części Passi d'amore, błyskawicznie napisano więc scenariusz, ale na tym się skończyło. Miała to być koprodukcja z Francuzami, zamierzano zaangażować Patricka Duponta, aby akcja opierała się na klasycznym trójkącie miłosnym. Tym razem wszystko miało się skończyć happy endem: wielki choreograf i piękna tancerka należą do siebie na zawsze...

200

WSZYSTKIE MOJE DZIECI

Od czasu Passi d'amore minęły trzy lata. Zagrałem jeszcze w wielu filmach – niemieckich, włoskich i rosyjskich. Popularnych i bardziej ambitnych. Kinowych i telewizyjnych. Wśród nich nie ma żadnego wybitnego dzieła, ale wszystkie traktowałem niezwykle serio.

ANDRZEJ WAJDA: Czy Olbrychski odniósł sukces na Zachodzie? Jak dotąd – mniejszy niż na to zasługuje. Widziałem go w wielu obcych filmach. W Blaszanym bębenku jest fantastyczny. Pośród postaci, które zagrał to jedna z najwspanialszych ról.

Gdy Amerykanie interesowali się Danielem, namawialiśmy go z Beatą Tyszkiewicz na podpisanie kontraktu. Uważaliśmy, że to dobry moment. Obawiałem się, że szybki sukces w Polsce może zahamować jego rozwój. Potrzebna mu była konfrontacja – prawdziwie trudne zadanie. Okazało się później, że trudne zadania postawiłem przed nim ja, ale i wówczas doradzałem wyjazd. Uważałem, że nawet jeśli nic nie wyjdzie z konkurencji z amerykańskimi aktorami, to można wrócić do kraju i zacząć od nowa. Wyjazd do USA – bez względu na rezultat – byłyby nowym doświadczeniem, formą edukacji.

Mieszkam na stałe w Warszawie, ale we Włoszech i we Francji mam swoich agentów, którzy kilka razy w miesiącu telefonują do mnie z propozycjami nowych ról albo przysyłają scenariusze. Nie jestem aktorem rozchwytywanym, ale kiedy tylko zadzwonię do jednej albo drugiej agencji, zawsze coś na mnie czeka. Przez te wszystkie lata pracy za granicą zdołałem sobie wyrobić – jak sądzę – niezłą opinię. I jeśli to kogoś interesuje – należę do tych aktorów, którym płaci się więcej niż średnie stawki.

JANUSZ MORGENSTERN: Daniel do tego, co zrobił na Zachodzie, ma bardzo trzeźwy stosunek. Nie słyszałem, aby kiedykolwiek zrezygnował z interesującej propozycji w Polsce na korzyść nieporównywalnie lepiej płatnych kontraktów zagranicznych. Wspaniale wybrnął z sytuacji. Posiada finansowe zabezpieczenie, a to daje wolność wyboru. To właściwie ideał – nie odciął się od korzeni, a korzysta z tego, co oferuje mu zagranica.

W Europie jest dziesięciu, no może piętnastu reżyserów, którzy mają najwyższy znak jakości. Przynajmniej z siedmioma z nich pracowałem. To dużo, bardzo dużo jak na chłopca z Drohiczyna. Niekiedy spotykam się z zarzutami, że na Zachodzie nie zrobiłem kariery, a raczej że zrobiłem karierę n i e w y s t a r c z a j ą c ą. Nie dyskutuję z takimi osądami, chociaż uważam, że biorą się z kompleksów krytyków i części publiczności. Ja takich kompleksów nie mam.

Z każdym aktorem jest jak z panienką na balu: daje się prosić do tańca. Lubię tańczyć i potrafię tańczyć. Oczywiście, że wolę iść w tan z partnerem, który świetnie prowadzi. Lecz nigdy nie podpieram ścian, wciąż mam luksus wyboru partnerów. Nie jestem, naturalnie, w sytuacji Gérarda Depardieu, który bywa ojcem chrzestnym wielu projektów filmowych. Dla niego role są specjalnie pisane. Gdy zgadza się wziąć udział w jakimś przedsięwzięciu, natychmiast znajdują się pieniądze. Ale ilu w Europie jest takich aktorów jak Gérard? Kiedyś może taka sama była Isabelle Adjani albo Marcello Mastroianni...

Uważam się za aktora pogłaskanego przez los. Nakręciłem prawie sto filmów, z których przynajmniej kilka weszło na stałe do historii kinematografii. „No tak – mówią – w porównaniu ze średnią krajową to być może zrobiłeś karierę...” A dlaczego nasza średnia krajowa ma być gorsza od średniej niemieckiej czy francuskiej? Żyję w bardzo interesującym kraju, gęsto zaludnionym wykształconymi ludźmi. Wiem, że jeśli przyjdę do telewizji, teatru czy zespołu filmowego i powiem, że chciałbym zagrać Otella lub Makbeta, to go zagram. Czy to mało?

U aktora francuskiego budzi się prawdziwą zazdrość. Bo on nie może przyjechać do Polski i być pewnym angażu. Nie wszyscy mają możliwość zagrania we Włoszech, w Niemczech czy Rosji. A ja mam! Wszędzie aktorzy skazani są w zasadzie tylko na obecność na swoich rynkach narodowych. Nie mówią obcymi językami, nie znają wielu reżyserów, po prostu źle się czują za granicą. Naprawdę tylko kilku aktorów francuskich, kilku włoskich i kilku nie-

201

mieckich może się swobodnie poruszać po Europie i grać w wielu krajach. Artyści przeważnie skazani są na swoje kłopoty rynkowe i swoje narodowe bezrobocie.

„W Polsce byłeś gwiazdą – powiadają różni ludzie – a tam jesteś aktorem drugorzędnym...” To kolejny mit. W jakich filmach grałem w Polsce? Nie licząc dzieł Wajdy, Zanussiego, Hoffmana, Kutza i Morgensterna, grałem przeważnie w filmach średnich. Nie oszukujmy się. Niewielu widzów obejrzało je w kraju, a co dopiero za granicą. Jeśli kręcę popularny odcinek serialu telewizyjnego we Francji, to wiem, że obejrzy mnie kilka milionów Francuzów, kilka milionów Włochów, kilka milionów Niemców i kilka milionów pozostałych Europejczyków. A gdy ten odcinek zakupi polska telewizja, to i rodacy też mnie obejrzą. Nie mam pewności, czy choćby najlepszy film Machulskiego lub Piwowarskiego (bardzo ich cenię) zobaczy w Polsce pół miliona widzów i czy w ogóle przekroczy granice naszego kraju.

Mój box office ma się całkiem dobrze. Zacząłem z wysokiego poziomu jako aktor Wajdy, potem wystąpiłem u Schloendorffa i Leloucha i mimo że nie zagrałem w jakimś oszałamiającym szlagierze komercyjnym, to nadal stoję dość wysoko. Pewnie, że gdybym wystąpił – powiedzmy – w Trzech mężczyznach i dziecku albo innym filmie, który odniósł tak spektakularny sukces, moje akcje skoczyłyby o dwa lub trzy punkty,

Oczywiście, że chętnie bym zagrał u Bertolucciego czy Bergmana, ale nie mogę oczekiwać, że wielcy reżyserzy porzucą swoich ulubionych aktorów dla jakiegoś Polaka, choćby i znanego.

MAŁGORZATA BRAUNEK: Myślę, że Zachód dał Dankowi trochę w kość. Wystartował z pozycji gwiazdora – w Polsce. Inni mieli swoje gwiazdy. Trzeba się było od nowa zacząć poruszać w nowych warunkach. Blaszany bębenek nie pociągnął za sobą lawiny atrakcyjnych propozycji. Ilość nie znaczy jakość. Role drugoplanowe łatwo zagrać etykietką guest-star, ale gdy głównie pojawiają się tylko one... Naprawdę niewielu „przybyszom z zewnątrz” bez reszty powiodło się w obcych kinematografiach.

JANUSZ OLEJNICZAK: Nie pochwalam niektórych komercyjnych wyborów Daniela.

Kiedy ktoś mnie pyta, którą swoją rolę lubię najbardziej, odpowiadam, powtarzając za pewną znaną aktorką amerykańską: wszystkie role są moimi dziećmi. Lepiej od krytyków i publiczności wiem, które z nich są mniej, a które bardziej udane, ale ja je wszystkie jednakowo kocham. Bo z wszystkimi chodziłem w ciąży, wszystkie rodziłem i z wszystkimi do dziś żyję. I wierzcie mi, na każde z moich filmowych dzieci czekałem z utęsknieniem, wierząc, że będą to najlepsze dzieci pod słońcem. Kocham je wszystkie, tak jak kocham ten czas i tych ludzi, z którymi swoje dzieci płodziłem. Jeśli występuję w ich obronie, to naprawdę bronię jedynie swoich dzieci. A nie siebie.

202

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]