Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

MAŁA EMIGRACJA

Wchłaniałem Francję jak gąbka. Przez przypadek. Przypadkiem moja mama znała francuski, a nie niemiecki albo angielski – język poznawała intensywnie podczas studiów polonistycznych, a potem dziennikarskich. Od matki uczyłem się francuskich słów, historii. Przydało się – podczas Wyścigu Pokoju mogłem kolarzom znad Sekwany potrzymać rower, powiedzieć: Bonjour! i – co najważniejsze – zaimponować kolegom. Potem spotkałem wspaniałą panią Szypowską w liceum Batorego, która mnie polubiła – z wzajemnością... Potrafiła też przekonać o potrzebie doskonalenia francuszczyzny. A moja pierwsza wielka miłość? Przecież ciemnoskóra Cissé z Mali o uczuciu mówiła po francusku.

Oswajanie się z galijską cywilizacją, mową, atmosferą, doprowadziło do tego, że już nie przypadkiem poczułem, iż Paryż nie przywita mnie jak obcego.

PODRÓŻ SENTYMENTALNA

Przy nagrobku Jana Kazimierza, w kościółku Saint-Germain-des-Pres, pomodliłem się w intencji mojego Kmicica. Odwiedziliśmy symboliczną mogiłę Norwida na cmentarzu Montmorency – także po to, by przeczytać jego słowa: „Bo piękno jest po to, by zachwycało do pracy, praca, by się z martwych wstało, a ojczyzna to wielki, zbiorowy obowiązek”. Rzuciliśmy kwiatek na grób Niemcewicza. Przysiedliśmy u stóp pomnika przy placu de l'Alma. Niewielu Francuzów wie, że ten mężczyzna, z zarzuconym na plecy pielgrzymim workiem i wyciągniętą ręką, pozdrawiającą brzeg, to Adam Mickiewicz.

Mieszkaliśmy przy Saint-Germain-des-Pres. Mama czuła się świetnie: promieniała, piła drobnymi łyczkami koniaczek, z radością poznawała nowych ludzi. Na początek – Marie Laforêt.

Zaznajomiłem się z nią jeszcze w Warszawie. Marie przyjechała razem z fotografem z „Paris Matcha”, Claudem Azoulayem, na tydzień filmów francuskich. Skończyłem właśnie pracę przy Popiołach. Film Wajdy, jeszcze przed premierą, pokazano Francuzom.

Wszedłem do Spatifu. Zobaczyłem dość hałaśliwą grupkę, a w środku niej piękną, młodą kobietę z nogą w gipsie. Nieznajomi przywitali mnie brawami. Nastroszyłem się, bo byłem przyzwyczajony do prowokacji: łobuzy, naśmiewają się ze mnie. Zasłużyli na agresywny gest! Na szczęście szybko podszedł do mnie ich opiekun z „Filmu Polskiego” i wyjaśnił, kto zacz. Słyszałem o Marie – piosenki, film Żołnierki... Wschodząca gwiazda. Tak zaczęła się nasza dwudziestopięcioletnia serdeczna przyjaźń.

W Paryżu przewodniczka, opowiadając o okolicy, wspomniała raptem:

– Tamte okna... Tu mieszka Laforêt.

Marie siedziała właśnie na parapecie, wystawiając twarz do słońca. Widocznie spojrzałem jakoś intensywniej, bo zwróciła wzrok ku nam i niemal wypadła z okna – z niecierpliwości. Za chwilę na ulicy tuliłem ją w ramionach.

Matka rozprawiała z Bertoluccim, Konczałowskim, producentem Christianem Ferry i jego żoną Basią Baranowską (wcześniej Rudnicką i Żuławską), Jeane-Loup Passkiem...

Wracaliśmy tuż przed Wszystkimi Świętymi. Mama ocknęła się ze snu już w Polsce.

– Wiesz, myślałam, że wszystko, co piękne, mam już w swoim życiu za sobą. Raptem zdarzyło mi się coś niezwykłego, czego nie przeżyłam wcześniej... więc w każdym wieku może się coś podobnego zdarzyć. Nie boję się już starości...

163

SROKA I KOŚĆ

Pierwszy raz w Paryżu byłem w czasie powrotnej drogi z Cannes. Ekipa z Popiołów – Raksa, Tyszkiewicz, Wajda i ja – zamieszkała przy Saint-Germain-des-Pret w hotelu „Bonaparte”. Podczas proszonej kolacji trafiłem na profesora Aleksandra Jackiewicza.

Poszliśmy na spacer. Zatrzymywaliśmy się przeważnie przed wystawami, zapatrzeni jak sroki w kość w rozmaite towary. Wreszcie Jackiewicz roześmiał się.

– Przed wojną, gdy byłem w pana wieku, też zwiedzałem Paryż. Tylko że patrzyłem po monumentach, zwieńczeniach murów,pałacach.

Teraz nasz wzrok zatrzymuje się na poziomie witryn. Za czasów mojej młodości wszystko, co znajdowałem w paryskich sklepach, mogłem odszukać i przy Marszałkowskiej. Zawsze oglądamy jednak to, co nas najwięcej dziwuje...

Z diet zostało mi jedynie na kupno zapalniczki.

Zawsze – nie tylko w Paryżu – od kontaktu z murami czy dżinsami ważniejszy był dla mnie kontakt z ludźmi. Bez skrajności, oczywiście: Lelouch gotów jest przegadać w kawiarni czy w gościnnym domu cały pobyt w obcym kraju. Umiarkowania nauczył mnie Wajda. Nawet podczas projekcji naszych filmów wyciągał mnie na te niecałe dwie godziny (bo trzeba się było ukłonić widzom przed i po), abyśmy poznali fragment jakiegoś muzeum, obejrzeli obraz. Sam pewnie zasiadłbym za barkiem, pogwarzył z tłumaczem czy dziennikarzem. Pogadał – jak Rosjanie. Te słynne wizyty w Paryżu Turgieniewa czy w ogóle rosyjskiej szlachty... Przyjeżdżali, zamykali się w hotelowych apartamentach, gadali i pili. Gdy zabrakło napojów albo gotówki, powoli zaczynali wyłazić, by zaprzyjaźnić się z restauratorami...

Gdy przyjechałem do stolicy Francji, by pracować w sztuce Handkego, zamieszkałem najpierw w V Dzielnicy u przyjaciela, architekta Janka Boguszewskiego. Na piechotę dostawałem się na drugi brzeg Sekwany do pustego garażu, gdzie odbywały się pierwsze próby: kuśtykałem, bo miałem chorą łękotkę.

W metrze słyszałem wszystkie chyba języki świata i francuski w najrozmaitszych, często dziwacznych akcentach.

Nie czułem się intruzem. Miasto szybko zaczęło mnie irytować. I wtedy już wiedziałem, że uznaję je za własne: tu pracuję, tu mieszkam, tu płacę podatki. Tu wymagam! Osobliwie denerwują mnie paryskie kłopoty z przemieszczaniem: okropne korki, a metra na co dzień nie lubię. Teraz, gdy przebywam w Paryżu, staram się aranżować spotkania w moim mieszkaniu, na rogu – w bistrze albo niedaleko – w restauracji „Kniaź Igor”, którą prowadzą Polacy. Jeśli już mam dość wszystkiego, to przychodzę do tego lokalu, by nad ranem śpiewać piosenki Okudżawy i Wysockiego z towarzyszeniem pseudocygańskiej orkiestry...

Szybko się zatem zadomowiłem. Jeszcze podczas występów w Szaleńach... zmieniłem mieszkanie. Od paryskiego dyktatora mody – Pierre' a d'Alby (czyli Zygmunta Pianko) – wynająłem za darmo jedną z jego kawalerek. Pora była najwyższa, bo się ożeniłem.

RAZEM W PAŁACU

Ślub Zuzi i Daniela miał się odbyć w konsulacie. Ale ambasador Olechowski zaproponował, że udostępni nam piękną salę w ambasadzie – pałacu przy rue St.-Dominique. Byłem już wtedy podejrzany politycznie (podpis pod „listem 296” w 1976 roku), ale na polskich dyplomatach w Paryżu kompletnie nie robiło to wrażenia. Przeciwnie – cieszyli się, że pracuję nad Sekwaną.

164

Ceremonii, z racji urzędu, dopełnił konsul. Poloneza As-dur Chopina zagrał Miłosz Magin, mieszkający od lat we Francji (poznaliśmy się podczas rautu, gdy on koncertował, a ja powiedziałem ,,Mochnackiego” Lechonia; polubiliśmy się – zadedykował mi swój „Tryptyk polski”). Drużbą był Jan Boguszewski, druhną zaś Marina Vlady. Ambasadę zapełnili Depardieu, Ferreol i inni aktorzy z Nanterre, dziennikarze, nasi polscy przyjaciele. Z Warszawy przyjechał Andrzej Łapicki. Konsul popełnił nietakt, odczytując personalia świadków:

– Marina Poliakoff, lat czterdzieści.

Marina zorientowała się, że o niej mowa. Zapytała Jasia Boguszewskiego, o co chodzi.

Nic. Powiedział tylko, że jesteś wspaniała. Ekipa z Nanterre robiła bardzo tajemnicze miny. Wręczono nam paczkę. Rozpakowaliśmy. Ukryte w niej były drewniane, pozłacane żółwie. Andrea Ferreol powiedziała:

Nie wiedzieliśmy, co j e s z c z e może być gwieździe potrzebne...

Wiele było potrzebne. Morze kwiatów zostawiliśmy w swoim mieszkaniu. Doceniając piękne gesty, nie mogłem jednak oprzeć się praktycznym myślom: ile franków dostalibyśmy, odstępując te kwiaty. Bardzo by się przydały na urządzanie warszawskiego mieszkania.

Ślub zakończył fundowany przez ambasadę kieliszek szampana. Potem w niewielkim już gronie przeszliśmy kilkaset metrów do restauracji na pierwszym piętrze wieży Eiffla. Patrzyliśmy na plac de Varsovie, teatr „Nationale Populaire” i jedliśmy weselny déjeuner. Miałem na sobie sportową marynarkę, mój teść natomiast ubrany był bardzo wytwornie. Wychodząc z toalety, podsłuchałem rozmowę kelnerów, wpatrzonych w tańczącą parę – Marinę Vlady i Andrzeja Łapickiego:

–To wesele Mariny Vlady z tym przystojnym cudzoziemcem...

Wieczorem wybraliśmy się do wytwornej restauracji, do której zaprosili nas francuscy przyjaciele – Dzidzia i Staś Hermanowie. Do młodej pary dołączyli też m.in. Rudolf Nurejew i Leslie Caron. Po przywitaniu tych dwóch gwiazd, znany prezenter francuski Jean-Marie Riviére wykrzyknął:

– A teraz największa sensacja! Ślub wielkiego aktora filmów Andrzeja Wajdy!

Było to oczywiście wcześniej ukartowane, ale miłe. Oświetlono nas reflektorem. Na stolik wjechał olbrzymi tort, a Riviére podbiegł do naszej grupki, by złożyć gratulacje.

Taki był 13 lutego 1978 roku. Następnego dnia wyjechaliśmy do Genewy, aby dać przedstawienie sztuki Handkego.

REWIZJA OSOBISTA

Przemieszczałem się między Francją a Polską bez kłopotów – aż do ogłoszenia stanu wojennego. Miałem już angaż do Pstrąga Loseya. Kiedy wojsko wyszło z koszar, uznałem, że jest już „po ptakach”. Nie wiedziałem jednak, co się dzieje w Paryżu. Producent próbował się ze mną skontaktować, a Isabelle Huppert i Jeanne Moreau przygotowały się już do zdjęć. Ponaglano Loseya: trzeba zaczynać (termin wyjazdu do Japonii – luty 1982 roku – był za pasem), proponowano, aby zastąpił mnie Brandauer. Ale stary mistrz się uparł. Oświadczył, że dopóki Daniel nie przyjedzie, dopóty nie przystąpi do zdjęć. W sprawę zaangażował się Pałac Elizejski.

W Polsce też miałem przyjaciół. Starał się o wypuszczenie mnie z kraju Wacek Janas z Ministerstwa Kultury i Sztuki czy Karol Drozd z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Stawali na głowie, a ja im tylko przeszkadzałem. Przyjaciele doradzali: „Siedź cicho, twój podpis pod listem protestacyjnym nikogo nie zbawi. To samobójstwo sobie szkodzić”. Ale byłem krnąbrny. Ówczesne władze nie chciały przetrącać kości ani Wajdzie (projektował Dantona), ani mnie. Może chodziło o pozory europejskich reguł zachowania, może o osobistą nić sympatii dostojników państwowych, a może po prostu nie na rękę rządzącym było tworzenie kolejnych

165

męczenników? Potem dowiedziałem się, że sprawę rozważano na najwyższych szczeblach. Koniec końców 25 stycznia wjechałem do Francji. Po latach w pogodzeniu pracy w Polsce i za granicą pomógł mi dyrektor „Pagartu” Włodzimierz Sandecki.

Okęcie. Podczas załatwiania formalności poproszono mnie do kabiny: rewizja osobista. Funkcjonariusze byli szorstcy i urzędowi.

Może pan odmówić, ale wtedy pan nie poleci... Rozebrałem się. Byłem zaskoczony, lecz zażartowałem:

Przewidziałem, że będziecie mnie obmacywać. Nie tylko nic nie mam w dupie, ale i dupę mam czystą.

Nikomu z nich nie drgnęła powieka. Dokończyli swoją robotę w milczeniu. Celnik, zwracając mi paszport, powiedział już nie służbowo:

Panie Danielu, szczęśliwej podróży! Niech pan szybko wraca, bo bez pana będzie jeszcze smutniej.

Przez spóźnienie spowodowane rewizją nie zdążyliśmy w Zurychu na samolot do Paryża. Tym samym samolotem leciała Krysia Janda. Mijał się z nami powracający Wojtek Młynarski. Mogliśmy sobie wzajemnie powiedzieć: dokąd jedziesz?! Przenocowaliśmy u przyjaciół w Genewie.

Na lotnisku Orły powitał mnie producent Pstrąga Christian Ferry. Chciał mi oszczędzić dziennikarzy w porcie lotniczym. Od razu pojechaliśmy do hotelu.

Po kilku dniach udzieliłem jednak wywiadu. We Francji rzadko się je autoryzuje. Tym razem zażądał tego producent.

Le Point (8-14 lutego 1982 r.): „Polska jest moim domem. Tu się urodziłem, tu chcę żyć, mimo że mógłbym żyć gdzie indziej. Gdy jestem w domu, buntuję się przeciw wszystkiemu, co mi się nie podoba. Ale poza domem będę go bronić, nawet jeśli jest brudny, głupi i źle zorganizowany. Wrócę do kraju, bo potrzebuję moich rodaków, a być może i oni mnie potrzebują (...) Pod koniec stycznia, na warszawskim lotnisku przeprowadzono rewizję osobistą jednemu tylko pasażerowi samolotu – Danielowi Olbrychskiemu. Nazajutrz, już we Francji, znowu go rozebrano. Tym razem u Christiana Diora, gdzie mierzył kostiumy do roli playboya u Loseya. Gorzki żart, który budzi uśmiech na twarzy największego polskiego aktora, czyniąc go również nieskończenie smutnym”.

WĄTŁE KORZENIE

Po przylocie do Paryża trzeba się było rozejrzeć za czterema ścianami. Leslie Caron wybrała się akurat do Australii i zaproponowała mi usadowienie się w jej pięknym mieszkaniu niedaleko Musée d'Orsay. Mieszkałem tam podczas francuskiego fragmentu zdjęć do Pstrąga. Potem wylecieliśmy do Japonii, aby skończyć film. I znów Orly – tym razem odstąpił mi swoje skromne mieszkanie przy rue Bonaparte syn Bohdana Tomaszewskiego, Tomek. Mogłem w nim mieszkać do czasu, aż znajdę coś stałego. Szukałem większego metrażu, bo czekała już na mnie Zuzia z Weroniką. Gdy pracowałem na Dalekim Wschodzie, zatrzymały się najpierw na wsi, u Żuławskich, w domu, w którym mieszkał Andrzej ze swoją ówczesną połowicą Hanią Wolską i synem Ignacym. Zdecydowaliśmy się w końcu na appartement w Dzielnicy Łacińskiej – przy placu Monge.

Nie zamierzałem pozostawać we Francji na stałe. Chciałem zagrać kilka ról – miałem trochę mglistych jeszcze propozycji i honorarium za film Loseya. Pieniądze jednak szybko topniały. Prawie za ostatnie grosze zdecydowaliśmy się – wraz z Żuławskimi, Sławkiem Idziakiem i jego żoną Agatą Miklaszewską – wynająć willę w miejscowości Beaulieu, położonej na Lazurowym Wybrzeżu między Niceą a Monaco (za miesiąc – 16 tysięcy franków). Chcieliśmy nad zatoką spędzić lato.

166

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]