Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

STEFAN FRIEDMAN: Gdy mu się coś nie udawało. Daniel szedł w krzaki i tam się zjadał, krzyczał na siebie jak tenisista, któremu nie wyszła piłka. Starałem się go uspokajać.

– Stary, to wszystko lipa, pojutrze będziemy się inaczej nazywali, inne będzie miasto i inne dziewczyny, inni konduktorzy będą w tym pociągu sprawdzać bilety. Nie zagryzaj się, nie kłóć i nie krzycz, tylko ciesz, że jedziesz pociągiem i że masz miejsce przy oknie.

W Rannym... po raz pierwszy w życiu zobaczyłem sam siebie na ekranie. To była katastrofa! W studiu Konica wszystko szło „na żywo”, więc nie mogliśmy się widzieć. Polegaliśmy tylko na opiniach rodziny i znajomych.

Jaki dziś byłem?

Cudowny...

A tutaj, drugi czy trzeci dzień zdjęciowy, reżyser sprasza wszystkich na przegląd zdjęć, rusza projektor... Grając, mimo sceptycyzmu co do swojej urody i talentu, wydawało mi się, że nie jestem taki zły. Znałem swoją twarz z lustra, przyzwyczaiłem się do niej, na planie nieźle się czułem, reżyser też wydawał się być zadowolony, techniczni mnie chwalili – tak że byłem przekonany, że gram i wyglądam na przyzwoitym poziomie. A tymczasem... koszmar! Friedman natomiast wyglądał świetnie – w filmie tak samo jak na żywo. Dużo czasu musiało upłynąć, zanim zaakceptowałem siebie na ekranie. Jak już to przeskoczyłem, to przestałem się przejmować.

STEFAN FRIEDMAN: Zareagował jak każdy debiutant. Mnie zaś na ekranie bardzo się podobał, myślałem sobie: kurczę, jakiż on fotogeniczny... Ale faktycznie. Daniel miał kłopoty ze złapaniem głosu, nie wiedział, jak mówić. Konic ustawiał go inaczej, podczas gdy w filmie miał mówić normalnie, a nie recytować wiersze. A że bardzo chciał dobrze grać, więc w kółko powtarzał każdą scenę. Zdjęcia już się skończyły, a on jeszcze raz i jeszcze raz... Pragnął być doskonały, a nie miał ani warsztatu, ani rutyny.

Nasfeter chciał ze mnie wydobyć to, czego nie chciałem pokazywać: wrażliwość, bezradność, naiwność... A ponieważ wówczas byłem wrażliwy, bezradny i naiwny, chciałem zatrzeć to wrażenie grą agresywną, ostrą, zdecydowaną. Na planie miałem być chłopcem ze wsi, choć byłem nim naprawdę. Aleksander Jackiewicz napisał po premierze recenzję, w której moją rolę porównał do św. Sebastiana. Jak ja nienawidziłem tej recenzji! Nie chciałem być świętym, tylko twardym odważnym facetem. Prawdziwym mężczyzną!

OKIEM I UCHEM

Po latach oceniłem Rannego... lepiej niż podczas realizacji. I mimo że rola, którą grałem, nie należy do moich ulubionych, w jakiś sposób ją doceniam. Z Nasfeterem zacząłem to, co później miało się o wiele dojrzalej spełnić z Andrzejem Wajdą na planie Krajobrazu po bitwie

– grałem człowieka, który się boi i który ze swoim strachem próbuje walczyć.

Reżyser okazał się kapryśny, momentalnie wpadał w histerię, by po chwili się uspokajać. W gruncie rzeczy – wiem to dziś – Nasfeter to człowiek o gołębim sercu, może tylko nie okazywał mi go wtedy w nadmiarze. A mnie było bardzo ciężko. Właściwie pierwszy raz rzucony daleko od domu, w wir pracy z dorosłymi ludźmi, obawiałem się, czy będę zaakceptowany. Nie piłem wódki, a przecież trzeba było postawić elektrykom... Dorośli aktorzy patrzyli na mnie obco, dopiero później dali mi odczuć, że mnie aprobują. Pamiętam Michaja Burano, który grał w Rannym... epizod. Karczewski, wspaniały aktor z Wrocławia; potem kilka razy spotykaliśmy się na planie i on za każdym razem wspominał ten nasz pierwszy, wspólny film. Józef Duriasz, Gucio Lutkiewiez, Lubelski.

Jurka Nasierowskiego nie pamiętam z tego filmu dość dobrze. Miły, kulturalny, erudyta, trochę się nawet dziwiłem, co taki delikatny człowiek robi w filmie. Kiedyś wszedłem przy-

22

padkowo do jego pokoju, który zajmował w schronisku PTTK nad jeziorem w Augustowie, i zobaczyłem, jak ten młody, przystojny mężczyzna wklepuje sobie pod oczami krem na noc. Zupełnie jak kobieta... Do momentu wybuchu tej afery, o której wszyscy dobrze wiemy, Nasierowski uchodził za przykład szanowanego aktora, trochę intelektualisty, bardzo lubianego i miłego. Razem z moją pierwszą żoną bywałem u niego w domu, widywaliśmy się na jakichś przyjęciach...

Pewnego dnia na plan przyjechali Jerzy i Wala Hoffmanowie. Był to dla mnie przełomowy moment w tym filmie, potem miało się okazać, że także w całej mojej dopiero rozpoczętej karierze filmowej.

JERZY HOFFMAN: Kierownik produkcji filmu Nasfetera, dziś już nieżyjący Jerzy Laskowski napisał do nas rozpaczliwy list, że cała ekipa umiera z nudów. Poszedłem więc na pocztę, chcąc nadać telegram następującej treści: „Ekipa «Rannego w dupę», Augustów. Przyjeżdżamy. Wala i Jurek H.”. Nie chciano mi przyjąć tej depeszy... Pamiętam, że po przyjeździe Walentyna, moja żona, od razu zwróciła uwagę na Daniela.

STEFAN FRIEDMAN: W tym swoim zapamiętaniu i ambicji Daniel miewał jednak momenty odprężenia, potrafił się wciągnąć do towarzystwa i był z niego całkiem zabawowy człowiek. Lubił śpiewać i miał dobry słuch. Wala Hoffman nauczyła go piosenki, którą do dziś ma w swoim repertuarze: „O kurwa mać, jest ruskie słowo prostoje, jego nieudobno skazat', ono nie oczeń krasiwoje, konieczne, no zdorowoje, job twoju mat'...”

Wala uczyła mnie śpiewać piosenki Okudżawy i Wysockiego. Pamiętam, że podczas pobytu jej i jej męża po raz pierwszy piłem wódkę. Z Hoffmanami, Nasfeterem, Friedmanem, Włado Ikonomowem, bułgarskim studentem, potem asystentem Wajdy, a dziś uznanym w Europie reżyserem.

STEFAN FRIEDMAN: Jak pamiętam tamtą wrażliwość Daniela, pewnie zatruł się śmiertelnie wódką...

23

PRAWIE BYDLĘ – PRAWIE ANIOŁ

W poezjach Johna Donne'a stoi – jak napisał we wstępie Barańczak – że człowiek miota się między dwiema granicami: prawie bydlęciem i prawie aniołem. Z jednej strony uwielbiam być trzeźwy – czuć pracę swojego umysłu i ciała, pełnię swoich intelektualnych i fizycznych możliwości, świeżość i radość poranka, z drugiej – uwielbiam się dokładnie unurzać w alkoholu i wydaje mi się, że dopiero wtedy kwitnę. Marina Vlady, której się kiedyś zwierzałem, że za dużo piję, zamyśliła się:

– Och, mój drogi, ty możesz, możesz... Wołodia nie może. Gdy sięgnie po kieliszek, to potem nie ma dziesięciu spektakli!

Też mi się wydawało: mogę. Ale zaczynam się tego bać. Dlatego tak gorączkowo czepiam się ćwiczeń, jazdy na rowerze, tenisa – żeby walczyć ze zwierzęciem, usadowionym we mnie.

ROZMÓWKI POLSKO-ROSYJSKIE

O słabnącej z wiekiem odporności na alkohol świadczą moje pobyty na festiwalach w Moskwie. Siedziałem tam tydzień, gdy byłem młody. Wytrzymywałem. W 1975 roku w rosyjskiej stolicy spędziłem już tylko dwa dni, a wróciłem bardzo chory. W latach osiemdziesiątych – po przerwie, wynikłej z przyczyn politycznych – zdecydowałem się tylko na jednodniowe odwiedziny, bo wiedziałem, czym się to skończy. Żadnych odstępstw. Nawet Małgorzata Braunek...

Tłumaczyłem jej w samolocie, na trasie Warszawa – Moskwa:

Kochanie, musisz się przygotować na to, że jednak będziesz piła wódkę.

O czym ty mówisz, przecież ja w ogóle nie piję! Gościł nas Nikita Michałkow. Tuż przed odlotem z Rosji Małgosia zjadła swój bilet i oświadczyła, że nigdzie nie leci, gdyż jej się w tym kraju podoba. Jeszcze na Okęciu krzyczała do polskich celników, że nigdy nie opuści rosyjskich przyjaciół – myślała, iż jest w Moskwie. Tłumaczyć się przed rodzicami i narzeczonym za skandaliczny stan, w którym powróciła, musiałem naturalnie ja.

Do Moskwy zawsze chętnie jeżdżono: egzotyka, bilet opłacony – trzeba pofrunąć. Cały kraj w mrokach systemu totalitarnego, ale „priess-bar” (gdzie kelnerzy, to majorzy KGB) tętnił liberalizmem. Specjaliści od zbierania informacji wychodzili z założenia, że im więcej człowiek pije, tym więcej może powiedzieć. Wyrachowanie łączyło się jednak z pozapolityczną, rosyjską gościnnością. Tą samą, której doświadczaliśmy w całej pełni podczas kameralnych spotkań w prywatnych mieszkaniach, choćby u Michałkowa.

W drugiej połowie lat siedemdziesiątych los zetknął nas w Cannes. Nikita był ostrożny. Miałem wtedy opinię nieprawomyślnego. Kontakty ze mną mogły mu zaszkodzić. Ale w końcu się napiliśmy – cóż innego mogą robić na Lazurowym Wybrzeżu Polak i Rosjanin, obaj bez wielkich pieniędzy? Rano obudziliśmy się kompletnie skacowani. Michałkow wyciągnął z kieszeni zaproszenie na przyjęcie do Jacht Clubu.

Pijani iść nie możemy. Popłyńmy – zdecydowałem.

Smokingi wrzuciliśmy do taksówki. Taksówkarz jechał łukiem – brzegiem zatoki, a my po cięciwie, nadzy jak „nas Pan Bóg stworzył, płynęliśmy prosto do celu. Było już daleko od plaży, gdy zaczęliśmy wieść wielką dyskusję polityczno-historyczną: stosunki polskorosyjskie, Katyń itd.

W środku zatoki nikt nie mógł nas podsłuchać. Trochę się szamotaliśmy i przepychaliśmy

– to również były argumenty. W pewnym momencie nawet Nikita – duży, silny, dobrze pływający mężczyzna – począł słabnąć ze zmęczenia. Okazało się, iż musimy ze sobą współpra-

24

cować, bo inaczej pójdziemy na dno. Podtrzymując się wzajemnie, także na duchu – dopłynęliśmy. Odebraliśmy wizytowe ubrania i weszliśmy na przyjęcie. A cała historia ułożyła się nam w metaforę, kwintesencję polsko-radzieckich stosunków.

RAY

Patrzył na mnie z góry. Nicholas Ray, nauczyciel i przyjaciel Jamesa Deana, reżyser Buntownika bez powodu. Patrzył na mnie z góry: miał ze dwa metry wzrostu.

Możesz się uczyć w Actor's Studio latami, a wszystko, czego się dowiesz, można sprowadzić do paru zdań. Popatrz. – Zeskoczył z barowego stołka i stanął wyprostowany. – Jedną nogą musisz stać w świadomości, drugą w nieświadomości. Jeżeli za bardzo oprzesz się na prawej nodze, postawisz na nieświadomość – to zerżniesz Ofelię, naprawdę zadusisz Desdemonę: będziesz genialny. Tylko że może się to zdarzyć poza kadrem albo za kulisami i ani kamera, ani widz niczego nie zauważą. Jeśli zaś zaufasz zbytnio nodze lewej, to wszystko zagrasz poprawnie, doskonale nawet – tylko anioły nie będą latać wokół twojej głowy. Musisz zatem bardzo równo stać na dwóch nogach. A rola – stał w lekkim rozkroku – idzie dokładnie pośrodku.

Przeciągnął ręką wzdłuż osi ciała: pokazał na seks, żołądek, dłoń przeszła koło serca, lecz nie dotknęła go i w końcu – przez gardło – dotarła do ust.

A tu jest głos i wymowa – wyrzucił rękę gwałtownie do przodu i zwalił się na niski stolik, zastawiony sałatkami i szklankami z alkoholem. Potem – umazany warzywami, majonezem, poplamiony ginem i whisky, z drobinami szkła na marynarce – uśmiechnął się bezradnie i powiedział:

Nie jestem aktorem, nie zachowałem równowagi... Tamten monolog niezupełnie trzeźwego Raya z hotelu „Martinez”, gdzie mieszkaliśmy razem w czasie festiwalu w Cannes, tkwi we mnie do dziś. To lekcja, którą sobie – czasem świadomie, czasem nieświadomie – przypominam przed każdą rolą. Często także, gdy nie gram: dotyczy przecież w ogóle życia – mojego, cudzego.

Ray widział mnie wówczas w Popiołach, wyświetlanych podczas canneńskiego spędu. Mówił mi później, że osłupiał, bo znalazł we mnie cząstkę buntownika bez powodu.

Zrobię z ciebie drugiego Jamesa Deana – pokrzykiwał.

Nie ma drugiego – sprostowałem od razu. Uśmiechnął się i rzekł:

No to zrobię z ciebie Daniela O'Bright czy Daniela Old Whisky. Old Whisky – to dobrze brzmi po amerykańsku.

Nie spotkałem go później nigdy więcej – po fiasku negocjacji z 20th Century Fox nie pojechałem do Ameryki. Wydzwaniał do mnie potem z różnych punktów Europy.

Jestem w Berlinie Zachodnim, chcę cię zobaczyć. Zaczynamy film.

Ale, Nicholas, ja nie mam w domu paszportu!

Przyleć, to tylko godzinka w samolocie. Ja przecież dostałem się tu ze Stanów... Nic nie rozumiem. A potem z Londynu:

Czekam!

No to jeszcze gorzej, bo trudno dostać brytyjską wizę, a i z paszportem... Spróbuję!

Ale ja pojutrze wyjeżdżam, chciałem z tobą zjeść lunch. Czy ty chcesz grać u mnie? Traktowałem go trochę jak fantastę, wizjonera, a przecież zrobił jeszcze kilka filmów.

Często przez słuchawkę, po głosie, rozpoznawałem, że był wstawiony. Stał się alkoholikiem

– i ten koszmar przyczynił się do jego śmierci po paru latach (zmarł na raka). Człowiek, który chciał mnie uformować w drugiego Deana, umarł w mniej gwałtowny sposób niż jego najzdolniejszy uczeń. Ale robak, który ich zżarł, był pewnie taki sam.

25

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]