Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

VON BOROMECKI

Do robienia Ziemi obiecanej namówił Wajdę Andrzej Łapicki. Mój teść został nawet uhonorowany dedykacją w scenariuszu: „Andrzejowi, który kazał mi sfotografować ten film – z wdzięcznością Andrzej Wajda”.

Najpierw powieść, a potem scenariusz przeczytałem bez przekonania. Wydawały mi się nudne. Postać, którą miałem grać, też nie wydawała mi się fascynująca. Po Potopie wciąż jeszcze czułem się Kmicicem: byłem bardzo „rozhuśtany” tymi wszystkimi efektownymi scenami. A tutaj trzeba grać rezonera, który chodzi po fabryce, interesy, bawełna... Jak by go tu zahaczyć?

Razem z Wajdą doszliśmy do wniosku, że sumiaste wąsy z Potopu powinienem skrócić, a włosy ostrzyc na pruską modłę.

– Gdyby Borowiecki – tłumaczył mi Andrzej – urodził się w XVII wieku, to pewnie byłby podobnym zabijaką jak Kmicic. Szablą by zdobywał sobie pozycję, a nie wekslem i niemieckim kredytem. Jeden i drugi chciał być najlepszy. Jeden i drugi, każdy na swój sposób, walczył o Polskę...

Nie wiem, w jakim stopniu Wajda wierzył w to porównanie,a w jakim posłużył się nim tylko po to, żeby mnie przekonać. Chyba nie uwierzyłem... Wprawdzie zgodziłem się grać Borowieckiego, ale na planie miałem wciąż wątpliwości.

ANDRZEJ WAJDA: Wcześniej grając w tych Wołodyjowskich i Potopach, Daniel przyzwyczaił się, że „materiał” do grania to pewna liczba efektownych sytuacji na ekranie, które dają mu szansę pokazać się. Kiedy zaproponowałem mu rolę Borowieckiego, załamywał ręce i mówił:

– Ale ja nie mam co grać. Tutaj nie ma żadnej roli.

Był wręcz zdemoralizowany tymi filmami, które zabiegały, by na ekranie pokazywać efekt. Olbrychski przestraszył się, że tym razem żadnego efektu nie będzie.

Mój bohater nie miał historycznego odpowiednika. Był tylko wytworem wyobraźni pisarza, który gorąco pragnął, aby taka postać pojawiła się w ówczesnym polskim społeczeństwie. Reymont zdawał sobie sprawę, że przyszłość świata polega na tej niesłychanej dziewiętnastowiecznej ekspansji ekonomicznej. Musiał boleć, że w Łodzi cały przemysł znajdował się w rękach Żydów, Niemców i Rosjan. Stąd powieść – po części projekcja pragnień, po części pokrzepienie serc...

CZARNY KOT VIOLETTY VILLAS

Wajda zrobił konkurs do wielu ról. Z tego, co wiem, to tylko ja byłem constans. Do roli Moryca Welta przymierzano Jurka Zelnika. Wydawał się bardzo odpowiedni: z semickimi rysami, urodą, talentem. Ale gdy spróbował Wojtek Pszoniak, Wajda nie mógł przestać się zachwycać. Istotnie, talent Wojtka wprost wyłaził z ekranu. Nie można było oczu od niego oderwać. Po prostu był Morycem Weltem. Wystarczyło postawić kamerę i kręcić. Nieprzypadkowo ta rola stała się dla Wojtka trampoliną do kariery międzynarodowej. Dzięki Ziemi obiecanej Pszoniak jest już we wszystkich almanachach światowej sztuki Filmowej.

Stanisław Igar próbował Bucholca, którego ostatecznie zagrał Andrzej Szalawski. Pamiętam, że Igar był bardzo zdenerwowany, bo to miała być jego pierwsza duża rola u Wajdy. Na szczęście reżyser znalazł dla niego postać równie wyrazistą – okazała się znakomicie zagrana.

Ankę miała grać Sławka Łozińska. Nawet po zdjęciach próbnych bardziej skłaniałem się właśnie ku niej, ale ostatecznie moją partnerką została Ania Nehrebecka. Zagrała spokojnie, z wyczuciem – typowa szlachcianka, bardzo piękna i bardzo polska.

143

Lucy Zuckerową zgodziła się zagrać Violetta Villas. Wajda byt zachwycony. Nie przyjechała jednak na ostateczną próbę kostiumu. Napisała potem telegram, że wyjechała z domu, ale po drodze czarny kot przebiegł jej drogę. Uznała to za zły omen i zrezygnowała. Nie wiem, czy był to pretekst, czy po prostu pani Violetta żyła w zupełnie innym świecie, gdzie decyzje podejmują czarne koty. Wajda bez namysłu zwrócił się więc do Kaliny Jędrusik. Rzuciłem mu się na szyję, bo wybór był doskonały.

Myślę, że Kalina marzyła, żeby zagrać u Wajdy. Marzył też z pewnością Stasio Dygat, który od tego momentu pokochał Andrzeja. Wcześniej, jak wiadomo, bardzo się pocięli – wówczas, gdy Dygat napisał w „Polityce” – gdzie miał rubrykę „W poszukiwaniu straconego czasu” – niepochlebną recenzję z Krajobrazu po bitwie, chociaż filmu jeszcze nie widział. Napisałem list do „Polityki”. Napadłem na Stasia, że zabiera głos, mimo że nie obejrzał nawet kadru. Było mi przykro, no ale nie mogłem tego listu nie napisać...

W kolejnym filmie Wajdy obsada była znakomita. Nawet w epizodach grali znakomici aktorzy. I to jak grali!

Borowiecki wydawał mi się za mało efektowną postacią filmową. Owszem, fizycznie wyglądałem w Ziemi obiecanej nieźle, miałem uosabiać przystojnego polskiego szlachcica, który prze do przodu po trupach. Z rozbrajającym uśmieszkiem łże, przysięgając na Matkę Boską Częstochowską. W tym momencie przestaje być dziewiętnastowiecznym Kmicicem, a staje się bestią.

ANDRZEJ WAJDA: Rozmawiamy na planie we trójkę: Daniel, Pszoniak i ja. Daniel jak zwykle narzeka.

– Ale co ty opowiadasz?! – wybucha Pszoniak. – Przecież to fantastyczna rola. Ty nie myśl o fabule, o perypetiach, o gagach, tylko ty myśl, co to jest za człowiek. Kto to jest? Czego on chce? Co on tutaj robi?

Zgodziłem się z Pszoniakiem. Siła tej postaci napisanej przez Reymonta jest tak wielka, że cały film kręci się wokół Borowieckiego. Daniel w końcu to zrozumiał, choć z wielkimi oporami. Nie chcę przez to powiedzieć, że Olbrychski źle zagrał w Ziemi obiecanej. Przeciwnie.

Zazdrościłem kolegom ról nawet mniejszych, ale barwnych. Byłem suchym, pragmatycznym, energicznym człowiekiem, dziś pewnie powiedziałoby się – biznesmenem. Wbrew pozorom, nie było łatwo tego grać. Zawsze trudniej wykonywać nieefektowne role. Wajda powielał po premierze:

– Nie wydziwiaj i nie krzyw się. Zobaczysz, że za parę lat docenisz tę rolę. I – jak zwykle – nie mylił się.

ADAM HANUSZKIEWICZ: Nie wiem, dlaczego powszechna ocena roli Daniela w Ziemi obiecanej była

negatywna. Chwalono Pszoniaka, Kalinę Jędrusik, innych...

Skopali mnie – powiedział Olbrychski.

Ależ nie. To jeden z najlepszych twoich filmów. Ty jeden grasz w tym filmie jak aktor filmowy. Inni grają jak aktorzy teatralni. A trudno o coś gorszego niż teatralne aktorstwo w filmie...

Nie wiem, czy mi uwierzył.

Kilka miesięcy później przyjechał z Paryża.

Adam, oni napisali dokładnie to, co tyś mi mówił. Wysoko mnie ocenili. Ależ miałem satysfakcję..

SPOWIEDŹ KALINY JĘDRUSIK

Już wielokrotnie tłumaczyłem się ze scen erotycznych w Ziemi.... To naprawdę był cielisty kolor moich slipów! A że Kalina zagrała tak efektownie i tak zmysłowo, stąd może wrażenie... Ona rzeczywiście manipulowała coś przy moim rozporku, może przez moment mignęły moje majtki, a Kalina – przestraszona, że posuwa się za daleko – natychmiast zasłoniła je. Biorąc pod uwagę to, co się wtedy pokazywało w kinie, także w polskim – wszystkie sceny

144

miłosne w Ziemi obiecanej są bardzo łagodne i niewinne. Byliśmy zapięci od stóp do głów, ale Kalina potrafiła grać tak zmysłowo, że rumieniło się pewnie jej krzesło.

Bo świętej pamięci Kalina Jędrusik, moja wielka przyjaciółka, była w moim pojęciu uosobieniem niewinności. Cokolwiek robiła złego – a uwielbiała obgadywać ludzi, zawiązywać jakieś pogmatwane intrygi – nigdy naprawdę nie wyrządziła nikomu najmniejszej nawet krzywdy.

Poza tym klęła prawie tak dobrze jak Kazimierz Kutz, ale nie robiła tego wulgarnie tak jak i on. Klęła nawet przy księżach.

Kiedyś słyszałem spowiedź Kaliny. Tajemnica spowiedzi jest tajemnicą spowiedzi, ale skoro oboje – aktorka i ksiądz – podnieśli głosy, a przy tym nie mówili niczego gorszącego ani krzywdzącego kogokolwiek, to uważam, że mogę o tym opowiedzieć.

Spowiadaliśmy się u księdza Niewęgłowskiego. Ja z Zuzią byliśmy rodzicami chrzestnymi syna Magdy Umer– Mateusza, a Kalina i Janusz Kondratiuk – chrzestnymi samej Magdy, której rodzice – ideowi komuniści – przedtem nie ochrzcili.

Spowiada się Kalina. W pewnym momencie dochodzi do nas podniesiony głos księdza Niewęgłowskiego. Zamarliśmy.

Droga Kalinko – tłumaczy ksiądz – to wszystko nieważne. Najważniejsze, czy ty kiedykolwiek kogoś znienawidziłaś, bo prawdziwym grzechem jest nienawiść.

Po drugiej stronie konfesjonału cisza.

Uhm – odzywa się w końcu Kalina – ale ja, proszę księdza, kilku ludzi tak, kurwa, nienawidzę, że...

Po spowiedzi podeszła do nas, oczy miała czerwone od płaczu. Rozgrzeszenie, oczywiście, dostała, bo tak naprawdę była jedną z najbardziej niewinnych istot, jakie znałem.

PUNKTY WIDZENIA

Film zrobił wielką karierę na całym świecie, został nominowany do Oscara. Krytyka, zwłaszcza amerykańska, oskarżała Wajdę o antysemityzm; w Polsce Poręba i jego grupka zarzucali Wajdzie antypolskość; Niemcy dopatrywali się antygermanizmu. Oczywiście, z punktu widzenia ksenofobów Ziemia... mogła uchodzić za „anty”. Jest kilku Żydów narysowanych karykaturalną kreską; jest Polak Wilczek, sukinsyn w stosunku do żydowskiej biedoty, który na początku filmu śpiewa fałszując „O polska krainooo...”; jest Borowiecki, zaklinający się na obraz Madonny; jest krwiopijca Bucholc; jest bęcwał i nuworysz Müller; jest inny Niemiec, rozpustnik i deprawator, którego gra Zapasiewicz.

Niechęć części Amerykańskiej Akademii Filmowej wywoływał rzekomy antysemityzm filmu. Co im tam, że Polak jest przedstawiony jak szuja. Zobaczyli tylko kilku skarykaturyzowanych Żydów, choć takich samych Żydów można dziś spotkać na Manhattanie przy którejś tam avenue. Członkowie Akademii jakoś nie spostrzegli, że najsympatyczniejszą postacią całego filmu jest Moryc Welt, Żyd grany kongenialnie przez Pszoniaka. Nie spostrzegli ubogich mieszkańców żydowskich slumsów, krzywdzonych przez zachłannego Polaka. Oskarżać ten film o antysemityzm... Taki sam nonsens, jak oskarżać go o pozostałe anty-izmy.

A przecież to film przede wszystkim o przyjaźni; kluczem do niego jest trzech chłopców, którzy podając sobie ręce mówią: „Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic, więc razem mamy tyle, w sam raz tyle, żeby za rok mieć największą fabrykę w mieście”. Ci trzej chłopcy nieprzypadkowo są: jeden Żydem, drugi Polakiem, a trzeci Niemcem.

Jest to też film o kapitalizmie i jako taki wyprzedził swój czas. Pokazana na zdjęciach Łódź, brzydka i zapyziała, stawała się przecież krainą wszelkich możliwości dla ludzi zdolnych, energicznych i chcących pracować. W gruncie rzeczy – apoteoza kapitalizmu.

145

W tamtej, wczesnokapitalistycznej Łodzi, krwiopijcy-przemysłowcy wybudowali wiele pięknych pałaców, stojących po dziś dzień. Ba – pobudowali te wszystkie fabryki, które w połowie lat 70. XX stulecia służyły nam za naturalne dekoracje. I dziś pewnie też by nam posłużyły. Żaden scenograf nic nie musiał postarzać, przychodziły statystki – łódzkie włókniarki – zrzucały swoje fartuchy i zakładały dziewiętnastowieczne – według mnie bardziej gustowne. Ten fetor, który na filmie unosi się w jednym z wydziałów fabryki, był wtedy i jest do dziś prawdziwy. Nie musiałem grać obrzydzenia, po prostuje czułem. I to były fabryki zwycięskiego od 30 lat komunizmu epoki Gierka... Do dziś zresztą sam w nich pracuje!

A proszę dziś iść do zakładów Büchnerów, Niemczyckich, Praśniewskich czy Wilczków i zobaczyć, w jakich godziwych warunkach pracują robotnicy. Tego Wajda nie pokazał, to pokazała historia naszego kraju. Dziś w naprawdę kapitalistycznych (cokolwiek to słowo oznacza) zakładach pracy jest wszystko, czego łódzkim włókniarkom brakowało w XIX wieku i w połowie lat 70. wieku obecnego.

Oczywiście, dziś także można postawić kamerę na byle jakim bankiecie nowych polskich kapitalistów, gdzie wielu Grobelnych by się pojawiło – i fest się z tego naśmiać. Złośliwą kamerą mógłby to zrobić Andrzej Wajda albo – ostrym jak z „Galerii potworów” piórem – Agnieszka Osiecka. Ale to temat na zupełnie inne rozmyślania.

ANDRZEJ WAJDA: Szukałem jakiegoś dramatycznego zakończenia dla Ziemi obiecanej. Nie mogło być tak, żeby długi film kończył się „niczym”. Pracowaliśmy nad innymi fantastycznymi puentami. W jednej Borowiecki jedzie do Moskwy, ale nie odważyliśmy się na to. Aluzja byłaby dla nas zbyt politycznie niebezpieczna. W innej wersji Borowiecki podchodzi do okna, za oknami rozruchy, przypadkowy strzał. Fabrykant pada, czepia się firanki. Jedno z piękniejszych ujęć, jakie udało mi się zrobić w jakimkolwiek filmie... Witek Sobociński wspaniale to sfotografował.

Film kończy się buntem robotniczym i zapowiedzią rewolucji. Ówczesne władze Polski widziały w tym zakończeniu powód do pochwalenia Wajdy – za kontekst polityczny. Teraz znajdują się tacy, którzy z tej samej przyczyny próbują Wajdę podszczypywać, bo zrobił „czerwone” zakończenie. Bzdura! Sądzę, że w Ziemi obiecanej nie było żadnego kontekstu politycznego. I nie ma. Tylko fakty historyczne. Wielki artysta, jakim jest Andrzej, nie musiał kokietować społeczeństwa swoim dysydenctwem ani nie musiał podlizywać się władzom swoją czujnością rewolucyjną. On miał tylko jeden obowiązek wobec wszystkich – opowiedzieć tę historię interesująco, profesjonalnie i inteligentnie. Wielki film.

DAGNY

Rolę Przybyszewskiego w Dagny bardzo lubię. Chodziłem do pana Helsztyńskiego studiować tę postać i o niej rozmawiać. Z jednej strony ostro „wszedłem” w mojego bohatera swoją osobowością, a z drugiej musiałem grać wykreowanego „typa”: artystę, ekscentryka, oryginała.

A wszystko w bardzo dobrym towarzystwie: Strindberga grał słynny aktor Per Oscarsson; Dagny – druga po Liv Ullman, choć mniej znana aktorka skandynawska, Norweżka Lise Fjeldstad; oprócz tej pary kilku norweskich aktorów teatralnych i Polacy – Maciej Englert, Olo Łukaszewicz, Jerzy Bińczycki. Na planie Dagny spotkałem się po raz pierwszy z Bogusiem Lindą, który wystąpił w epizodzie. Był wówczas studentem, a może już absolwentem szkoły teatralnej. Od razu poczułem, że jest fajnym chłopakiem i że kiedyś będzie na pewno znaczącą postacią w polskim kinie.

146

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]