Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

Podszedłem do Wałęsy i powiedziałem mu, iż na trybunie powinien się znaleźć ktoś z nich, stoczniowców.

– Zobaczysz, Daneczku, będzie dobrze. Nikogo to nie zdziwi.

I rzeczywiście, miał rację. Wymieniłem pierwsze nazwisko ofiary Grudnia '70. Zewsząd – z placu przede mną, z uliczek wypełnionych ludźmi, nadleciał do mnie nierówny, niewiarygodnie potężny głos:

„Jeeeeest wśrуууууd naaaaaas!”

Zrobiło mi się ciemno przed oczyma. Gdyby nie to, że dziesiątki razy stałem przed tłumem

– nie dokończyłbym czytania. Stoczniowiec pewnie by się rozpłakał i odszedł od mikrofonu. Albo mówiłby złamanym głosem, co nigdy nie jest dobrym efektem, bo płakać ma widz, a nie mówca.

MACIEJ KARPIŃSKI: Kandydatura Daniela pojawiła się w sposób naturalny i nie wzbudziła niczyich sprzeciwów.

Uroczystość została nagrana przez telewizję i tego samego dnia ludzie mogli ją zobaczyć w telewizorze. Wieczorem w programie ogólnopolskim ocenzurowano jednak zapis zgromadzenia. Zauważyliśmy to, gdy siedzieliśmy kompletnie przemoczeni w hotelu „Hevelius”. Wypadł fragment, w którym Daniel mówił o bezimiennych ofiarach.

To co zrobił Olbrychski podczas odsłaniania pomnika poległych stoczniowców, nie miało raczej artystycznego znaczenia, choć wymagało, naturalnie, pewnej inscenizacji. Artystyczny wydźwięk nosił zaś następnego dnia koncert, do którego napisałem scenariusz i który wyreżyserowałem. W kościele pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego w Gdyni, spotkali się najwybitniejsi: Mikołajska, Olbrychski, Janda, Radziwiłowicz, Zapasiewicz... Udało się stworzyć wyjątkową atmosferę – podniosłości i artystycznego napięcia. Daniel powiedział wówczas wiersz Miłosza i – w duecie z Zapasiewiczem – część „Kwiatów polskich”. Dziś taka forma rapsodyczno-oratoryjna wydaje się staroświecka, ale wtedy znakomicie się sprawdzała. Częstokroć było to dla ludzi pierwsze zetknięcie z utworami literackimi, istniejącymi dotąd poza świadomością rzesz odbiorców.

Daniel uczestniczył także w koncertach, które dostarczały funduszy na sfinansowanie budowy pomnika stoczniowców. Nie były to dla niego komercyjne wybory. Również za udział w Przeglądzie Piosenki Prawdziwej w hali „Olivii” nie dostał ani złotówki. Zrezygnował wtedy z propozycji zagranicznych – oczywiście dobrze płatnych...

WOJNA

13 grudnia 1981 roku przypadała akurat dwudziesta rocznica mojej pracy artystycznej. Zaprosiłem gości z kraju i zagranicy, którzy mieli się spotkać w tym dniu w staromiejskiej restauracyjce „Petit Trianon”.

Telefony już nie działały. Jak inni, z radia, nad ranem dowiedziałem się o wprowadzeniu stanu wojennego. Pojechałem do Maćka Karpińskiego i już razem poszliśmy do Andrzeja Wajdy.

ANDRZEJ WAJDA: Dosłownie kilka dni wcześniej spotkałem się z Bujakiem i o siódmej rano zapytałem

go:

Jeżeli dojdzie do stanu wyjątkowego, jeżeli komuniści spróbują siłą opanować sytuację, to jaka będzie odpowiedź „Solidarności”?

Andrzej, co ty?

Czy jesteś przygotowany? Czy są jakieś grupy, które będą się bronić?

Nie, nic nie jest gotowe.

Nawet archiwów nikt nie zabezpieczył... No i obudziliśmy się 13 grudnia... Gdy gosposia zaczęła mówić, że w telewizji pojawił się generał, już wiedziałem...

Przyszli do mnie ludzie. Zapytali, co będziemy robić. Ustaliliśmy, że „robić” nic nie będziemy, że nie będziemy się bronić, bo „Solidarność” uznaje się za ruch pokojowy. Trzeba było pomóc tym, których najdotkliwiej dotknęły represje.

211

Sprawdzaliśmy: kogo „zatrzaśnięto”, a kto przebywa na wolności. Natychmiast zaczęliśmy organizować komiteciki, niosące pomoc internowanym i ich rodzinom. Taki właśnie komitet początkowo działał na potrzeby naszego środowiska w lokalu Związku Literatów Polskich. Spontanicznie spotykali się tam różni ludzie – Maja Komorowska, Janusz Anderman (nie był jeszcze internowany), Jacek Fedorowicz, Karpiński, Wajda. Gdy w budynku zjawił się komisarz wojskowy, Przyszła pora na przenosiny. Główną kwaterę założyliśmy w parafii św. Marcina. Uzyskaliśmy na to zgodę sióstr.

Każdy wie jak dramatyczna była sytuacja. Być może Jaruzelski (o czym słychać coraz częściej w wypowiedziach zagranicznych wojskowych), decydując się na przemoc, uniknął o wiele większej tragedii. Słowo „zdrada” nie przeszło mi wówczas przez usta. Trzeba było jednak odpowiedzieć „nie” na próbę wprowadzenia dyktatury wojskowej.

12 grudnia zasypiałem tuż przed północą, po wysłuchaniu przemówienia Szczypiorskiego podczas Kongresu Kultury Polskiej, w którym publicznie grzmiał na czerwoną zarazę. Nazajutrz zjawiła się w moim mieszkaniu przy Inflanckiej dwójka młodych ludzi o ładnych, szlachetnych twarzach – jak z filmu o AK. Rozejrzeli się dookoła i powiedzieli szeptem:

– Proszę się nie denerwować, jesteśmy z „Solidarności”.

S z e p t e m. Efekt psychologiczny był niezwykle celny. Zastraszenie. Na perfekcjonizm wprowadzenia stanu wojennego zwracał później uwagę radziecki „czarny pułkownik”, Ałksnis.

Z inicjatywy dra Józefa Rybickiego, który zwrócił się do mnie z taką propozycją, podpisałem list, zwany potem „listem ośmiu”. Dr Rybicki był podczas Powstania Warszawskiego jednym z szefów Kedywu, a jego bratankiem – niesławnej pamięci rektor UW z 1968 roku.

Oczywiście, że się bałem. Nie wiadomo, jakie konsekwencje mogły mnie spotkać za sygnowanie tego listu. Pod moim domem stały cały czas samochody z zaparowanymi szybami i mężczyznami w środku. Zorganizowanie takiej akcji przez Rybickiego nie było proste. Udało się zebrać tylko osiem podpisów. Chodziło też o szybkość reakcji.

Znam luminarzy nauki i kultury polskiej, którzy swojego podpisu odmówili. Mniejsza o nazwiska... To przecież były indywidualne wybory. Rozumiem i szanuję zdanie tych, którzy nie zdecydowali się na podpis, tłumacząc, że przekreśliłby on być może wszelkie ich plany zawodowe.

Najbliżsi uznali, że moja decyzja jest przejawem kompletnej nieodpowiedzialności za rodzinę. Pewnie mieli rację...

Po dziesiątej wieczorem nie można było wychodzić z domu bez obaw o komplikacje. Życie ułożyło mi się wspaniale. Dużo czytałem, nie piłem, uprawiałem sporty. Do mieszkania przy Inflanckiej schodzili się znajomi – Komorowska, Wiłkomirska, Tomaszewscy... Łapicki obliczał, że za parę lat skończy sześćdziesiątkę i będzie już mógł jeździć do Krakowa...

Pożyczyłem od dzieci znajomych powieści Karola Maya. Chichocząc, przeczytałem o Winnetou i Old Shatterhandzie – wspaniałych ludziach, co to się nie boją i nie kłamią. „List ośmiu” dotarł bardzo szybko do Wolnej Europy. Czekałem na wizytę nieproszonych gości.

Zanim przyszli, spotkani w tramwaju ludzie ściskali mi rękę – ukradkiem i ostrożnie. Chyba w przeddzień mego spotkania z esbekami wysiadła za mną z wagonu kobieta. Była nauczycielką historii. Kierownictwo szkoły dało jej do podpisania deklarację lojalności. Chciała uczyć dzieci, ale po „moim” liście uznała, że „też się chce poświęcić”.

– Wydaje mi się – odpowiedziałem – iż panią powinny kierować zupełnie inne pobudki. Po moim podpisie nikt niczego nie stracił, a mój głos nie jest anonimowy dla wielu milionów ludzi. Coś dla nich znaczy. O pani geście wiedzieć zaś będzie najwyżej kilka osób. Pani straci pracę, a co gorsza – dzieciaki pozbawione zostaną dobrej, uczciwej nauczycielki. A kto przyjdzie panią zastąpić?... Proszę się jeszcze zastanowić!

212

W KAZAMATACH

Porę wybrano nieprzypadkowo. 1) Obudzonego nad ranem człowieka łatwiej przestraszyć. 2) Ludzie wokół śpią i nikt nie widzi, jak „smutni” panowie pakują zatrzymanego do służbowego samochodu.

Nie obeszło się bez łomotu w drzwi. Bałem się, jak zareaguje Zuzanna, ale zachowała się wspaniale. Zobaczyła przez wizjer, że jest ich trzech. Wpuściła do naszego maleńkiego mieszkania. Za przepierzeniem spała Weronika.

Tylko proszę zachowywać się cicho i szybko zabrać męża, bo nie chcę, żeby się dziecko obudziło. I proszę tu zostać, bo mi panowie zabłocą przedpokój. Kochanie, przygotować ci jakieś ciepłe rzeczy”!

Z progu pokoju, kładąc palec na usta, przypominała później o zachowaniu ciszy. Zapytałem, czy mogę wziąć prysznic, a ponieważ drzwi łazienki się nie domykały, staną-

łem przed nocnymi gośćmi jak mnie Pan Bóg stworzył. Skonfundowali się nieco, bo w końcu co za przyjemność wyciągać z domu kogoś, kogo się przez lata widziało na ekranie.

Nie wiem, kiedy znów cię zobaczę, ale wiedz, że bardzo cię kocham – pożegnała mnie Zuzia.

Na dworze był mrok. Nikt nie przemykał, bo obowiązywała jeszcze godzina policyjna. Zapytałem, czy długo potrwa nasza podróż.

Długo, długo...

Doktor Rybicki, na wyrost zakładając możliwość tortur, udzielił mi wcześniej kilku rad. Był przekonany, że z ósemki, która podpisała list, dobiorą się przede wszystkim do mnie.

– Mężczyźni są już niemłodzi, są wśród nas dwie kobiety... Jest pan idealnym kandydatem. Potem dowiedziałem się, że na rozmowy – ale tylko na rozmowy – „zaproszono” Wandę

Wiłkomirska i Mariana Brandysa.

Przy tej ekipie – ciągnął Rybicki – wydaje się to mało prawdopodobne, ale nie wiadomo, kto jeszcze dorwie się do władzy... Przepraszam, nie chcę pana straszyć, ale na wszelki wypadek powtórzę, co mówiłem swoim chłopcom podczas okupacji: jeśli ból staje się tak duży, że chce się za moment powiedzieć wszystko, to trzeba kopnąć oprawcę w jaja. Wtedy on, odruchowo, strzeli w łeb kolbą albo kułakiem. Prawdopodobnie nie zabije, lecz ogłuszy. A wtedy jest pół godziny na dojście do siebie.

–No – pomyślałem – wreszcie biorę udział w jakimś prawdziwym filmie...”

W esbeckim samochodzie przypominałem sobie te nauki. Starałem się pozostać chłodny, cały czas zachowywać świadomość, jak postępować: pełna kontrola, jestem uczestnikiem gry. Ponieważ mam umiejętność zaśnięcia, kiedy tylko zechcę, oparłem głowę na ramieniu jednego z towarzyszy podróży i zapadłem w sen.

Nie ujechaliśmy jednak daleko.

No dosyć tego spania, już nie będzie teraz takich wczasów!

Rakowiecka. Przy wejściu sprawdzanie dowodu osobistego. Starałem się opanować.

Wejść tu bardzo łatwo, wyjść o wiele trudniej – powiedział „furtkowy” z widoczną przyjemnością.

Zjechaliśmy windą kilka pięter w dół. Piwnice, kraty. Wprowadzono mnie do niewielkiego pomieszczenia. Mężczyzna rozparty na krześle, buty na stoliku. Jak z filmu o CIA. Rozmawiamy. Okazuje się, że był w Wietnamie. Raptem słyszę hałas, ktoś krzyczy, klnie:

A co się tam z nim patyczkować – wrzucić do lochu, niech gnije.

Przypierdolić gwiazdorowi, to mu się odechce brykania! Mój rozmówca patrzy na mnie: jak zareaguję?

213

Proszę pana, jeśli te ryki mają być presją psychologiczną, to gówno z tego... Owszem, skorzystam z tego pomysłu (bo wcześniej czy później stąd wyjdę) i włączę go do scenariusza filmowego. Potem będziecie wrzeszczeć, że się znów kpi z polskiej milicji...

Przepraszam, kolega zmęczony...

Ten, który siedział przede mną, też był zmęczony. Pracowali przecież już od paru dni i nocy bardzo intensywnie. A ja, wyspany, raczej w dobrej kondycji. W filmie Nieznośna lekkość bytu zagrałem takiego zmordowanego funkcjonariusza.

Potem znowu winda – i wyższe piętra. Korytarze, dywany. Obskurny pokój, a w środku panowie przedstawiający się jako pułkownicy z kontrwywiadu. Kontrwywiadu – bo wszedłem w kontakt z wrogiem (czyli z Wolną Europą), a jest przecież wojna – no to dywersja. Zdrada...

– Tu jest pana dossier. – Na biurku leżał plik papierów.

Myślałem, że w wypadku humanitarnych przesłuchań popularnego aktora – który a nuż jest kabotynem, chce się popisać, może dostać do więzienia, a przez to także do historii jako Maltretowany Represjonowany – można starać się go podejść (tortur nie zakładałem i nie wierzyłem, że będą szantażować mnie tym, iż zrobią krzywdę rodzinie; miałem jakiś cień sympatii do Jaruzelskiego, Rakowskiego i Kiszczaka, który ułatwiał nam kontakt z internowanymi). Zatem co? Straszyć internowaniem, więzieniem? Mogli przypuszczać, że być może właśnie o to mi chodzi. Zabrać paszport? No skoro podpisywałem „trefny” list, to pewnie z góry się na to godziłem. No to czego może się bać mężczyzna? – kombinowali też przecież mężczyźni. Żony!!! Każdy chłop obawia się, aby żona się o nim czegoś kłopotliwego nie dowiedziała: że upił się z jakąś panienką, że wychodził spod adresu, który da jej do myślenia; jeszcze gorzej, gdy ślad niewinnych nawet hulanek pozostanie na fotografii – cóż za pole do imaginacji!

W rzeczy samej – nie myliłem się. Ten brutalniejszy oficer wyszedł. Wcześniej jednak wywnętrzył się:

– Ja już nie mogę, ja bym mu tu ...

Zostałem sam na sam z „kulturalniejszym”. Czasami przechodził na francuski. Świetnie mówił, być może na dłuższy czas wysłano go do Francji.

Kocha pan żonę?

Tak.

To pewnie nie chciałby pan, aby się dowiedziała o kilku historiach... Z tego gatunku, który mężczyzna ukrywa przed małżonką. A mamy tu takie materiały...

Czekałem na to:

Wie pan... Jesteśmy już małżeństwem kilka lat... i właściwie to się trochę zaczynamy nudzić w łóżku. Nie wiem, jakie pan ma materiały, nie wiem, w jakim stopniu to naszą wyobraźnię poruszy, ale na pewno jakaś podnieta by nam się przydała! Artyści są w ogóle trochę zboczeni, więc jeśli by pan coś miał atrakcyjnego... I to tak, że to niby bez mojej wiedzy, że pan to tak zainicjował... Będzie pikantniej...

W przesłuchaniu nastąpiła dłuższa przerwa. Pewnie konsultowali się ze zwierzchnikami.

CZESŁAW KISZCZAK: Pierwszy raz słyszę, że Daniela Olbrychskiego zatrzymano i przesłuchano. To inicjatywa niższych szczebli. Moi podwładni wykazali się za dużą inicjatywą. Być może przesłuchujący konsultowali przebieg przesłuchania z którymś z przełożonych. Ale nie byłem to ja.

Kiedy wywiadowcy wrócili, rozmowa odbywała się już raczej rutynowo. A nuż się zmęczę?

Pamiętam, że w ręku „brutala” tkwiła „Trybuna Ludu”, w której akurat Petelski brzydko mówił o Wajdzie. No, zdarzyło się panu Czesławowi...

– Z kim pan się zadaje?! Kto pana ukształtował?! A chwilę później:

214

Chciałoby się pojechać na ten zasrany Zachód i dolary zarabiać!

Wie pan zapewne, że płacę państwu dwadzieścia procent swoich zarobków – mimo iż w zarabianiu tych pieniędzy w ogóle mi ono nie pomaga.

Ale wykształciło pana!

Do szkoły teatralnej chodziłem tylko rok i przez ten haracz dawno już opłaciłem swoją naukę. Jeżeli zabrane mi dolary wykorzystywane są dobrze, to japoński magnetofon, gdzieś tu pewnie ukryty, kupiony jest za moje, a nie MSW dolary. Jeżeli zaś wykorzystywane są źle, to pańska córka jeździ za moje, a nie pańskie dolary na wakacje do Grecji...

Ja nie mam córki!!! – wybuchnął. Pauza – i z rozmarzeniem dodał: – Za Gierka to przynajmniej zarabiałem...

Taka nam się snuła rozmowa. W pewnym momencie oświadczyłem, że jeśli nie dostanę papierosów, to już się więcej nie odezwę. Na stole pojawiła się paczka sportów.

Podczas przesłuchania nie przekroczono granic przyzwoitości. To w latach siedemdziesiątych zdarzały się ciosy poniżej pasa. Dzwoniono na przykład do mojego ojca z informacją: „Umrzesz jutro”. Tato zatelefonował do mnie:

Nie wtrącam się w twoje poglądy polityczne, ale jestem chory na serce, mieszkam sam...

Czuję się trochę upokorzony. Nie bardzo wiem, co odpowiedzieć...

Jeśli jesteś usposobiony kulturalnie, to odpowiedz: „A co mi ma pan prywatnie, nie służbowo do powiedzenia?” Jeżeli chcesz być niekulturalny, to wystarczy: „A ty, chuju, myślisz, że będziesz żył wiecznie?”

Uspokoiłeś mnie, już wiem, co odrzec!

Wysłani do mnie oficerowie oczywiście chcieli, bym podpisał papierek, wycofujący swój akces do sygnatariuszy „listu ośmiu”. Inne ich życzenie sprowadzało się do poznania organizatorów i tego, kto pierwszy złożył podpis. Nie pamiętam już, który z przyjaciół (może Jacek Fedorowicz?) podpowiedział mi skuteczny – jak sądził – sposób na neutralizację tego rodzaju pytań. Zastosowałem go.

Nie jestem tak biegły w przepisach jak panowie... Czy według polskiego prawa mam prawo nie odpowiadać na takie zapytania?

Oczywiście, ma pan prawo.

No właśnie: skorzystam z niego.

Upłynęło czternaście godzin. Lubię gadać, ale to już była przesada. Po kolejnej przerwie, gdy zostałem sam, usłyszałem:

Chce pan wyjechać za granicę i robić film? Niech pan nie chodzi na procesy „Solidarności” przy Lesznie.

O Jezu! Ta przestroga oznaczała, że nie tylko prawdopodobnie zaraz wyjdę, ale i podróż do Francji wchodzi w grę. Po kolejnych godzinach nareszcie:

Jest pan wolny. Na razie...

Ale jest już godzina policyjna, może panowie każecie mnie odwieźć...

A to już pana ryzyko!

Z Rakowieckiej ruszyłem na piechotę. W drodze do domu zahaczyłem jeszcze o mieszkanie Mariana Brandysa i zakomunikowałem, że chodzę już swobodnie. Nikt mnie nie zaczepił. Jechał za mną jednak samochód. Dyskretna kuratela.

Natychmiast opowiedziałem wszystko żonie. „Cała Warszawa” wiedziała, że mnie przytrzasnęli. Teść powiedział trochę z autoironią, trochę z zazdrością:

Szkoda, że do mnie nie przyszli po podpis... Nastawiłem budzik.

Wyśpij się – powiedziała Zuzia.

Nie chcę się jutro spóźnić na proces.

Czyś ty oszalał?

Przecież nie mogę przełknąć przekupstwa: jak będę grzeczny i chodził po sznurku, to w nagrodę dostanę paszport. Nazajutrz wybrałem się do sądu przy ulicy Leszno.

215

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]