Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:

Berg Mary - Dziennik z getta warszawskiego

.pdf
Скачиваний:
72
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
952.95 Кб
Скачать

MARY BERG

DZIENNIK Z GETTA WARSZAWSKIEGO przełożyła Maria Salapska

Czytelnik • Warszawa 1983

Przekład z oryginału: „Warsaw Ghetto. A Diary by Ma ry Berg", edited by S. L. Shneiderman, New York 1945

© Copyright for the Polish edition by S.W. „Czyteln ik'*, Warszawa 1983 Opracowanie graficzne: Jan Bokiewicz

ISBN 83-07-01043-8 Wstęp

Dziennik Mary Berg, pierwszy autentyczny dokument z dziejów warszawskiego getta, został opublikowany w języku angielskim przez L. B. Fishera w Nowym Jorku, w kwietniu 1945 roku, i przyjęty przez amerykańskich czytelników jako świadectwo masowych mordów dokonywanych przez Niemców na Żydach w Polsce. Świadectwo wystawione przez naocznego świadka.

W licznych recenzjach, jakie ukazały się w amerykańskiej prasie, wielokrotnie podkreślano talent i niezwykły zmysł obserwacyjny młodej kobiety, która potrafiła w tak przekonywaj ący sposób przedstawi ć tragiczny obraz walki, oporu i śmierci Żydów w Polsce okupowanej przez nazistów. Wkrótce jej dziennik ukazał si ę równie ż w języku francuskim, włoskim, duńskim, hiszpańskim, portugalskim i hebrajskim. Przekłady drukowano także w odcinkach w codziennej prasie na całym świecie.

Do dziś książka ta uważana jest za jeden z najważniejszych dokumentów opisuj ących codzienne życie warszawskiego getta, a także bierny opór przejawiaj ący się w działalności rozmaitych nielegalnych organizacji kulturalnych i socjalnych oraz w przygotowaniach do walki zbrojnej. Niewątpliwie jest to książka wyjątkowa, jeśli chodzi o przedstawienie wysiłków młodych ludzi, ich życia pośród narastaj ącego głodu i zagrażającej zewsząd śmierci.

Jako młoda dziewczyna, Mary Berg (Miriara Wattenberg), córka znanego łódzkiego antykwariusza dziei sztuki, wykazywała uzdolnienia plastyczne i literackie. Gdy wojska nie- 9

mieckie napadły na Polskę, miała piętnaście lat. Wraz z rodziną przebywała na wakacjach w Ciechocinku. Jak przyznaje, zaczęła prowadzić dziennik pod wpływem chwilowego impulsu, poczynając od 1 sierpnia 1939 roku.

Wattenbergowie niezwłocznie wrócili do Łodzi, która wkrótce została przył ączona do Rzeszy. Dzięki temu, że matka Mary była obywatelką amerykańską, cała rodzina korzystała z pewnych przywilejów, jakie nazi ści stosowali wobec osób posiadaj ących obywatelstwo którego ś z neutralnych krajów, a mieszkaj ących w Polsce. Gdy Niemcy skonfiskowali należące do Wattenbergów dzieła sztuki i zarekwirowali ic h obszerne mieszkanie w Łodzi, rodzina przeniosła się do Warszawy w nadziei, że tu będzie ją chronić amerykański konsul. Nadzieja ta okazała się jednak iluzją, bowiem wraz z innymi Żydami mieszkającymi w Warszawie Wattenbergowie zostali zamknięci za ogrodzeniem z kolczastego drutu, jakie otaczało nowo utworzone getto.

Przez trzy lata Wattenbergowie żyli w piekle getta, choć od początku należeli do małej grupki uprzywilejowanych pośród prawie 600 000 Żydów stłoczonych w getcie, którego powierzchnia była stale zmniejszana przez władze niemieckie.

W getcie Mary szybko przyłączyła się do aktywnej żydowskiej młodzieży, która nie chciała poddać się rozpaczy. Brała udział w nielegalnej działalności gminy, pracowała w rozmaitych organizacjach samopomocy, uczęszczała na kursy grafiki i architektury, gdzie zyskała

uznanie za swoje projekty. Śpiewała nawet w młodzieżowym kółku teatralnym pod nazw ą Łódzki Zespół Artystyczny, symbolicznie okre ślanym skrótem ŁZA — jak że wymownym w języku polskim.

19 czerwca 1942 roku Mary została wraz z rodziną internowana na Pawiaku, gdzie znalazło się równie ż kilkudziesięciu obywateli innych państw — Żydów i nieŻydów. Działo si ę to w przededniu masowej deporatcji Żydów z getta do Treblinki, bowiem nazi ści chcieli odizolować i wykluczyć z deportacji cudzoziemców — głównie Brytyjczyków i Amerykanów

— których mieli zamiar wymieni ć na znaczniejszych spośród nazistów uwi ęzionych przez aliantów.

6

Podczas sześciu miesięcy, jakie Mary Berg spędziła na Pawiaku, robiła w swoim dzienniku zapiski dotyczące tragedii rozgrywających się za murami więzienia, na ulicach, a także spisywała relacje żydowskich i polskich więźniów przywo żonych na Pawiak z getta i ze strony „aryjskiej". Z okien wi ęzienia obserwowała masowe egzekucje i deportacje, w tym likwidację Domu Sierot Janusza Korczaka, który znajdował si ę na Dzielnej, naprzeciw więzienia. Mary zapisała wieści, jakie do niej dotarły, tzn., że dr Korczak wraz z dziećmi został wyprowadzony na cmentarz na Gęsiej, gdzie wszystkich zastrzelono na miejscu. Z pó źniejszych relacji wynika jednak, że Korczak z dziećmi zginął w Treblince.

17 stycznia 1943 roku wysłano z Pawiaka pierwszy transport internowanych cudzoziemców. Odbyło się to tuż przed intensyfikacją masowych deportacji z getta, wobec których podj ęte zostały pierwsze próby zbrojnego oporu przez ŻOB — Żydowską Organizację Bojową. W tym pierwszym transporcie znalazła się Mary Berg, jej rodzice i młodsza siostra. Po wyczerpującej podró ży przez Niemcy i Francję przybyli do Vittel. (W tym samym Vittel w jakiś czas pó źniej został internowany znany poeta piszący w języku hebrajskim i jidysz — Icchak Kacenelson — którego pó źniej deportowano z Vit-tel do obozu śmierci w Polsce.) 14 marca 1944 roku rodzina Wattenbergów przybyła do Nowego Jorku na szwedzkim statku

s/s „Gripsholm". Byłem w tłumie reporterów, którzy czekali na przybycie z okupowanej przez nazistów Europy pierwszego transportu obywateli ame rykańskich wymienionych za niemieckich jeńców. Podczas mego spotkania z Wattenbergami dziewi ętnastoletnia Mary powiedziała mi, że udało się jej wywieźć dwanaście małych notesików z zapiskami w j ęzyku polskim, które robiła podczas pobytu w warszawskim getcie. A więc notatki te były pierwszym autentycznym źródłem informacji o okupacji niemieckiej w Polsce w ogóle, a szczególnie o getcie w Warszawie.

Ze zgrozą odczytywałem drobniutkie literki na gęsto zapisanych stronach notesów. Z obawy, że notatki mogłyby

mieckie napadły na Polskę, miała piętnaście lat. Wraz z rodziną przebywała na wakacjach w Ciechocinku. Jak przyznaje, zaczęła prowadzić dziennik pod wpływem chwilowego impulsu, poczynając od 1 sierpnia 1939 roku.

Wattenbergowie niezwłocznie wrócili do Łodzi, która wkrótce została przył ączona do Rzeszy. Dzięki temu, że matka Mary była obywatelką amerykańską, cała rodzina korzystała z pewnych przywilejów, jakie nazi ści stosowali wobec osób posiadaj ących obywatelstwo którego ś z neutralnych krajów, a mieszkaj ących w Polsce. Gdy Niemcy skonfiskowali należące do Wattenbergów dzieła sztuki i zarekwirowali ic h obszerne mieszkanie w Łodzi, rodzina przeniosła się do Warszawy w nadziei, że tu będzie ją chronić amerykański konsul. Nadzieja ta okazała się jednak iluzją, bowiem wraz z innymi Żydami mieszkającymi w Warszawie Wattenbergowie zostali zamknięci za ogrodzeniem z kolczastego drutu, jakie otaczało nowo utworzone getto.

Przez trzy lata Wattenbergowie żyli w piekle getta, choć od początku należeli do małej grupki uprzywilejowanych pośród prawie 600 000 Żydów stłoczonych w getcie, którego powierzchnia była stale zmniejszana przez władze niemieckie.

W getcie Mary szybko przyłączyła się do aktywnej żydowskiej młodzieży, która nie chciała poddać się rozpaczy. Brała udział w nielegalnej działalności gminy, pracowała w rozmaitych organizacjach samopomocy, uczęszczała na kursy grafiki i architektury, gdzie zyskała uznanie za swoje projekty. Śpiewała nawet w młodzieżowym kółku teatralnym pod nazw ą Łódzki Zespół Artystyczny, symbolicznie okre ślanym skrótem ŁZA — jak że wymownym w języku polskim.

19 czerwca 1942 roku Mary została wraz z rodziną internowana na Pawiaku, gdzie znalazło się równie ż kilkudziesięciu obywateli innych państw — Żydów i nieŻydów. Działo si ę to w przededniu masowej deporatcji Żydów z getta do Treblinki, bowiem nazi ści chcieli odizolować i wykluczyć z deportacji cudzoziemców — głównie Brytyjczyków i Amerykanów

— których mieli zamiar wymieni ć na znaczniejszych spośród nazistów uwi ęzionych przez aliantów.

Podczas sześciu miesięcy, jakie Mary Berg spędziła na Pawiaku, robiła w swoim dzienniku zapiski dotyczące tragedii rozgrywających się za murami więzienia, na ulicach, a także spisywała relacje żydowskich i polskich więźniów przywo żonych na Pawiak z getta i ze strony „aryjskiej". Z okien wi ęzienia obserwowała masowe egzekucje i deportacje, w tym likwidację Domu Sierot Janusza Korczaka, który znajdował si ę na Dzielnej, naprzeciw więzienia. Mary zapisała wieści, jakie do niej dotarły, tzn., że dr Korczak wraz z dziećmi został wyprowadzony na cmentarz na Gęsiej, gdzie wszystkich zastrzelono na miejscu. Z pó źniejszych relacji wynika jednak, że Korczak z dziećmi zginął w Treblince.

17 stycznia 1943 roku wysłano z Pawiaka pierwszy transport internowanych cudzoziemców. Odbyło się to tuż przed intensyfikacją masowych deportacji z getta, wobec których podj ęte zostały pierwsze próby zbrojnego oporu przez ŻOB — Żydowską Organizację Bojową. W tym pierwszym transporcie znalazła się Mary Berg, jej rodzice i młodsza siostra. Po wyczerpującej podró ży przez Niemcy i Francję przybyli do Vittel. (W tym samym Vittel w jakiś czas pó źniej został internowany znany poeta piszący w języku hebrajskim i jidysz — Icchak Kacenelson — którego pó źniej deportowano z Vit-tel do obozu śmierci w Polsce.) 14 marca 1944 roku rodzina Wattenbergów przybyła do Nowego Jorku na szwedzkim statku

s/s „Gripsholm". Byłem w tłumie reporterów, którzy czekali na przybycie z okupowanej przez nazistów Europy pierwszego transportu obywateli ame rykańskich wymienionych za niemieckich jeńców. Podczas mego spotkania z Wattenbergami dziewi ętnastoletnia Mary powiedziała mi, że udało się jej wywieźć dwanaście małych notesików z zapiskami w j ęzyku polskim, które robiła podczas pobytu w warszawskim getcie. A więc notatki te były pierwszym autentycznym źródłem informacji o okupacji niemieckiej w Polsce w ogóle, a szczególnie o getcie w Warszawie.

Ze zgrozą odczytywałem drobniutkie literki na gęsto zapisanych stronach notesów. Z obawy, że notatki mogłyby

wpaść w ręce nazistów, Mary pisała je skrótowo, u żywając jedynie inicjałów ludzi, o których wspominała. Nigdy nie używała słowa „nazi ści". Zamiast tego pisała: „oni".

Podobną metodę stosowali i inni autorzy pamiętników, którzy swoje zagadkowe zapiski mieli zamiar rozszyfrować i uzupełnić pó źniej, o ile przetrwają nazistowską masakrę. Tę samą metodę zastosował dr Emanuel Ringelblum, wspaniały kronikarz warszawskiego getta, a także hebrajski pisarz i nauczyciel Chaim Aron Kapłan oraz tragiczny przewodniczący Judenratu Adam Czerniakow. Jednak ci trzej kronikarze warszawskiego getta zginęli, dlatego rozszyfrowaniem ich notatek i zawartych w nich aluzji musiał się zająć kto inny.

Mary Berg miała szczęście uratować się, mogła więc sama uzupełnić swoją pracę. Pod tym względem jej dziennik jest najautentyczniejszym dokumentem, jakim dysponujemy, dotyczącym życia, oporu i śmierci Żydów w warszawskim getcie pod nazistowskim uciskiem . Przygotowując do druku te wstrząsające notatki, poprosiłem Mary Berg o wyjaśnienie niektórych faktów i sytuacji, które bez komentarza byłyby niezrozumiałą zagadką dla

czytelników w Ameryce i innych krajach. Inicjały os ób, o których wiadomo było, że zginęły, zostały zastąpione imionami i nazwiskami w pełnym brzmieniu. Natomiast inicjały osób, których los był wtedy (pod koniec 1944 roku) niepew ny — pozostawiono bez zmian.

19 kwietnia 1944 roku, w pierwszą rocznicę powstania w warszawskim getcie, w miesiąc zaledwie po przybyciu do Nowego Jorku, Mary Berg maszerowała na czele masowej demonstracji 35 000 polskich Żydów, zorganizowanej dla uczczenia pami ęci bohaterów i ofiar tego powstania oraz żądającej od rządów alianckich, by przerwały zmow ę milczenia wobec zbrodni popełnianych przez nazistów przeciw e uropejskim Żydom.

W przedmowie do książki, która została opublikowana wiosn ą 1945 roku, napisałem: „Miejmy nadziej ę, że w przyszłości zostaną odnalezione kroniki ukryte przez autorów w ruinach warszawskiego get-

8

ta. Być może, odnajdą się jeszcze inne osoby, które prze żyły, aby dać dodatkowe świadectwo tego heroicznego epizodu wojny — heroicznego nie ty lko ze względu na śmierć tak wielu ofiar, ale dla ich niezłomnej woli zachowania godności w tak upokarzających warunkach".

W wrześniu 1946 roku odnaleziono w ruinach warszawskiego getta pierwszą część Archiwum Ringelbluma. Notatki Rin-gelbluma stanowiły potwierdzenie wszystkich faktów podanych w dzienniku Mary Berg, a nawet jej oceny najważniejszych osobistości getta z przewodniczącym Adamem Czernia-kowem włącznie. W cztery lata pó źniej, w grudniu 1950 roku, w tym samym rejonie ruin odnaleziono drugą część Archiwum z obszerną dokumentacją zawierającą dzienniki i utwory poetów i pisarzy, którzy zgin ęli w getcie — unikalną w historii antynazistowskiego oporu w Europie.

Dziennik Mary Berg zawiera jednak szczegóły i obser wacje, jakich nie ma ani w zbiorach Emanuela Ringelbluma, ani też w dziennikach i pamiętnikach odkrytych pó źniej. Autorzy — zarówno ci, którzy zgin ęli, jak i ci, którzy przetrwali — opisywali w nich własne, osobiste przeżycia bądź też koncentrowali się na działalności partii czy ruchów, do których nale żeli. Mary Berg miała tę przewagę, że była out-siderem (a w dodatku młodą kobietą), która mogła poruszać się po getcie o wiele swobodniej niż inni dzięki amerykańskiej chorągiewce przypiętej do ubrania.

Wśród jej przyjaciół byli zbuntowani synowie urz ędników Judenratu, a nawet członków osławionej „Trzynastki", która pozwoliła sobie na k olaborację z gestapo. Jeden z tych przyjaciół, wstydz ąc się ojca, na którym podziemie wykonało wyrok, popełnił samobójstwo. Mary miała także bliskich znajomych, którzy dzi ęki pomocy wpływowych rodziców mogli wstąpić do żydowskiej policji z zamiarem unieszkodliwienia destruktywnych elementów w tzw. Jiidischer Ordnungs-dienst. Kilku z nich przyłączyło się pó źniej do podziemnej Żydowskiej Organizacji Bojowej.

Odczuwając przemożną chęć zobaczenia wszystkiego, co się da, Mary odwiedzała także neofitów, w śród nich znanych

9 f-I

pisarzy i aktorów, którzy skupili si ę wokół jedynego ko ścioła katolickiego funkcjonującego na terenie getta. Słowem: miała okazją — a tak że wolę być wszędzie, słyszeć, widzieć i zapisywać wszystko.

W ciągu 37 lat, jakie upłynęły od momentu pierwszego wydania dziennika Mary Berg, narosła ogromna literatura dotycząca zagłady polskich Żydów, a przede wszystkim warszawskiego getta, i heroicznego powstania w kwietniu 1943 roku. Wartościowe zespołowe studia w tej dziedzinie zostały przeprowadzone przez naukowców w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie i przez historyków z Yad Va-shem w Jerozolimie. Oparli oni swoje badania o bogate materiały kroniki Ringelbluma.

Jednostronne i kontrowersyjne są natomiast prace licznych socjologów i historyków amerykańskich, którzy, nie maj ąc dostępu do istotnych dokumentów w j ęzyku polskim i jidysz, opierali się wyłącznie na źródłach niemieckich b ądź wiadomościach z drugiej i trzeciej ręki. Niektórzy, jak Raoul Hil-berg, Bruno Bettelheim i Hannah Arendt, lansowali obrzydliwą teorię, jakoby Żydzi w polskich gettach „szli jak barany na rze ź".

Dziennik Mary Berg jest udokumentowanym zaprzeczeniem tej potwarzy. Z zadziwiającą intuicją podkreśliła ona fakt, że przynależność do podziemnej struktury narodowej i kulturowej, której działalno ść podnosiła morale i chroniła godność umęczonych Żydów, była nie mniej bohaterską formą oporu niż walka zbrojna. Opisała poświęcenie młodych mężczyzn i kobiet, którzy wsiadali do przera żających wagonów na Um-schlagplatz, aby pozosta ć ze swymi rodzicami, choć wiedzieli, że idą na śmierć. Podoby pogląd na bohaterstwo Żydów w warszawskim getcie wyraził ostatni z komendantów po wstania, któremu udało si ę uratować

— Marek Edelman, dzi ś wybitny kardiolog mieszkający w Polsce.

Dziennik Mary Berg może więc być traktowany jako najbardziej autentyczny dokument naocznego świadka, spisany na gorąco. Wiele zapisów tej ksi ążki demaskuje fałszerstwa i uproszczenia popełniane rozmyślnie (bądź w wyniku igno-

10

rancji) w pó źniejszych wspomnieniach, a szczególnie w powie ściach i filmach produkowanych zdecydowanie w celu osiągnięcia sukcesu kasowego.

Pod datą 27 maja 1942 roku Mary Berg zanotowała, że polski policjant odmówił przeprowadzenia egzekucji na 110 Żydach, jaką zarządzili Niemcy w więzieniu na Gęsiej. Ludzie ci zostali złapani podczas próby ucieczki z getta na stronę „aryjsk ą". Fakt ten w oczywisty sposób neguje autentyczno ść sceny z telewizyjnego filmu „Holocaust", w której pokazani zostali polscy policjanci mordujący Żydów. Nic takiego nigdy nie miało miejsca w warszawskim getcie.

Dziennik Mary Berg stanowi także wyważony dokument • świadczący o stosunku polskiej ludności do prześladowanych Żydów. Opisywane przez ni ą poświęcenie niektórych Polaków, z jakim nieśli pomoc Żydom, jak równie ż zdrady i okrucieństwo okazywane przez innych — stanowi potwierdzenie analizy dra Ringelbluma zawartej w jego obszernej pracy „Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej". Esej ten pisał Ringelblum w swojej kryjówce po stronie „aryjskiej", na krótko przed wy wiezieniem go przez nazistów na Pawiak i rozstrzelaniem. Jednocześnie została zastrzelona rodzina Marczaków i Mieczys ław Wolski — jego dobroczyńcy, którzy za sw ą humanitarność zapłacili życiem.

Kiedy dziennik Mary Berg trafił do drukarni, w Stanach Zjednoczonych przebywał akurat wielki polski poeta, Julian Tuwim, szykujący się do powrotu do Polski, Udostępniliśmy mu tekst, po przeczytaniu którego Tuwim napisał do mni e list datowany 5 stycznia 1945 roku: „Pami ętnik Mary Berg jest dla nas, ludzi z Warszawy, «Baedeckerem» po naszem nieszczęściu. Czytając wspomnienia tej młodej dziewczyny, myślami chodzimy po znajomych ulicach, widzimy domy i ludzi, których do brześmy znali — wszystko tam jest prawdziwe i autentyczne. Podró ż wyobraźni w tragedię getta nie jest podró żą wesołą. Ale kto ma zamiar ją odbyć, ten nie obejdzie się bez tego przewodnika."

S. L. Shneiderman

Rozdział I OBLĘŻENIE WARSZAWY 10 października 1939

Dziś skończyłam piętnaście lat. Czuję się bardzo stara i samotna, choć moja rodzina robiła wszystko, by dzień ten był prawdziwie świąteczny. Upiekli nawet tort makaronikowy na moją cześć, co jest teraz wielkim luksusem. Mój ojciec zaryzy kował wyjście na ulicę i wrócił z bukiecikiem alpejskich fiołków. Kiedy je zobaczyłam , nie mogłam powstrzymać się od płaczu.

Przez tak długi czas nie pisałam dziennika, że nie wiem, czy uda mi się dogonić to wszystko, co się zdarzyło. To dobry moment do podsumowania. Większość czasu spędzam w domu. Wszyscy boją się wychodzić. Niemcy są tutaj.

Aż trudno mi uwierzyć, że zaledwie sześć tygodni temu byłam z rodziną w uroczym uzdrowisku, w Ciechocinku, korzystając z beztroskich wakacji wraz z tysiącami innych turystów. Nie miałam poj ęcia o tym, co nas czekało. Pierwsze przeczucie przyszłego losu miałam 29 sierpnia, wieczorem, gdy ochrypły wrzask gigantycznego głośnika podającego ostatnie wiadomości zatrzymał tłum spacerowiczów na deptaku. Słowo „ wojna" powtarzało się w każdym zdaniu. Jednak większość ludzi nie chciała wierzyć, że niebezpieczeństwo jest realne, i wyraz niepokoju znikał z ich twarzy w miarę jak głos z megafonu cichł.

13

Mój ojciec czuł inaczej. Zdecydował, że musimy wracać do domu, do Łodzi. Kiedy dojechaliśmy, zastaliśmy w mieście zamieszanie. W kilka dni pó źniej Łód ź stała się obiektem ostrych niemieckich nalotów bombowych. Telefon dzwo nił bez przerwy. Ojciec ganiał od jednego urzędu mobilizacyjnego do drugiego dostając w każdym kartkę innego koloru. Pewnego dnia wujek Abie, starszy brat mojej matki, wpadł niespodziewanie do naszego domu, żeby się pożegnać przed wyjazdem na front. Był obszarpany, brudny i nieogolony. Nie miał munduru; tylko wojskowy beret i plecak wyró żniały go jako żołnierza. Jeździł od miasta do miasta szukając swego pułku.

Większość czasu spędzaliśmy w piwnicy naszego domu. Kiedy dotarły do nas wiadomości, że Niemcy przerwali linię frontu i zbliżają się do Łodzi, wszystkich ogarn ęła panika. O jedenastej w nocy tłumy zaczęły płynąć z miasta w ró żnych kierunkach. Nie upłynął jeszcze tydzień od naszego powrotu z Ciechocinka, a już spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i znów ruszyli śmy w drogę.

Aż do samych rogatek miasta nie byliśmy pewni, jaki kierunek powinniśmy obrać — na Warszawę czy na Brzeziny? Ostatecznie, razem z innymi Żydami z Łodzi, ruszyli śmy szosą do Warszawy. Pó źniej dowiedzieliśmy się, że uciekinierzy, którzy poszli za polsk ą armią wycofującą się na Brzeziny, zostali zmasakrowani przez niemieckie samoloty niemal do ostatniego.

Na całą naszą czwórk ę — matk ę, ojca, siostrę i mnie — mieli śmy trzy rowery, które stanowiły nasz największy majątek. Drogi były zatłoczone i stopniowo zostaliśmy całkowicie wchłonięci w powolny, ale ciągły strumień ludzki płynący ku stolicy.

Kilometr za kilometrem wciąż to samo. Pola wysychające w potwornym upale. Gigantyczna chmura kurzu wzbijanego przez czoło kolumny uciekinierów opadała

14

wokół nas zasłaniaj ąc horyzont, pokrywając twarz i ubrania grubymi warstwami pyłu. Co chwilę rzucaliśm; się do przydrożnych rowów z twarzami wci śniętyir w ziemię, podczas gdy w uszy wświdrowywał się ry] samolotów. W nocy na ciemnym niebie wykwitały czer wone słupy ognia. Otaczały nas łuny płon ących mias i wsl.

Gdy przybyliśmy do Łowicza, miasto było jednyn wielkim pogorzeli skiem. Płonące kawałki drewna spada ły na głowy uchodźców przedzieraj ących się przez ulice Przewrócone słupy telegraficzne tarasowały nam drogę Chodniki były zawalone meblami. Wielu ludzi spłonęli w potwornym ogniu. Odór spalonego ludzkiego ciała prz e śładował nas jeszcze długo po opuszczeniu miasta.

9 września zapasy jedzenia, jakie zabraliśmy z domu zostały zużyte. Po drodze nie można było jednak ni( zdobyć. Moja matka osłabła z głodu i zemdlała na szosie U padłam obok niej szlochając rozpaczliwie, ale nie da wała znaku życia. Ojciec, oszołomiony, rzucił się w po szukiwaniu jakiejś wody, podczas gdy moja młodsza sio stra stała nieruchomo jak sparaliżowana. Ale była ti tylko chwilowa słabość.

W Sochaczewie udało nam się kupić kilka kiszonycl ogórków i troch ę czekoladowych herbatników, które sma kowały jak mydło. To było ws zystko, co mieliśmy do je dzenia na cały dzień. Znalezienie łyka wjody do pici; przedstawiało prawie taką samą trudność jak zdobycii pożywienia. Wszystkie studnie na trasie były wyschnięte Raz znaleźliśmy studnię pełną mętnej wody, ale miesz kańcy wsi ostrzegli nas, byśmy jej nie pili; weidług icł przekonania woda została zatruta przez niemieckie! agentów. P ędziliśmy przed siebie mimo spierzchniętycł warg i obolałych gardeł.

Nagle zobaczyliśmy niebieską smugę dymu unoszącą si< 15

z komina domu stojącego przy drodze. Dotąd wszystkie domy zastawaliśmy opuszczone, ale tutaj był ślad życia. Ojciec wpadł do środka i wrócił z ogromnym czajnikiem, ale wyraz jeg o twarzy był bardzo dziwny. Drżącym głosem powiedział nam, co zastał wewnątrz domu, i przez chwilę nie mogliśmy się zdobyć na dotknięcie tej cennej wody... Czajnik znalazł na piecu, w którym palił si ę ogień. Obok, na łó żku, leżał jakiś człowiek odwrócony twarz ą do ściany. Wyglądał, jakby spokojnie spał, więc ojciec zawołał do niego kilka razy. Ale odpowiedzi nie było. Potem podszedł do śpiącego wieśniaka i zobaczył, że ten jest martwy. Łó żko było pełne krwi. Framugi okien podziurawione kulami jak sito.

Czajnik, który „odziedziczyli śmy" po zamordowanym chłopie, stał się naszym wiernym towarzyszem podczas długiej drogi do Warszawy. Gdy zbliżyliśmy się do stolicy, spotkaliśmy pierwszych niemieckich jeńców wojennych id ących szosą, prowadzonych przez polskich żołnierzy. Ten widok dodawał nam odwagi, choć Niemcy nie wyglądali na przygnębionych swoją sytuacją. Mieli na sobie eleganckie mundury i uśmiechali się wyniośle. Wiedzieli, że niedługo pozostaną jeńcami.

Pierwszy kęs gotowanego jedzenia dostaliśmy na Okęciu. Kilku żołnierzy przebywających w opuszczonym budynku podzieliło się z nami kartoflanką. Po czterech dobach podró ży, która wydawała się nie mieć końca, po raz pierwszy zdaliśmy sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy zmęczeni. Ale musieliśmy iść dalej. Nie było chwili do stracenia, bo kiedy opuszczaliśmy Okęcie, zobaczyliśmy mężczyzn i kobiety budujących barykady z pustych wagonów tramwajowych i kamieni wyrwanych z bruku; przygotowywano się do oblężenia stolicy.

W Warszawie zobaczyliśmy kobiety stojące w bramach domów. Cz ęstowały herbatą i chlebem uciekinierów, któ-

16

rzy napływali nieprzerwanym strumieniem. A tak dziesiątki tysięcy ludzi z prowincji przybyło do "\ szawy w nadziei, że znajdą tu schronienie, tysiące starych mieszkańców uciekało na wieś.

Nasi krewni mieszkający w centrum warszaw: dzielnicy żydowskiej przyjęli nas ciepło i serdecznie, nieustanne naloty wypędzały nas do piwnicy przez kszą część czasu, jaki z nimi spędzaliśmy. O 12 września Niemcy zaczęli niszczyć śródmie ście. Zn musieliśmy się przeprowadzić, tym razem po to, by : leźć lepszą ochronę przed bombami.

Dni, które teraz nast ąpiły, przyniosły naszemu n, dowi głód, śmierć i panikę. Nie mogliśmy spać ani j Początkowo w nowym mieszkaniu przy ulicy Zie mieliśmy prawdziwy komfort. Właściciele opuścili mi; zostawiając czyste mieszkanie do naszej dyspozycji. I nawet służąca, która podawała gor ącą herbatę i po pierwszy od ucieczki z Łodzi jedli śmy prawdziwy p łek podany na stole nakrytym białym obrusem. Skła się ze śledzia, pomidorów, masła i pszennego chleba. Zi kupić ten chleb, ojciec musiał godzinami stać w kok przed piekarnią. W tym czasie nadleciało kilka niemi kich samolotó w, które ostrzelały ludzi w kolejce z ka binów maszynowych. Kolejka momentalnie rozpierzc się, ale jeden człowiek został. Nie zważając na strzela nę ojciec ustawił się za nim. Chwilę pó źniej ten człow został trafiony kulą w głowę. Teraz wejście do pieką stanęło otworem i ojciec zrobił zakupy.

Po kolacji słuchaliśmy radia; amerykański repor opisywał swoim słuchaczom hitlerowskie metody prov dzenia wojny. „Stałem na polu i z pewne j odległości \ działem kobietę kopiącą ziemniaki. Obok niej było mj dziecko. Nagle nadleciał nisko niemiecki samolot str2 lając do bezbronnej kobiety, która natychmiast upad;

17

2 — Dzienni]

Dziecko nie było ranne. Chłopczyk pochylił się nad leżącą matką i płakał rozpaczliwie. W ten sposób przybyła jeszcze jedna sierota do grona licz nych wojennych sierot w Polsce. Panie prezydencie Roosevelt! — krzykn ął głębokim głosem — błagam, niech pan pomo że matkom, które wykopuj ą ziemniaki dla swoich dzieci; niech pan pomoże dzieciom, których matki padają na spokojnych polach; niech pan pomoże Polsce w godzinie tak ciężkiej próby!" Ale żadna pomoc nie nadeszła...

Nasz dom przy Zielnej 31 sąsiadofwał z budynkiem centrali telefonicznej, któ ry stanowił cel ostrzału niemieckiego podczas całego oblężenia. Choć podziurawiony pociskami, wysoki, solidnie zbudowany gmach był tylko trochę zniszczony, a telefonistki zostały na swych stanowiskach. Wiele domów w pobliżu było zrujnowanych i znów musieliśmy spędzać noce w piwnicy. Potem jedna z bomb eksplodowała we frontowym pokoju naszego mieszkania i byliśmy zmuszeni powróci ć do zatłoczonego domu krewnych. Stopniowo zasoby żywności w mieście ulegały wyczerpaniu. Od czasu do czasu, w zależności od tego, która z fabryk konserw akurat uległa zniszczeniu przez niemieckie bomby, rzucano na rynek ró żne rodzaje żywności w puszkach. W niektóre dni w sklepach były tylko sardynki i marynaty.

Nasz głód informacji dorównywał fizycznemu. Jedyn ą gazetą, jaka jeszcze wychodziła,' był „Robotnik", organ Polskiej Partii Socjalistycznej, publikowany w specjalnych wydaniach. Podziwialiśmy bohaterstwo redaktorów i drukarzy, którzy w najt rudniejszych warunkach dbali o to, by ludność była informowana o aktualnych wydarzeniach. Podano na przykład, że flota brytyjska przybyła do Gdyni. Bardzo często wiadomości drukowane w

„Robotniku" podnosiły nas na duchu, ale przesadzone ...

18 -i

lub fałszywie optymistyczne doniesienia pogłębiały tylk( nasze pó źniejsze przygnębienie. 20 września zamilkło radio i przestały funkcjonować wodociągi. Zaczęliśmy się czuć jak na bezludnej wyspie. Nigdy nie zapomnę 23 września, Dnia Pokuty w 1939 roku. Niemcy rozmyślnie wybrali to żydowskie święto na bombardowanie żydowskiej dzielnicy. W trakcie bombardowania miało miejsce dziwne zjawisko meteorologiczne: w samym środku jasnego, słonecznego dnia zaczął padać gęsty śnieg i grad. Na chwilę bombardowanie zostało przerwane, a Żydzi interpretowali ten śnieg jako specjalny akt boskiej interwencji;

nawet najstarsi nie pamiętali czegoś podobnego. Ale pó źniej tego samego dnia wróg nadrabiał stracony czas z podwójn ą pasją.

Mimo niebezpieczeństwa mój ojciec wraz z grup ą kilku mężczyzn, którzy mieszkali w tym samym domu, poszedł do pobliskiej synagogi. Po kilku minutach jeden z mężczyzn wrócił z tałesem * na głowie, książką do nabożeństwa w ręku i tak roztrzęsiony, że przez dłuższą chwilę nie mógł wymówi ć słowa. Bomba spadła na synagogę i wielu wiernych zostało zabitych. Potem ku naszej wielkiej radości ojciec wrócił nietkni ęty. Biały jak kreda niósł swój tałes zwini ęty pod pachą. Powiedział nam, że wielu wiernych, którzy zaledwie chwilę wcześniej modlili się obok niego, zostało zabitych w trakcie nabożeństwa.

Tej nocy spłonęły setki budynków w całym mie ście. Tysiące ludzi zostało żywcem pogrzebanych w ruinach. Ale dziesięć godzin morderczego ostrzału nie mogło załamać oporu Warszawy. Ludzie walczyli z jeszcze większą determinacją; nawet gdy rząd uciekł, a marszałek Rydz-Smigły opuścił oddziały, mężczyźni i kobiety, młodzi * Tałes — liturgiczne nakrycie głowy (przyp. tłum.). 19

i starzy pomagali bronić stolicy. Ci, którzy nie mieli broni, kopali rowy; młode dziewczęta organizowały punkty pierwszej pomocy w bramach domó w; Żydzi i chrześcijanie stali ramię przy ramieniu i walczyli o swą ojczystą ziemię.

Ostatniej nocy oblężenia siedzieliśmy skuleni w kącie restauracji mieszczącej się pod naszym mieszkaniem. Kilku starszych Żydów śpiewało psalmy głosami, w których dr żał płacz. Matka owinęła nas w grube koce mające chronić przed drobnymi odłamkami, których

pełno było w powietrzu. Gdy na chwilę wystawiła głowę spod swojego

pledu, została

uderzona w czoło odłamkiem szrapnela. Jej twarz zalała się krwią, ale rana okazała się

małym zadraśnięciem. Zdaliśmy sobie sprawę, że nasze dotychchasowe

schronienie było

pułapką ogniową, ruszyliśmy więc na ulicę Kozią, by znaleźć bezpieczniejszą kwaterę u naszych krewnych. Stąpaliśmy nad okaleczonymi ciałami żołnierzy i cywilów. Znale źliśmy tylko szkielet domu wznoszący się nad ogromną piwnicą pełną ludzi leżących na betonowej podłodze. W jakiś sposób zrobiono nam miejsce. Obok mnie le żał mały chłopiec dręczony z powodu rany konwulsjami bólu. Kiedy jego ma tka zmieniała mu opatrunek, widać było, że odłamek tkwi jeszcze w ciele i że wdała się już gangrena. Nieco dalej leżała kobieta, której bomba oderwała stop ę. Nie było żadnej opieki medycznej. Smród był nie do wytrzymania. Po kątach pełno płaczących żałośnie dzieci. Dorośli po prostu siedzieli albo leżeli bez ruchu z kamiennymi twarzami i pustką w oczach. Mijały godziny. Gdy nadszedł świt, uderzyła mnie nagła cisza. W uszach przyzwyczajonych do huku nieustannych eksplozji zaczęło szumieć. To była przerażająca cisza, jaka poprzedza wielką burzę, ale nie byłam w stanie wyobrazić sobie niczego

20

gorszego niż to, przez co przeszliśmy. Nagle do wbiegł ktoś z wiadomością, że Warszawa skapit Nikt nie płakał, ale widziałam łzy w oczach do Ja też czułam je w gardle, ale oczy miałam suche.

wszystkie nasze ofiary były daremne. W dwadziei dem dni od wybuchu wojny Warszawa, która ti

się dłużej niż jakiekolwiek miasto w Polsce, został szona do poddania się.

Wychodząc z piwnicy ujrzeliśmy nasze zrujr miasto w czystym wrześniowym słońcu. Ekipy ra cze wydobywały ludzi spod gruzów. Ci, któ rzy jeszcze znaki życia, umieszczani byli na noszach, i portowani do najbliższego punktu pierwszej pc Martwych ładowano na wozy, a potem grzebano n; bliższym kawałku wolnej ziemi — na podwórkach nowanych domów lub pobliskich placach. Żołnierzy wano w parkach, a na ich grobach umieszczano drewniane krzyże.

Wrócili śmy na naszą ulicę. Na chodniku leżały I

z których ludzie wycinali kawałki mi ęsa. Niektóre : rzęta jeszcze drgały, ale głodni nieszczęśnicy nie za żali tego; cięli je na żywo. Nasze ostatnie mieszkam ulicy Nalewki zastaliśmy nietknięte, z wyjątkiem bitych szyb. Ale nie było niczego do jedzenia. Doz zaprosił nas na wspólny obiad składaj ący się z ka

i ryżu. Pó źniej dowiedziałam się,

że ta „kaczka" i

ostatnim łabędziem z parku Krasińskich. Mimo że w

w której pływał, zanieczyszczona

była przez zatop i

w niej ludzkie zwłoki — nie mieli

śmy żadnych objav

zatrucia po tym dziwnym posiłku.

 

Niektórzy polscy żołnierze przebierali się pospiesz w cywilne ubrania. Chodziły pogłoski, że inni ucie przez granicę do Rumunii i na Węgry. Wiedzieliśmy,

21

jeden z braci mojej matki był w 56 pułku, który zos tał całkowicie rozbity; o drugim nie mieliśmy żadnych wieści.

Tego popołudnia kuzyn zaprosił nas, byśmy dzielili z nim jego duże mieszkanie, w którym zgromadził spore zapasy jedzenia. Przeprowadziliśmy się więc raz jeszcze. To była potworna podró ż. Na wszystkich placach kopano zbiorowe mogiły. Warszawa wyglądała jak jeden wielki cmentarz.

Łód ź, 15 października 1939

Znów jeste śmy w Łodzi. Zastali śmy mieszkanie i sklep kompletnie splądrowane; co większe obrazy złodzieje powycinali z ram. Ojciec jest zrozpaczony stratą Poussina i Delacroixa, kupił te obrazy w Paryżu za poważną sumę zaledwie kilka tygodni przed wybuchem wojny. Jesteśmy w Łodzi dopiero od dwóch dni, ale ju ż wiemy, że powrót tutaj był bł ędem. Hitlerowcy zaczynają coraz intensywniej terroryzować podbitą ludność, a szczególnie Żydów. W ubiegłym tygodniu podpalili dużą synagogę stanowiącą dumę gminy łódzkiej. Zabronili Żydom wynosić święte księgi, a szames *, czy woźny, który chciał uratowa ć relikwie, został zamknięty w świątyni i zginął w płomieniach. Mama nie może sobie darować, że namówiła ojca na powrót do Łodzi.

Łód ź, 1 listopada 1939

Planujemy wróci ć do Warszawy. Ojciec już tam pojechał. Był zmuszony do ucieczki, bo jeden z naszych niemieckich sąsiadów zawiadomił gestapo, że ojciec ukrył kilka patriotycznych obrazów Matejki. S ąsiad ten w przeszłości często nas odwiedzał i niejednokrotnie pożyczał od taty pieniądze. Kiedy gestapo przyszło szukać obra-

* Szames — sługa bó żniczny (przyp. tłum.). 22

zów, ich niegodziwy informator był z nimi. Na szcz ęście ojcu udało się wynająć na podró ż do Warszawy prywatny samochód od pewnego „aryjczyka" * . Ta krótka wycieczka kosztowała go majątek.

? t

Łód ź, 3 listopada 1939

Prawie codziennie nachodzą nas niemieccy żołnierze, którzy pod ró żnymi pretekstami obrabowują nas ze wszystkiego. Czuję się jak w więzieniu.-Nie mogę nawet pocieszać się wyglądaniem przez okno, bo kiedy zerkam zza zasłon na ulicę, jestem świadkiem ró żnych incydentów, jak na przykład ten, który widziałam wc zoraj:

Człowiek o charakterystycznie semickich rysach stał spokojnie na chodniku blisko krawężnika. Umundurowany Niemiec podszedł do niego i najwyraźniej wydał mu jakieś niezrozumiałe polecenie, bo widziałam, że biedny człowiek próbował co ś tłumaczyć z zakłopotanym wyrazem twarzy. Potem podeszło kilku innych Niemców w mundurach i zaczęli bić ofiarę gumowymi pałkami. Przywołali dorożkę i próbowali wepchn ąć mężczyznę do środka, ale ten opierał się energicznie. Wtedy związali mu nogi sznurem, przyczepili jego koniec do dorożki i kazali woźnicy jechać. Twarz nieszczęśliwego człowieka uderzała o ostre kamienie bruku znacząc je krwią na czerwono. Potem dorożka zniknęła.

. Łód ź, 13 listopada 1939

Percy, młodszy brat mojej mamy, powrócił z hitlerow skiej niewoli. Tylko cud uratował go od śmierci. Na polu

* Aryjczycy — nazwa nadawana dawniej ludom posługuj ącym się językami indoeuropejskimi; przez nacjonalizm hitlerowski wprowadzona jako określenie rasy, naukowo nie zdefiniowanej, mającej się odznaczać bardzo korzystnymi cechami fizycznymi i umysłowymi w przeciwieństwie do „rasy" semickiej — dlatego Mary Berg u żywa tego określenia stosując cudzysłów (przyp. tłum.).

23

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]