Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Иоанна Хмелевская -- (Nie)Boszczyk maz_POL.doc
Скачиваний:
1
Добавлен:
08.07.2019
Размер:
1.67 Mб
Скачать

I gdzie właściwie miałaby mieszkać?

Gdyby zaś ten łajdak tak sobie zwyczajnie umarł, dziedziczyłaby po nim wszystko, bo innych spadkobierców nie było, cały majątek musiałby się ujawnić i egzystencja nie uległaby żadnej zmianie. Nie, owszem, uległaby. Na lepsze. Nareszcie nie musiałby żebrać o pieniądze, mogłaby nimi dowolnie dysponować, bez awantur, łez, krzyków i wyrzutów. I panowałaby finansowo nad Justynką...

Rozwód niweczył wszystko.

Osobowość Malwiny Wolskiej w gruncie rzeczy nic była zbyt skomplikowana i żadnej wielkiej zmianie z wiekiem nie uległa.

Niegdyś młoda i wdzięczna dzieweczka promieniała urokiem i tryskała radosną lekkomyślnością. Pieniądze jej nie obchodziły, zawsze ktoś za nią płacił, a rodzice pchali w dwie córeczki wszystko, co mieli, sobie od ust odejmując. Szkołę średnią skończyła niechętnie i z ogromnym trudem, żadnych studiów nie planowała, bo nie istniał na świecie zawód, który miałaby ochotę wykonywać, chciała natomiast wyjść za mąż, błyszczeć modą, być wielbiona, zażywać rozrywek i czytać książki. Także oglądać telewizję, plotkować z przyjaciółkami i w ogóle, robić, co jej się spodoba.

Posiadała jednakże dwa talenty, którymi obdarzyła ją litościwa opatrzność. Umiała mianowicie gotować, jakoś tak, sama z siebie, z natchnienia, i nawet lubiła to zajęcie, ponadto miała znakomite wyczucie kolorystyki. Obie te zalety okazały się przydatne, dały jej męża.

Dwadzieścia lat temu poślubiła Karola nie dla żadnych pieniędzy, tylko tak jakby z miłości, chociaż fakt, że nie żył w nędzy, miał swoje znaczenie. Był przystojny, wzrostu więcej niż średniego, szczupły, błyskotliwy, inteligentny, nieco ironicznie dowcipny, pełen inicjatywy, pracowity, zaradny i szaleńczo w niej zakochany. Możliwe, że to zakochanie w pewnym stopniu sama w niego wmówiła i postarała się o rezultat konkretny, Karol bowiem do małżeństwa nie rwał się z dziką namiętnością i uległ jakby trochę przez rozum, aczkolwiek kochał ją ogniście. Nie cierpiał dzieci i pod tym względem zgadzali się doskonale, Malwina nie chciała mieć żadnych dzieci, bo dzieci oznaczały uciążliwe obowiązki i wyrzeczenia. Nienawidziła wyrzeczeń.

Despotyzm Karola ujawnił się dopiero po ślubie i był to rodzaj despotyzmu jakby mocno mieszany, częściowo całkiem przyjemny, a częściowo obrzydliwy i nieznośny.

Chociażby rachunki. Wszystkie załatwiał sam, Malwina nie miała prawa nawet na nie spoglądać i ogromnie była z tego zadowolona, ponieważ nie cierpiała liczenia. Żadnego. Nawet bielizny do prania, nawet posiadanych szklanek i kieliszków, nie wspominając o pieniądzach albo, na przykład, kaloriach. Była zdania, że od samego liczenia nikomu niczego ani nie przybędzie, ani nie ubędzie, po cóż zatem zadawać sobie ten wstrętny trud.

Zabraniał jej zajmować się polityką. I doskonale, Malwina znała się na polityce jak kura na pieprzu i nie miała najmniejszej ochoty wnikać w jej tajniki. Zabraniał pracować zarobkowo poza domem. Jeszcze lepiej, wcale nie chciała, a dyscypliny pracy w ogóle nie trawiła. Zabraniał bywać gdziekolwiek i wyjeżdżać dokądkolwiek samej, bez niego, co w całej pełni opowiadało jej chęciom i życzeniom. Żądał urody, kategorycznie wymagał, żeby, gdziekolwiek się znajdą, ona właśnie była najpiękniejsza, a w każdym razie najbardziej zadbana i najlepiej ubrana, to zaś wymaganie Malwina gotowa była zaspokajać wręcz w upojeniu.

Jedynym miejscem, do którego nie pchał się razem z nią, były sklepy. Zakupów musiała dokonywać samodzielnie, i to wszystkich, spożywczych, odzieżowych i domowych. Czyniła to z dreszczem szczęścia w sercu, te kiecki, pantofelki, żakieciki i szlafroczki, te krawaty, sweterki, koszule i gacie, te starannie dobierane męskie skarpetki i damskie rajstopy, te kosmetyki, ręczniki, lampy stojące i zasłony do okien wprawiały ją w stan euforii niebiańskiej. Szczególnie, że Karol płacił za wszystko. I na wszystko się godził, nie grymasił i nie protestował.

Jednakże, niestety, domagał się zarazem czegoś ekstra, mianowicie posiłków. Codziennie i punktualnie. Ta codzienność i punktualność zawisła Malwinie kamieniem u szyi, zważywszy jednak ogólne upodobanie do zajęcia, dała mu jakoś radę. Tknięta ambicją, jednym gestem i bez zastanowienia, z byle czego robiła arcydzieła, przez Karola niezmiernie wysoko cenione. Kochał ją wtedy płomiennie i bez granic...

Sielanka trwała trzy lata.

Malwina sama nie była pewna, kto pierwszy zaczął się zmieniać. Możliwe, że to ona zaprotestowała przeciwko obcym jej obowiązkom przy tym cholernym domu.

Dom należał do Karola. Dwa lata przed ślubem odziedziczył go, w stanie ruiny, po przodkach. Budowla wymagała rzetelnego remontu i licznych zmian i w pierwszej chwili Malwina wcale nie chciała tam zamieszkać. Spragniona była apartamentu w środku miasta, blisko sklepów, kawiarń i rozmaitych rozrywek, nie zaś rudery na odludziu, gdzie nawet nic nie jeździło i żadnej przyjaciółce nie było po drodze. Protesty nie pomogły, a w dodatku, nie wiadomo dlaczego i jakim sposobem remont spadł na nią, bo Karol nie miał czasu. Posiadał już na własność i sam prowadził ogromne przedsiębiorstwo budowlane, rozkwitające coraz bujniej i w coraz szerszym zakresie. Ironia losu. Malwina na budownictwie nie znała się wcale, a podejmować musiała jakieś okropne decyzje w niezrozumiałych dla niej kwestiach. Z robotnikami od razu popadła w konflikt, polegający na tym, że ona wymagała, Karol natomiast płacił. Ku jej zdumieniu i oburzeniu wcale nie chciał płacić tyle, ile jej wymagania musiały kosztować, w dodatku zaczął je krytykować. Nie takie płytki tarasowe, nie taka glazura w łazience, nie z tej strony bicz wodny, kretyński pomysł, garaż na dwa samochody za wąski, okna w sypialni zostawiła za małe, poza tym gdzie ten żywopłot?!!!

Żywopłot przesądził sprawę. Zważywszy, iż na tempo wzrostu roślin nie miała najmniejszego wpływu, wszystkie pretensje wydały jej się niesłuszne i niesprawiedliwe. Możliwe, że zaprotestowała nieco zbyt energicznie, ale, ostatecznie, też się przecież jakoś liczyła! Możliwe również, iż niepotrzebnie, w sposób rażący, zaniedbała kwestię żywienia, ale sam fakt, że musiała poddać się odrażającym obowiązkom, czekać na dostawę nowych klepek, dopilnować ułożenia klinkieru, osobiście sprawdzić świeżo wymienione armatury, wyprowadził ją z równowagi. Umówić się z nikim nie mogła, nawaliła fryzjerowi, a chciała sobie zrobić pasemka, nie było kiedy obejrzeć czasopisma, posiedzieć przed ekranem...

Babcia mówiła, że do mężczyzny trafia się przez żołądek...

Przez ten żołądek zatem chciała go ugodzić. Miała to jednakże być tylko demonstracja, no owszem, chyba nie najszczęśliwiej wybrana, ale reakcja Karola stanowiła przesadę niebotyczną. Kto to widział, żeby wściekle syczącym tonem wyzywać ją od kucht, gar-kotłuków i nierobów, żeby jej wytykać brak wyższego wykształcenia, żeby wypominać wydawane na nią pieniądze, żeby ze stanowiska bóstwa domowego skopywać ją na etat sprzątaczki w przedsionku świątyni! Oszalał z pewnością.

Przeprosił ją potem. Przeprosili się wzajemnie. Były to przeprosiny ostatnie.

Od tej awantury, z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc i z roku na rok zaczęło być coraz gorzej. W Malwinie zalęgła się, zagnieździła i bujnie rozkwitła zaciętość, obficie nawożona urażoną ambicją. Swoje obowiązki spełniała perfekcyjnie, na wszelki wypadek bowiem chciała być niezastąpiona, żeby mu jeszcze kiedyś pokazać. Co pokazać, nie bardzo wiedziała, ale rzetelne, triumfujące pokazanie stało się dla jej duszy niezbędne.

Karola natomiast amok niepojęty opętał. Wymaganiami zgoła wystrzelił, nadął się ważnością do wypęku, niczym jakiś balon potworny, z niej usiłował zrobić niewolnicę, nie dość mu było głupich żądań w domu, pełnej obsługi, cackania się z nim jak ze śmierdzącym jajkiem, to jeszcze popadł w skąpstwo.

Nie od razu, jednym ciosem, ale bardzo szybko. Dwa lata nie minęły od tej awantury budowlano-spożywczej, kiedy Malwina spotkała się ze skrzywieniem na tle opłaty za jej jazdy konne, nie tak jeszcze dawno w pełni przez niego aprobowane. Co prawda, nie najlepiej jej te jazdy wychodziły i coraz mniej chętnie wsiadała na konia, ale jednak... Na kosmetyki Karol warknął. W kwestii nowego futrzanego żakiecika zachował kamienne milczenie, musiała kupić ten żakiecik za pieniądze na życie, przez co nagle znalazła się bez grosza i na obiad mściwie podała kefir z kartoflami. Nie było później awantury, tylko jadowite, kąśliwe i ohydne uwagi, które zatruły jej całe popołudnie i wieczór. Zapłacić, jednakże zapłacił, przyjąwszy do wiadomości łzawy i pełen goryczy komunikat, iż nazajutrz będzie sałatka z pokrzyw, łatwych do uzyskania za darmo. Mogła spełnić tę groźbę, zaraz za ich ogrodzeniem rosły pokrzywy, a nie mieli jeszcze wtedy stałej gosposi, tylko sprzątaczkę, dochodzącą dwa razy w tygodniu.

Kolejny skok w dół nastąpił, kiedy pojawiła się Justynka.

Justynka była siostrzenicą Malwiny, dzieckiem wówczas ośmioletnim. Siostra i szwagier stracili życie w katastrofie lotniczej w Lesie Kabackim i Justynka została sama, bo dziadkowie już nie żyli, więcej zaś rodziny nie było. W mgnieniu oka Malwina zdecydowała się zabrać dziewczynkę do siebie i wychować, z mglistą myślą o jakiejś przyszłej usłudze, pomocy, towarzystwie... W gruncie rzeczy, nie wiedząc o tym, była apodyktyczna i koniecznie chciała kimś rządzić, a Karolem się nie dało.

Karol w pierwszej chwili nawet był za, jakaś przyzwoitość jeszcze w nim istniała, rychło jednakże zauważył, że dziecko kosztuje. Zimne piekło, jakie zrobił, trwało prawie do rana, spłakana Justynka na szczęście spała i nie słyszała ani słowa, ale w Malwinie zaciętość się ugruntowała. Nagle dotarło do niej, co znaczą pieniądze, i namiętnie zapragnęła mieć własne.

Justynka nie została na zerze, szwagier rozmaite zasoby posiadał, córka odziedziczyła po rodzicach trzypokojowe własnościowe mieszkanie, odrobinę biżuterii i coś tam na koncie w banku, ale na najbliższe dziesięć lat nie mogło tego wystarczyć. Należało jej pomóc, a kto miał to zrobić, jak nie jedyna siostra matki, bogata z męża. W dodatku dziecko w tym wieku już nie było kłopotliwe, przeciwnie, mogło okazać się przydatne i użyteczne, wydawało się, że Karol ma poglądy podobne, a tu proszę, pieniądze wskoczyły na ring.

Sama Justynka, jako taka, zbytnio mu nie przeszkadzała. Z czterech pokoi gościnnych na górze dostała dla siebie jeden, razem z łazienką, więc właściwie niczym nie wchodziła w paradę, grzeczna była, inteligentna, uczyła się doskonale, nie stwarzała żadnych problemów, tyle że trochę kosztowała. Utrzymanie nie liczyłoby się, mieszkanie po rodzicach zostało wynajęte za godziwą sumę i Justynka z tego miałaby co jeść, mogłaby nawet kupić sobie odzież, ale Malwina, na złość Karolowi, uparła się, że dochód z wynajęcia powinien być odkładany i kumulowany na przyszłe potrzeby dziecka, w wieku dorosłym. Teraz zaś stać ich na to, żeby nakarmić i ubrać jedną spokojną, zdrową dziewczynkę.

Karol znienacka zachował się tak, jakby ta Justynka ostatnią kromkę chleba od ust mu odjęła. Może Malwinę stać na to, żeby karmić cudze dzieci, ale on nie widzi powodu. Ciężko pracuje dla siebie, a nie dla całego świata, jego pieniądze, ma prawo nimi dowolnie dysponować! Z jakiej racji ma płacić na czyjegoś bachora, żyłowany jest, wyzyskiwany odrażająco, a może on nie chce, a może ma na oku całkiem co innego, a może te pieniądze potrzebne mu są gdzie indziej, a może chce na nich spać...!!!

— Śpij — powiedziała wtedy z gniewem Malwina. — Ale musisz je przynieść w gotówce, żebym ci mogła nimi wypchać materac.

Zsiniał tak, że aż się przestraszyła. Nazajutrz się uspokoił, zadeklarował zgodę na utrzymywanie Justynki, co nie przeszkadzało kąśliwym uwagom i oporom w dawaniu pieniędzy. Malwina doszła do takiego rozstroju nerwowego, że wręcz była gotowa prowadzić rachunki, żeby zobaczył, co Justynka jada i ile to kosztuje. Prowadziła te rachunki przez całe dwa dni, po czym uznała, że woli się zaraz powiesić. Nie kochały się wzajemnie, Malwina i arytmetyka.

Z biegiem czasu robiło się coraz gorzej na wszelkich frontach.

Malwina lubiła towarzystwo. Uwielbiała rozmaite spotkania, dyskoteki, bale, taniec, rozrywki w licznym gronie, gości i wizyty. Karol też w tym gustował z początku, a potem jakoś mu przeszło. Po czterech latach małżeństwa już kręcił nosem na wszystko, po pięciu w domu chciał mieć spokój, siadał w gabinecie i zajmował się nie wiadomo czym. Jakąś tam kretyńską pracą umysłową, jakimiś wyliczeniami... Też mi przyjemność...!

Odmawiał uczestnictwa w rozrywkach, nie lubił gości, twierdził, że żrą jak wołoduchy, drogo kosztują i marnują jego czas. Malwina zaczęła wszędzie chodzić sama, co jakoś wcale jej się nie podobało, szczególnie że grono przyjaciółek i znajomych dziie się skurczyło, a w dodatku przestała być wśród nich najpiękniejsza i najważniejsza. Przez Karola, z pewnością, źle ją traktował, a inni za nim...

Jeść, jadł. Owszem. Z rosnącą przyjemnością, pod warunkiem, że mu smakowało. Z tym nie było kłopotu, jego upodobania spożywcze miały szeroki zakres, ale dzięki nim z roku na rok robił się coraz grubszy. I oczywiście mniej atrakcyjny, chociaż ciągle jeszcze mógł się podobać.

Rozmawiać natomiast nie chciał. Nie pozwalał niczego sobie opowiedzieć. Nie odpowiadał na pytania. Jeśli w ogóle reagował czymkolwiek, poza milczeniem, zazwyczaj było to coś, co doprowadzało do tez i rozstroju nerwowego.

Wśród ludzi, jeśli już się między nimi znaleźli, traktował ją skandalicznie, krytykował głośno i nietaktownie, nie pozwalał jej się odezwać, przerywał w pół słowa, krótko mówiąc, robił z niej idiotkę. Nie chciał z nią tańczyć. Wyrywał jej z ust papierosa. Omijał ją przy nalewaniu wina. Nie, nie zawsze, skąd. Znienacka, nie wiadomo kiedy i dlaczego.

Ponadto przestał ją kochać ogniście.

Tak znowu bardzo Malwina na ten seks nie leciała, Karol był gruby i sapał, jej samej stękanie się z jakiejś głębi wyrywało, męczące to było i uciążliwe. Jednakże powinien był rwać się ku niej bez względu na tuszę, chociażby po to, żeby mu mogła odmawiać! Tymczasem nie rwał się wcale, co ją irytowało wprost nieopisanie i sama przestawała być pewna, chce tego seksu czy nie.

Żadne dziwki nie wchodziły w rachubę co najmniej przez dziesięć lat, a może nawet piętnaście. Nie leciał na baby, zajęty był robieniem pieniędzy. Ostatnimi czasy coś się zmieniło na gorsze.

Którymś tam zmysłem Malwina wyczuła że zaczynają się przy nim plątać podrywki. Nie żeby nagle sam dostał jakiegoś szału, ale rozmaite pijawki wywęszyły jego pieniądze i przystąpiły do akcji kusicielskiej. Na sukcesy nie bardzo mogły liczyć, Karol nie był z tych, co kupują futra i diamenty, zgodziłby się może zapłacić za kolację, względnie pokój w motelu, ale nic więcej.

Więc właściwie o co tu chodziło...?

Robił się coraz gorszy, wszelkie uwagi pomijał milczeniem, istny pień! Wychodził i wracał bez słowa wyjeżdżał bez uprzedzenia, nie mówiąc, dokąd jedzie, do Płocka czy do Kairu. Tylko po bagażu mogła się zorientować, że gdzieś się wybiera, w dodatku walizki pakował sam, czasem jedną, czasem dwie, po czym Malwina usiłowała odgadnąć cel podróży, sprawdzając, czego brakuje. Zabrał smoking na przykład, dokąd go diabli zanieśli? Zabrał narty, znaczy, że chyba w góry? Zabrał płetwy i maskę,więc pewnie nad jakąś wodę. Zabrał zwyczajną odzież, jeden garnitur, piżamę, trzy koszule... Prawdopodobnie spotkanie w interesach, ciekawe gdzie...

Głupio jej było przyznawać się, że nie ma pojęcia, gdzie przebywa jej mąż i kiedy wróci. Mimo wysiłków wyrywała się z niej wstydliwie ukrywana prawda łzy kręciły się w oczach, w dołku coś okropnie gniotło a ciężka krzywda pożerała organizm, ponieważ przez całe lata miała nadzieję, że będzie wręcz odwrotnie Co tam nadzieję...! Przekonanie. Pewność!

Wbrew konfliktom, wydawało jej się, że wchodzi na coraz wyższy poziom, dla męża jest niezastąpiona rola bóstwa należy jej się wręcz przyrodniczo, można jej zazdrościć, podziwiać ją, ale przenigdy lekceważyć! A już szczególnie Karol, oszalał chyba, bezkrytyczne wielbienie żony było jego obowiązkiem biologicznym!

On zaś wracał znienacka o najdziwaczniejszych porach, z gromkim hukiem i rumorem albo przeciwnie, cichutko i podstępnie, i natychmiast żądał posiłku. Nie znała dnia ani godziny. Narty i płetwy stwarzały nadzieję na kilka dni świętego spokoju, co najmniej trzy, ale już smoking nic nie znaczył. Ze smokingiem mógł wrócić równie dobrze nazajutrz, jak i za dwa tygodnie.