Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Иоанна Хмелевская -- (Nie)Boszczyk maz_POL.doc
Скачиваний:
1
Добавлен:
08.07.2019
Размер:
1.67 Mб
Скачать

Instynkt kazał Malwinie odsunąć niemiły temat I uczepić się piór.

— Z kruczych piór...! To świetny pomysł! Tylko musiałoby być grube, taki wał ułożony, a gdyby na gładko, to może nawet szal... Skąd to się bierze, te pióra?

— Z ptaków — mruknął Karol pod nosem, nie zdradzając na razie swojej obecności i tylko z lubością węsząc aromaty z kuchni, wreszcie takie jak trzeba.

— Musiałaby ciocia zbierać je po łąkach i nieużytkach — powiedziała równocześnie Justynka. — Kruki są pod ochroną i nie wolno na nie polować. Niech ciocia da spokój dekoracjom, ja pytam o sukienkę. Pytam, czy ciocia już na niej krzyżyk kładzie?

— A niby dlaczego mam na niej krzyżyk położyć?

— Bo bez dalszego odchudzania ciocia w nią nie wejdzie. Ja nie mówię o zupie, ale jeśli człowiek chce schudnąć, nie może jadać kolacji. A już szczególnie tak późno.

— Oszalałaś? Mam chodzić spać głodna?

— Otóż to. Nie żeby tak strasznie głodna, ale chociaż troszeczkę. A w każdym razie nie najedzona. I nic cioci na to nie poradzę, natura nas tak urządziła.

— A ty jadasz kolacje i co?

— I nic. Ja dosyć mało jadam. Jeśli ciocia zje na kolację tyle samo co ja, ręczę, że za miesiąc ciocia się w tę kieckę ubierze. No, ewentualnie za dwa.

Skutek tej lekkomyślnej propozycji był taki, że w ciągu całego posiłku Malwina Justynce patrzyła w zęby. Podsuwała jej potrawy, zachęcała do repety, pilnie porównując zawartość talerzy i z wielką niechęcią dokładając sobie sałaty. Zaniedbany nieco przy tej okazji, Karol zaczynał się świetnie bawić. Pierwszy raz od wielu lat dom wydał mu się miejscem rozrywkowym.

Malwina zaś z najwyższym zdumieniem stwierdziła, że owo naśladownictwo siostrzenicy wcale nie przyczyniło jej cierpień. Wbrew obawom, poczuła się nasycona. No, może nie tak do błogiego wypęku, ale dostatecznie, żeby już chciwym wzrokiem nie wpatrywać się w grzaneczki z pastą serową ani nawet w tort. Dało się te widoki wytrzymać bez wielkiej przykrości...

A te wszystkie baby na bankiecie szału dostały, że ona tyle w jeden tydzień straciła. Nawet ta Jola parszywa zaświadczyła, a jak na nią patrzyła, może nie z taką straszną zawiścią, ale coś jej w oku błyskało, no, zdziwiła się niebotycznie, no i proszę, niech sobie głupia dziopa nie myśli...

— Można wiedzieć, dlaczego już wcześniej nie przystąpiłaś do tej działalności leczniczej, tylko dopiero teraz? — zwrócił się Karol znienacka do siostrzenicy.

Justynka stropiła się mocno. Nie mogła przecież wyjawić wujowi prawdziwej przyczyny, tego okropnego odkrycia, już nawet nie podejrzenia, a całkowitej pewności, że ciotka usiłuje go zabić. Dziwnie, bo dziwnie, ale jednak bardzo się stara, ona zaś wszelkimi siłami przepychają na inne tory. Zarazem musiałaby znów skrytykować wuja, co, jak widać, daje rezultaty odwrotne od pożądanych, każde wyjaśnienie byłoby zatem salwą z broni rakietowej.

— Bo... Bo dopiero teraz... Bo dopiero teraz rzuciło mi się w oczy, że ciocia stęka...

— Ja stękam...?! — oburzyła się śmiertelnie Malwina, gwałtownie wyrwana ze swoich upojnych myśli.

— Sądziłbym, że powinno ci się rzucić raczej w uszy — podsunął uprzejmie Karol.

— Rzuciło się ogólnie. I ta sukienka... Bo dopiero teraz jestem dorosła, a przedtem nie ośmieliłam się nic mówić.

— I teraz nadrabiasz zaniedbania...

Justynka odzyskała rezon.

— No właśnie. I, jak sam wujek widzi, trochę nadmiernie i w przesadnym tempie. Ale już się utemperowałam, więc nie stwarzam wielkiego zagrożenia.

— Szkoda. Może w ostatecznym rezultacie byłoby to użyteczne. Dla wszystkich.

Niemal wstrząśnięta, Justynka zrozumiała, że wuj się złamał i tym sposobem wyraża zgodę na kurację odchudzającą. Nie powie tego wprost, ale nie będzie protestował. Kapuścianą zupką, rzecz oczywista, karmić się nie pozwoli, ale jakieś łagodniejsze sposoby przyjmie i teraz należy tylko do racjonalnych przemian nakłonić ciotkę. Może się uda za pomocą machania jej tą welurową kiecką przed nosem...

Ciężko urażona Malwina, podnosząc się z krzesła, zacisnęła zęby i nie stęknęła.

* * *

— Postęp jest szalony — powiedziała Justynka do Konrada, odebrana przez niego z uczelni po kolejnym zdanym egzaminie. — Mam na myśli, w żywieniu. Ciotka szału dostała, a że ma talent prawdziwy, wuj nawet nie zauważa różnicy. I sam z siebie ogranicza kolacje, jak na razie, jada trzy czwarte tego, co przedtem. Bóg raczy wiedzieć co z tego wyniknie, bo poza tym zmian nie ma.

— Owszem, jest jedna — skorygował Konrad. — Z naszą agencją pani Wolska skończyła. Z czego wynika, że zaniechała chyba zbrodniczych zamiarów, a ja mam więcej czasu dla ciebie.

— Zdawało mi się, że masz pracę magisterską...?

— Już ją oddałem. Ale i tak zamierzam angażować się w nieco skromniejszym wymiarze godzin. Przeczekam jeszcze cierpliwie twoje egzaminy.

— Proszę? — zdziwiła się obłudnie Justynka. — A potem co?

— A potem liczę na to, że będziesz miała więcej czasu dla mnie.

Wielkim wysiłkiem Justynka przyhamowała żar, który ją zaczął oblewać. Owszem, powolutku dopuszczała już do siebie myśl, że on nie widuje się z nią wyłącznie w celach służbowych, dla ułatwienia sobie pracy, szczególnie teraz, kiedy ciotka się od nich odczepiła, ale wciąż bała się własnych nadziei. Ponadto poczuła się nieswojo, istniała wszak między nimi bariera, taka dosyć okropna, mianowicie ten jego stan zdrowia. Czy ona przypadkiem nie odkryła jakiejś jego wstydliwej tajemnicy, ułomności, którą on za wszelką cenę stara się ukryć, nie ujawniać, może wyleczyć...? Bo może to hemoroidy...? Ma go o to zapytać? Czy ma się w nim zakochać bez zastrzeżeń, a potem dowiedzieć się o czymś, co człowiekowi niszczy życie, co obydwojgu im przyczyni udręk, co stanie się kamieniem u szyi i kłodą pod nogami, ona zaś będzie musiała się poświęcić... Zarazem dowiedzieć się, że została oszukana... Teraz to jeszcze nic, nawet gdyby ją z dnia na dzień porzucił, ona przetrzyma, nie będzie gorzej niż przy Piotrze, ale jeśli ugrzęźnie doszczętnie...?

Milczenie i osobliwe zmieszanie Justynki Konrad odebrał jako odpowiedź odmowną i trochę zesztywniał. A już mu się wydawało, że ona mięknie, że wszystko się między nimi układa, że pełne porozumienie jest o krok. Nie udawała przecież...? Ma gdzieś na boku jakiegoś palanta? Ależ nic na to nie wskazywało, zabrakłoby jej czasu! Więc ona go po prostu nie chce, mimo jego starań, mimo wszystko...

Justynka zesztywnienie Konrada wyczuła i prawie wpadła w rozpacz. Jak ma, do licha, wyjawić mu ten gwałtownie wyrosły melanż uczuciowy?! Przecież on się obrazi, wręcz powinien się obrazić, a ona może się wygłupi, bo zbyt poważnie traktuje ten kiełkujący związek, podczas gdy on ma na myśli tylko lekką podrywkę, nawet niechby, ale dla niego lekka, dla niej zaś jak kafar, jak wagon cementu...

— O Boże drogi, czy jakaś klątwa ciąży nade mną?! — wyrwało jej się w przygnębieniu. — Nic nikomu nie można powiedzieć wprost, tu wuj, tu ciotka, tu ty... Za dużo na mnie jedną!

— Jeśli o mnie idzie, wszystko możesz powiedzieć wprost — zapewnił ją Konrad drewnianym głosem.

— Otóż właśnie nie! Nie wszystko. Zrazisz się do mnie...

Ugryzła się w język, ale Konradowi wystarczyło. Świat mu pojaśniał.

— Nie wygłupiaj się, ty z kamienia jesteś czy co? Nie istnieje nic, co by mogło mnie do ciebie zrazić, jeszcze tego nie rozumiesz?

Stali już na szczęście przy placyku parkingowym obok domu Justynki, katastrofy zatem żadnej Konrad nie spowodował. Po dłuższej chwili Justynka wydarła się z jego objęć.

— A jednak jeszcze nie mogę — rzekła żałośnie. — Ja... widzisz... Ja muszę cię o coś zapytać, ale nie, nie w tej chwili. Muszę do tego dojrzeć. Po egzaminach, i z pewnością to będzie okropna chwila.

— Nie mam żony ani dzieci — powiedział Konrad pośpiesznie. — Mówię przecież, poczekam do końca twojej sesji...

Mimo wszystkich obaw i niepewności, Justynka wkroczyła do domu krokiem elfa na łące. I natychmiast natknęła się na wściekłą i zapłakaną ciotkę, pchającą sobie do ust świeżutkie pączki tak, jakby od pożarcia ich zależała przyszłość świata.

— Ciociu... — powiedziała z łagodną naganą.

— I ty przeciwko mnie! — krzyknęła Malwina, przełknąwszy gwałtownie. — I ten potwór, twój wuj! I nawet Helenka...!

— Ja tylko przypomniałam, że pani chciała miesiąc przetrzymać — zawiadomiła smętnie Helenka z kuchni. — Do tej sukni...

— I na co mnie suknia! Po co ja się mam w ogóle ubierać?! Złotogłów żeby tu leżał, do czego mi?! Nie pójdę, nie pójdę, nie zabierze mnie, czy ja gdzie chodzę w ogóle, czy ja się mam gdzie pokazać, sama siedzę jak przymurowana, do tego życia w czterech ścianach to i ścierka wystarczy...!

Justynka straciła równowagę i radosne, acz mieszane uczucia uleciały z niej ze świstem.

— Kilka ścierek, bo jedna na ciocię nie obstanie. Co się znowu stało, wuj nie chciał gdzieś iść?

Helenka w progu kuchni wzruszyła ramionami i cofnęła się w głąb.

— Mnie zabrać nie chciał — wybełkotała Malwina pełnymi ustami.

— A kto przyniósł te pączki? — spytała Justynka surowo.

Odpowiedzi nie uzyskała. Helenka znów pojawiła się bliżej.

— Pani sama kupiła i przyniosła...

— Ciociu...!

— Przecież już schudłam! — wybuchnęła Malwina, prychając ciastem. — Akurat świeże przywieźli, jeszcze ciepłe... Siedem kilo! Myślałam, że teraz już mógłby mnie wziąć ze sobą, to nie! Bo ja jestem reklama Michelina! Ten taki bałwan pokawałkowany!

— Bo też i niepotrzebnie pani się ubrała w to takie niebieskie, elastyczne — odpowiedziała półgłosem Helenka na pytające spojrzenie Justynki.

— Wejść, weszło, ale obcisnęło. No i razem te pączki pani przyniosła. Pan Karol jak spojrzał, to się zawinął i poszedł. No owszem, swoje powiedział.

— Siedem kilo! — wyłkała niewyraźnie Malwina. — Zważyłam się!