Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Иоанна Хмелевская -- (Nie)Boszczyk maz_POL.doc
Скачиваний:
1
Добавлен:
08.07.2019
Размер:
1.67 Mб
Скачать

I Karol, I Justynka na moment osłupieli. Z kuchni wyjrzała śmiertelnie zdumiona Helenka. Karolowi po tym pierwszym momencie z głębi duszy wytrysnęła złość.

— Gdyby w domu brakowało soli, twoje łzy okazałyby się może przydatne — rzekł głosem na skraju syku. — Ale wątpię, czy zastąpią pożywienie. Mam rozumieć, że nie dostanę nawet kawałka suchego chleba?

Gdyby nie to, że w gruncie rzeczy o zaopatrzenie siedziby w artykuły spożywcze był zupełnie spokojny, zarazem zaś, po męczącym i denerwującym dniu. nie chciało mu się już nigdzie chodzić ani jeździć, zawróciłby z miejsca i w kamiennym milczeniu udał się do restauracji. Jednakże nie miał ochoty. Ponadto potrzebny mu był gabinet, komputer i wszelkie inne urządzenia, pozwalające uporządkować dzisiejsze osiągnięcia i ocenić jedną irytującą stratę. Dziwaczny wybuch Malwiny napełnił go lekkim niepokojem, mógł zatruć posiłek, od razu zatem postanowił usunąć żonę ze swego pola widzenia.

— Suchego to pan nie dostanie, bo akurat ptakom wyrzuciłam — oznajmiła mężnie Helenka, usiłująca. mimo zaskoczenia, ratować sytuację. — Ale świeżego ile chcąc. Obiad też jest. I kolacja. Zaraz podam.

I natychmiast przezornie wycofała się do kuchni,

Justynka również wolałaby zniknąć z oczu domowników, ruszyła nawet ku schodom, ale zawahała się Malwina wyła, zipiąc gwałtownie i chwytając się za klatkę piersiową, zważywszy tuszę, mogło jej to zaszkodzić, powinno się chyba coś zrobić...? Z drugiej znów strony ten sposób witania wracającego z podróży męża wydał jej się nie najwłaściwszy, wcale nic chciała go aprobować, bała się przy tym, że troska o ciotkę wpędzi wuja w jeszcze większą furię, w rezultacie skręci jej kark albo co. Zatrzymała się, niepewna,

Dylemat rozstrzygnął Karol, w milczeniu przechodząc do gabinetu i z trzaskiem zamykając za sobą drzwi. Bez zadawania głupich pytań, Justynka popędziła do kuchni, zimna woda, jej zdaniem, była tu najlepszym środkiem leczniczym. W ostateczności wyleje ją ciotce na głowę...

Nie musiała. Malwina już w dwie sekundy po całkowiej utracie równowagi zorientowała się, że popełniła straszny błąd. Jedyne wyjście to udawać, że ona tak z ulgi, w strasznych nerwach czekała na Karola i teraz w niej pękło. Wciąż jeszcze ciężko urażona i zdezorientowana jego świetnym stanem, chcąc nie chcąc, musiała kontynuować przedstawienie, nie posuwając się jednakże do narażania na zimną kąpiel. Przyjęła szklankę z rąk Justynki i jęła w nią szczękać zębami, zachłystując się ostrożnie to to kroplą wody, to powietrzem. Akcja ratownicza jeszcze trwała, kiedy Karol przeszedł z gabinetu do łazienki, a potem do jadalni.

— Wynocha z tą działalnością rozrywkową — rzekł po drodze gdzieś w przestrzeń swoim najbardziej uczącym szeptem.

Justynce pytanie, co się ciotce stało, zamarło na ustach, a Malwina trochę wody wylała sobie na gors. Chlipnęła jeszcze ostatni raz i zamilkła.

— No i co ciocia najlepszego narobiła? — odezwała się wreszcie Justynka z wyrzutem. — Wujek wchodził do domu w całkiem niezłym humorze. Dlaczego ciocia tak...?

— Ze zde... zdenerwowania... — wyjąkała Malwina, z wysiłkiem tłumiąc słowa prawdy: „bo wszedł żywy”.- Ja całą noc nie spałam... Co się z nim dzieje...

— Przecież ciocia wiedziała, że poleciał do Danii!

— No to co? Bez słowa...! I skąd miałam wiedzieć, kiedy wróci? Ja się tak... Ja się tak boję o niego! Ty w ogóle nie rozumiesz, co się we mnie dzieje! Nie rozumiesz żadnych uczuć! Nikt nie rozumie, co ja przeżywam!

To akurat była prawda, ale w sensie dla Justynki nieodgadnionym. Z lekkim oporem pogodziła się z myślą o wtórnym wybuchu miłości ciotki do męża. Osobiście, na jej miejscu, prezentowałaby tę miłość jakoś trochę inaczej... Co z tym fantem zrobić...?

— Nie wiem, co teraz — powiedziała bezradnie — Nie chcę być nietaktowna, ale zjadłabym coś. Nie wiem, czy mogę.

Była zupełnie pewna, że jeśli ciotka pojawi się w jadalni, wuj ją stamtąd natychmiast wyrzuci. Możliwe, że wyrzuci także i siostrzenicę. Zjeść w kuchni? Czy przeczekać cierpliwie, aż wuj się pożywi i zamknie w gabinecie? Nie zachwycała jej ta perspektywa, najzwyczajniej w świecie była głodna.

W tym momencie Malwina również poczuła ssący głód, jakby od tygodnia nie miała nic w ustach. Oczywiście, normalny u niej efekt zdenerwowania. I to jeszcze takiego...! Żywy Karol. Czy ten człowiek jest niezniszczalny...?!

— A w dodatku brama... — bąknęła niewyraźnie koniecznie starając się jakoś uzasadnić ten wybuch, tak niestosowny, omal nie rujnujący jej wszystkich starań i podstępów. Mało brakowało, a byłaby się zdradziła

Justynka bramę pominęła milczeniem. Zdecydowała się zaryzykować. Jeżeli wuj brutalnie usunie ją z jadalni, nigdy więcej nie usiądzie z nim przy jednym stole i niech się dzieje, co chce. Jest pełnoletnią, ma jakieś pieniądze, ma mieszkanie, weźmie swoje interesy we własne ręce, nie odnowi kontraktu z tymi tam lokatorami, wyprowadzi się, zatrudni przy pisaniu protokołów sądowych...

— Idę zobaczyć — oznajmiła z determinacją, nie precyzując zamiaru ściślej. Porzuciła Malwinę i wkroczyła do jadalni.

Wuj był już przy potrawce z kurczaka w sosie koperkowym. Butelka białego Mouton Cadet świeciła resztkami na dnie, ale Justynka przypomniała sobie, że napoczęta została wczoraj wieczorem i nawet połowy na dziś nie zostało. Zawahała się.

— Mogę tu usiąść i też coś zjeść? — spytała grzecznie, chociaż bardzo zimno.

Karol spojrzał na nią i wzruszył ramionami. Oznaczało to pełną obojętność. Justynka uczyniła krok w kierunku krzesła, ale wtedy się odezwał.

— Byłoby wskazane, gdybyś przy okazji zaopatrzyła nas w jeszcze jednego młodszego barana. Mam nadzieję, że ten napój przebywa w lodówce?

Teraz Justynka nie odpowiedziała. W milczeniu przyniosła i otworzyła drugą butelkę Mouton Cadet, wypowiedzi wuja wnioskując, że furia w nim klęśnie. Bez wątpienia wpływ na to miała jakość potraw. Usiadła przy stole, lekceważąc przystawki, od razu zajęła się tym gorącym kurczakiem. Wuj bez pytania nalał jej wina. Siedzieli sobie razem przy kolacji i jakoś nic nie paskudziło atmosfery. Umysł Justynki ruszył do ostrego galopu.

Co w tym jest, do diabła, i co to znaczy? Siedzi przy stole z ciotką i jedzą cokolwiek w doskonałej zgodzie i bez żadnych konfliktów. Siedzi z wujem i sytuacja wygląda podobnie, nic się nie dzieje, no owszem, istnieje różnica, jest mniej gadania. Konsumują potrawy w milczeniu, ale nie jest to milczenie gniotące, wszystko wskazuje na to, że wydanie z siebie głosu niczym nie grozi. Jeśli jednakże siedzą wszyscy razem, oni obydwoje i ona, robi to takie wrażenie, jakby siedzieli na czynnym wulkanie. Kto, do tysiąca piorunów, powoduje nagły rozkwit napięcia, kto obciąża atmosferę tym czymś okropnym, od czego dławi człowieka w gardle, kto rozpoczyna te ukłucia, kąsania, złośliwości, w końcu obelgi i awantury? Nie wuj, bo robiłby to i teraz, nie ciotka, bo zazwyczaj prezentuje albo ożywienie plotkami, albo płaczliwość na tle własnych nieszczęść. Jeśli niekiedy czepia się Justynki, to tylko w wypadkach nagle wyskakującej potrzeby użytkowania damy do towarzystwa, ale przecież już od paru lat pojęła, że Justynka do tej roli się nie nadaje i zapotrzebowania nie zaspokoi. Więc właściwie żadna nieprzyjemność nie wybucha.

Dlaczego zatem wybucha, kiedy siedzą wszyscy razem...?

— Czy osoba, będąca moją żoną, zaniechała już występów? — spytał Karol znienacka,Justynka zmobilizowała się błyskawicznie.

— Tak. Była bardzo zdenerwowana, ale już...

— Nie ma zatem żadnego powodu, dla którego miałaby się demonstracyjnie głodzić. Chyba że jadła kolację przed chwilą.

— Sądzę, że nie. Ale nawet gdyby, dla towarzystwa...

— O ile samym swoim widokiem nie odbiera apetytu, nie widzę uzasadnionych przyczyn jej nieobecność

Zanim zaskoczona nieco Justynka zdążyła odpowiedzieć, Malwina pojawiła się w drzwiach. Podsłuchiwała, rzecz jasna.

— Miło mi, że zgadzasz się znosić moją obecność. — rzekła z godnością, siadając przy stole. — Może i rzeczywiście przesadziłam, ale miałam jakieś okropne przeczucia i na sam twój widok... Wchodzisz żywy i zdrowy...

— A miałaś nadzieję, że wniosą moje zwłoki.Przykro mi bardzo, że cię rozczarowałem.

— Karol...! Jak możesz...!

— Myślę logicznie. Leży to w moich możliwościach Nie najlepiej wyglądasz po tych objawach uczuć, ale i tak wolę wygląd niż objawy. Spróbuj tej pasty na krakersikach, nie wiem, z czego ją zrobiłaś, ale jest znakomita. Zastanawiam się czasem, dlaczego nie zostałaś szefem kuchni w najlepszej restauracji w tym kraju, do potraw różnych bezsprzecznie masz talent. Większy niż aktorski.

Justynka zdążyła pomyśleć, że, całe szczęście, potrawkę z kurczaka już zjadła i zaspokoiła głód. Teraz ta delikatna rzecz stanęłaby jej kością w gardle. Co, rany boskie, wyniknie z uprzejmej rozmowności wuja...?!

Malwina na moment poczuła się ogłuszona. Zbyt wiele treści zawarte było w słowach Karola, w dodatku połowy właściwie nie zrozumiała. Pewnie, powinna była skoczyć do łazienki i poprawić twarz, ale przecież nie miała kiedy! I co on ma na myśli z tym szefem kuchni? Zachęcają do pracy zarobkowej? Ależ to potworne! To by znaczyło, że ten rozwód...

Zważywszy, iż, zaledwie usiadła, natychmiast rzuciła się na pożywienie, nie zdołała dostatecznie szybko przełknąć kawałka pasztetu z borówkami i Justynka ją wyprzedziła. Bunt i determinacja, w które popadła przed kilkoma minutami, zrobiły swoje.

— Wuj ma zupełną rację — powiedziała z pozornym spokojem. — Ciocia marnuje wielki talent. Absolutnie nigdzie nie jadłam niczego lepszego niż w domu. Ale z drugiej strony, nie każdy docenia taką doskonałość.

— A doskonałość wyglądu zewnętrznego? Nie pojmując kompletnie, dlaczego wdaje się w tak ryzykowną dyskusję z wujem, Justynka jednak się wdała.

— O, to też kwestia gustu. Mam takiego jednego kolegę, który nienawidzi makijażu i jest istnym potworem dla wszystkich dziewczyn. Każdej ze zrobioną twarzą wmawia, że wygląda jak Barbie. Gorzej, Barbie to jest komplement. Jak upiór. Jak twór sztuczny. Nie człowiek. Dziewczyny na jego widok uciekają i kryją się po, za przeproszeniem, damskie wychodkach.

— Z tego wynika, że twój kolega ma rozum. Co innego osoba w wieku lat dwudziestu, a co innego o pokolenie starsza. Nie zauważacie tego?

— Zauważamy. Może nie wszystkie, ale większość. Co nie przeszkadza, że możemy mieć osiemnaście lat i po płaczu wyglądać jak zmora.

— A orientujesz się może, dlaczego moja żon płacze?

— Orientuję się. Zazwyczaj ze zdenerwowania i niepewności. Też bym płakała.

— Ciekawa rzecz, skąd jej się bierze zdenerwowanie i niepewność. Może też wiesz?

Justynka wyobraziła sobie nagle, że stoi przed sądem i broni klienta przed napastliwym i złośliwym prokuratorem. Na ułamek sekundy wytrąciło ją to z równowagi, bo przecież sama zamierzała zostać prokuratorem. Z szybkością myśli ludzkiej, której nic nie dorówna, przestawiła się, nie broni, oskarża tego łobuza, którego broni adwokat strony przeciwnej.

— Klient pana mecenasa tendencyjnie ukrywa swoje zamiary i poczynania — wyrwało jej się — z powodów nam nie znanych. Być może, chce doprowadzić przeciwnika do stresów nie do opanowania, stawiających go w niekorzystnej sytuacji. Po czym wykorzystuje reakcje...

Urwała nagle, uświadomiwszy sobie, co mówi przerażona ewentualnymi skutkami. Niepewnie popatrzyła na wuja.

Karol, najwyraźniej w świecie, był rozbawiony. Spodobała mu się ta polemika z siostrzenicą. Dziecko które przez całe lata nic go nie obchodziło, nagle stało się osobą dorosłą, wykształconą, dojrzałą do rozmów i dyskusji, w dziedzinie, która żywo go dotyczyła, a którą zostawiał fachowcom. Zaczynało być fachowcem, co w przyszłości mogło się okazać wysoce korzystne.

— No dobrze, załóżmy — zgodził się, przystępuje do deseru. — A co ma zrobić ten klient pana mecenasa, jeśli ujawnienie zamiarów grozi mu fiaskiem realizacji? A, powiedzmy, co najmniej zbiciem matu, depresją, irytacją, wykluczającą obiektywizm? Jeśli obniża jego możliwości zawodowe?

Justynka, wbrew obawom, poczuła się w siodle.

— Rozprawa jest pojednawcza?

— Załóżmy.

— Pierwsza propozycja: porozumieć się ze stroną przeciwną na bazie rozmowy rzeczowej. Ewentualnie w obecności przedstawicieli prawnych.

— A jeśli to już było?

— W obecności przedstawicieli...?

— A, nie — zastanowił się wuj. — Bez. Tu masz rację. Zaczyna mi się podobać to wszystko, co mówisz.

— I wobec tego co...?

— Być może zorganizujemy sobie taką rozmowę z przedstawicielami. Powiedzmy, na razie z jednym przedstawicielem. We właściwej chwili, bo dziś już nic mam czasu na niewinne rozrywki.

Ogłuszona Malwina przez cały ten czas milczała. i jadła. Do reszty przestała rozumieć, co oni do siebie mówią i o co Karolowi chodzi, wrócił podobno zadowolony, potem nagle wpadł w dziką wściekłość, a teraz, nie wiadomo dlaczego, humor mu się zmienił. To fakt, że niepotrzebnie dała ujście rozczarowaniu i rozpaczy, ale przecież wyjaśniła to.

Wstrząsnął nią niepokój o niego i ulga na jego widok... zaraz, może właśnie dlatego przestał się złościć...? Uwierzył, że ona go tak uwielbia... Ale znów z drugiej strony, ci prawni przedstawiciele... Rozwód...? Czy ta Justynka zwariowała, że mu takie rzeczy podpowiada...?!

— Kawy — powiedział Karol normalnym głosem i wstał od stołu.

— Ma ci ją podać Justynka czy Helenka? — zdążło się wyrwać z urazą Malwinie, zanim znikł za drzwiami. — Bo na mnie przecież nie możesz patrzeć?

Justynce coś w duchu jęknęło, a Karol zatrzymał się na chwilę.

— Obawiam się, że także cię słuchać — odparł z jakąś przerażającą łagodnością. — Ale nie popadaj w rozpacz na nowo, będę patrzył w inną stronę.