Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
jak-kochac-dziecko Janusz Korczak.doc
Скачиваний:
2
Добавлен:
13.07.2019
Размер:
685.57 Кб
Скачать

Dzieci I ryby nie mają głosu

40

W obawie, by śmierć nie wydarła dziecka, wydzieramy dziecko życiu; nie chcąc, by umarło, nie pozwalamy żyć. Wychowani sami w deprawującym bezwładnym oczekiwaniu tego, co będzie, ciągle spieszymy się w czarów pełną przyszłość. Leniwi nie chcemy szukać piękna w dniu dzisiejszym, aby przygotować się na dostojne przyjęcie jutrzejszego poranku: jutro samo ma przynieść natchnienie. Czym jest owo: „Gdyby już chodziło, mówiło" — czym, jeśli nie histerią oczekiwania.

Będzie chodziło, będzie obijało się o twarde kanty dębowych krzeseł. Będzie mówiło, będzie mełło językiem sieczkę codziennej szarzyzny. Czym to dziś dziecka gorsze, mniej cenne (w wy­daniu II — bezcenniejsze) od jutra? Jeśli o trud chodzi, ono będzie trudniejsze.

Gdy wreszcie jest już jutro, czekamy na nowe. Bo zasadniczy po­gląd: dziecko nie jest, a będzie, nie wie, a będzie wiedziało, nie mo­że, a dopiero będzie mogło - zmusza do ciągłego oczekiwania.

Polowa ludzkości nie istnieje; jej życie - to żart, dążenia naiwne, uczucia przelotne, poglądy śmieszne. Dzieci różnią się od dorosłych, w ich życiu czegoś brak, a czegoś jest więcej niż w naszym, ale to od­mienne od naszego życie jest rzeczywistością, nie przywidzeniem. Co uczyniliśmy, by je poznać i stworzyć warunki, w których mogłoby istnieć i dojrzewać?

Obawa o życie dziecka zazębia {o} obawę kalectwa, obawa ka­lectwa zahacza o konieczną dla zdrowia czystość, tu pas zakazów przerzucony na nowe koło: czystość i bezpieczeństwo sukni, poń­czochy, krawata, rękawiczki, trzewika; już nie dziura na czole -a na kolanie spodni. Nie zdrowie i dobro dziecka — a nasza ambi­cja i kieszeń. Nowy pas zakazów i nakazów porusza kolo własnej naszej wygody.

„Nie biegaj, bo wpadniesz pod konie. Nie biegaj, bo się spocisz. Nie biegaj, bo się zabłocisz. Nie biegaj, bo mnie głowa boli".

(A przecież biegać zasadniczo pozwalamy dzieciom: to jedyny czyn, którym pozwalamy im żyć).

I cała potworna maszyna pracuje długie lata, by kruszyć wolę, miąć energię, spalać siłę dziecka na swąd.

Dla jutra lekceważy się to, co je dziś cieszy, smuci, dziwi, gniewa, zajmuje. Dla jutra, którego ani rozumie, ani ma potrzebę rozumieć, kradnie się lata życia, wiele lat.

Dzieci i ryby nie mają głosu. - Masz czas. Poczekaj, aż uroś­niesz. Oho, masz długie spodnie; ho! ho! masz już zegarek. Pokaż: wąsy ci rosną".

I dziecko myśli:

„Jestem niczym. Czymś są dopiero dorośli. Już jestem trochę star­sze nic. Ile jeszcze lat mam czekać? Ale niech tylko dorosnę...".

Czeka i leniwie bytuje, czeka i dusi się, czeka i czai się, czeka i ły­ka ślinkę. Piękne dziecięctwo - nie, tylko nudne, a jeśli są w nim piękne chwile, to wywalczone, częściej wykradzione.

Ani słowa o powszechnym nauczaniu, szkołach na wsi, miastach — ogro­dach, harcerstwie. Takie to było nieistotne i beznadziejnie odlegle. Książ­ka zależna jest od tego, jakimi kategoriami przeżyć i doświadczeń operu­je autor, jaki był teren i warsztat, jaka gleba, która karmiła umysł jego. Dlatego spotykamy naiwne poglądy autorytetów, tym bardziej obcych.

Zagadnienia zakazów i nakazów

41

Więc na wszystko pozwalać? Przenigdy: z nudzącego się nie­wolnika zrobimy znudzonego tyrana. Zabraniając, hartuje­my, bądź co bądź, wolę bodaj w kierunku hamowania się i zrzeka­nia tylko, rozwijamy wynalazczość w działaniu na ciasnym terenie, umiejętność wyślizgiwania się spod kontroli, budzimy krytycyzm. I to coś warte jako jednostronne przygotowanie do życia. Pozwala­jąc „na wszystko" baczmy, by dogadzając zachciankom, tym usilniej nie dławić chceń. Tam osłabiamy wolę, tu ją zatruwamy.

To nie: „rób, co chcesz", a: „ja zrobię, jak kupię, ja ci dam wszyst­ko, co chcesz, ale żądaj tylko tego, co ci ja dać, kupić, zrobić mogę. Płacę, byś samo nic nie robiło, płacę, byś było posłuszne".

„Jak zjesz kotlecik, mama ci kupi książeczkę. Nie chodź na spa­cer, za to masz czekoladkę".

Dziecięce „daj", nawet tylko wyciągnięta bezsłownie ręka, musi się spotkać z naszym „nie", a od tych pierwszych „nie dam, nie moż­na, nie wolno" zależny jest cały olbrzymi odłam wychowania.

Matka nie chce widzieć zagadnienia: woli leniwie, tchórzliwie odroczyć, odłożyć na później, na potem. Nie chce wiedzieć, że z wychowania nie da się usunąć tragiczna kolizja niesłusznego, nie­wykonalnego, niedoświadczonego chcenia z doświadczonym żaka-

42

43

zem, nie da się wykluczyć jeszcze tragiczniejsze starcie dwóch chceń, dwóch praw na wspólnym terenie. Ono chce wziąć do ust płonącą świecę, ja mu pozwolić nie mogę, ono żąda noża, ja się obawiam, ono wyciąga ręce po wazon, którego mi szkoda, chce, by rzucać piłkę, ja chcę czytać książkę. Musimy ustalić granice jego i mego prawa.

Niemowlę sięga po szklankę, matka całuje tę rękę, nie pomaga, daje grzechotkę, nie pomaga, każe usunąć z oczu pokusę. Jeśli nie­mowlę wyrywa rękę, rzuca o ziemię grzechotkę, szuka wzrokiem ukrytego przedmiotu, gniewnie patrzy na matkę, pytam się, kto ma słuszność: matka-oszustka czy niemowlę, które nią gardzi.

Kto gruntownie nie przemyśli zagadnienia zakazów i nakazów, gdy [ich] jest mało, nie ogarnie, zgubi się, gdy ich będzie wiele.

Sam czuje, co ponad siły

42

Jędrek wiejski. Już chodzi. Trzyma się o futrynę drzwi i ostrożnie przełazi z izby przez próg do sieni. Z sieni, po dwóch stopniach z kamieni pełznie na czworakach. Przed chałupą spotkał koca: spojrzeli na siebie i rozeszli się. Potknął się o grudkę, przystanął, patrzy. Znalazł patyk, siada, grzebie w piasku. Leży łu­pina kartofla, bierze do ust, piasek w ustach, skrzywił się, pluje, rzuca. Znów na nogach, biegnie naprzeciw psa; pies brutal prze­wrócił go. Skrzywił się do płaczu, nie; coś sobie przypomniał, cią­gnie miotłę. Matka idzie po wodę; chwycił za kieckę i już pewniej biegnie. Grupa starszych dzieci, mają wózek, patrzy: odpędzili go, stanął na stronie, patrzy. Dwa koguty się biją. Posadzili go na wó­zek, wiozą, wywrócili. Matka woła. To pierwsze pół z szesnastu go­dzin dnia.

Nikt nie mówi, że jest dzieckiem, sam czuje, co ponad siły. Nikt nie mówi, że kot drapie, że ze schodków nie umie schodzić. Nikt nie zakreśla stosunku do starszych dzieci. „W miarę, jak Jędrek podrą-stał, wydłużały się coraz dalej od chałupy drogi jego zagonów" (Witkiewicz).

Myli się, błądzi często; więc guz, więc duży guz, więc blizna.

Ależ nie: nie chcę nadmiaru opieki zmienić na jej brak. Wskazu­ję tylko, że roczniak wiejski już żyje, gdy u nas dojrzały młodzieniec dopiero żyć będzie. Na miły Bóg - kiedy?

Radość pokonanej trudności

43

Bronek chce drzwi otworzyć. Posuwa krzesło. Przystaje i odpoczywa, ale nie prosi o pomoc. Krzesło ciężkie, zmęczył się. Teraz ciągnie na przemian za jedną, to za drugą nogę. Robota wolniej idzie, ale lżej. Już krzesło blisko drzwi, zdaje mu się, że do­sięgnie, wdrapuje się, stoi. Zachwiał się, przestraszył, schodzi. Przy­suwa do samych drzwi, ale z boku od klamki. Druga nieudana pró­ba. Ani śladu zniecierpliwienia. Pracuje znów, tylko odpoczynki dłuższe. Po raz trzeci wspina się; noga w górę, chwyt ręką i oparcie zgiętym kolanem, zwisa, chwyta równowagę, nowy wysiłek, ręka zahacza o brzeg - leży na brzuchu; pauza, rzut ciałem naprzód, klę­ka, wyplątuje nogi z sukni, stoi. Jak biedne są te liliputy w kraju olbrzymów. Głowa wiecznie w górę, aby coś zobaczyć. Okno gdzieś wysoko jak w więzieniu. Aby usiąść na krześle, trzeba być akroba-tą. Wysiłek wszystkich mięśni i całej inteligencji, by sięgnąć wresz­cie do klamki.

Drzwi otwarte - westchnął głęboko. To głębokie westchnienie ulgi widzimy już u niemowląt po każdym wysiłku woli, długotrwa­łym napięciu uwagi. Gdy kończysz ciekawą bajkę, dziecko tak samo wzdycha. Chcę, by to rozumiano.

Takie głębokie pojedyncze westchnienie dowodzi, że uprzednio oddychanie było zwolnione, powierzchowne, niedostateczne; dziecko z zapartym tchem patrzy, czeka, śledzi, aż do wyczerpania tlenu, aż do zatrucia tkanek. Ustrój natychmiast alarmuje centrum oddecho­we; następuje głębokie westchnienie, które przywraca równowagę.

Jeśli umiecie diagnozować radość dziecka i jej natężenie, musicie dostrzec, że najwyższą jest radość pokonanej trudności, osiągnięte­go celu, odkrytej tajemnicy. Radość triumfu i szczęście samodzielno­ści, opanowania, władania.

  • Gdzie mama?

  • Nie ma mamy. Szukaj. Znalazło. Dlaczego się tak śmieje?

  • Uciekaj, mama będzie ci^ gonić! Oj, nie może złapać! Ach, szczęśliwe.

Dlaczego chce czołgać się, chodzić, wyrywa z rąk? Taka pospoli­ta scena: oddala się od niańki, widzi, że niańka biegnie za nim, więc ucieka, traci poczucie bezpieczeństwa, pędzi na oślep w ekstazie swobody - i albo wyciągnie się jak długie na ziemi, albo pochwyco­ne wydziera się, kopie nogami, wrzeizczy.

44

4C

Powiecie: nadmiar energii; to strona fizjologiczna, ja poszukuję psychofizjologicznej.

Zapytuję: dlaczego chce samo trzymać szklankę, gdy pije, i żeby matka zupełnie nie dotykała ręką; dlaczego jeść już nie chce, ale je, bo mu pozwolono czerpać samemu łyżką. Dlaczego radośnie gasi zapałkę, wlecze pantofel ojca, niesie podnóżek dla babci? Naśla­downictwo?

Nie, coś znacznie większego i cenniejszego.

-Ja sam! - krzyczy tysiąc razy gestem, wzrokiem, śmiechem, błaganiem, gniewem, łzami.

Czy umleiz urn wejić na krzesło? - Czy umiesz skakać na jed­nej nodze? - Czy możesz lewą ręką łapać piłkę?".

I dziecko zapomina, że mnie nie zna, że będę gardło oglądał, że mu zapiszę lekarstwo. Poruszam to, co góruje nad uczuciem zażeno­wania, strachu, niechęci, więc odpowiada radośnie.

- Umiem.

Czy widzieliście, jak niemowlę długo, cierpliwie ze znieruchomia­łą twarzą, uchylonymi ustami i skupieniem w oczach wkłada i zdej­muje pończochę albo pantofel? To ani zabawa, ani naśladownictwo, ani bezmyślne zbijanie bąków, a praca.

Jakie pożywienie dacie jego woli, gdy będzie miało lat trzy, pięć, dziesięć?

Praca

44

- A czy umiesz sam drzwi otwierać? - zapytałem pacjenta, którego matka uprzedzała mnie, że boi się lekarzy.

- Nawet w klozecie - odpowiedział spiesznie.

Roześmiałem się. Chłopiec się zawstydził, ale więcej zawstydziłem się ja. Wydarłem wyznanie skrytego triumfu i wyśmiałem.

Nietrudno się domyślić, że był czas, kiedy już wszystkie drzwi stały przed nim otworem, a klozetowe opierały się jego usiłowa­niom, były celem jego ambicji; podobny był w tym do młodego chi­rurga, który marzy o wykonaniu trudnej operacji.

Nie zwierzał się nikomu, bo wie, że w tym, co stanowi jego świat wewnętrzny, nie znajduje oddźwięku wśród otoczenia.

Może go nieraz zburczano lub odepchnięto podejrzliwym pytaniem.

„Czego ty się tam kręcisz, co ty tam ciągle majstrujesz? Nie ru­szaj, bo zepsujesz. Idź w tej chwili do pokoju!".

Więc ukradkiem, w tajemnicy pracował, wreszcie otworzył.

Czy zwróciliście uwagę, jak często, gdy rozlega się w przedpoko­ju dzwonek, słyszycie prośbę:

„Ja otworzę!".

Po pierwsze, zatrzask drzwi wejściowych jest trudny, po drugie, poczucie, że tam za drzwiami stoi dorosły, który sam rady sobie dać nie może i czeka, aż on — mały - pomoże.

Takie maleńkie triumfy święci dziecko, które już śni o dalekich podróżach, które w marzeniu jest Robinsonem na bezludnej wy­spie, a w rzeczywistości szczęśliwe, gdy mu pozwolą wyglądać przez okno.

Ono pragnie poznać i wiedzieć

45

Gdy noworodek drapie się własnym paznokciem; gdy nie­mowlę, siedząc ciągnie do ust nogę, przewraca się na wznak i gniewnie szuka winowajcy wokoło; gdy ciągnie się za włosy, krzy­wi z bólu, ale próbę ponawia; gdy uderza się łyżką po głowie, pa­trzy w górę, co tam jest takiego, czego nie widzi, a czuje - ono nie zna siebie.

Gdy bada ruchy rąk; gdy ssąc pięść ogląda ją uważnie; gdy przy piersi nagle przestaje ssać i porównuje nogę z piersią matki; gdy drepcąc, zatrzymuje się i patrzy w dół, i szuka tego czegoś, co je znosi zupełnie inaczej niż ręce matczyne; gdy porównuje prawą no­gę w pończosze z lewą nogą - ono pragnie poznać i wiedzieć.

Gdy w kąpieli bada wodę, odnajdując w wielu nieświadomych kroplach siebie, kroplę świadomą, wówczas przeczuwa wielką praw­dę, którą zawiera krótki wyraz: ja.

Tylko obraz futurysty może dać nam to, czym jest dziecko dla sie­bie: palce, piąstka, mniej wyraźnie nogi, może brzuch, może nawet i głowa, ale tylko w słabych konturach, jak mapa podbiegunowych okolic.

Jeszcze nie skończona praca, jeszcze odwraca się i przegina, aby zobaczyć, co się z tyłu kryje, przed lustrem studiuje się i na fotogra­fii przygląda, odnajduje to zagłębienie pępka, to wyniosłość wła­snych brodawek. Mama, ojciec, pan, pani, jedni często się ukazują,

46

47

drudzy rzadko, pełno tajemniczych postaci, których przeznaczenie jest ciemne, a czyny wątpliwe.

Zaledwie ustaliło, że mama służy do spełniania lub staje w po­przek jego żądaniom, tata przynosi pieniądze, a ciocia — czekoladki, gdy we własnych myślach gdzieś w sobie, odkrywa nowy, jeszcze dziwniejszy świat niewidzialny.

Dalej, trzeba odszukać siebie w społeczeństwie, siebie w ludzko­ści, siebie we wszechświecie.

Ot, włosy siwe, praca nie skończona.

Pojęcie własności

46

Moje.

Gdzie kryje się pierwotna myśl-uczucie? Może zrasta się z pojęciem „ja"? Może wówczas, gdy niemowlę protestuje przeciw krępowaniu rąk, walczy o nie jako o „moje", a nie o „ja". Jeżeli od­bierasz łyżkę, którą uderza po stole, pozbawiasz nie własności, a właściwości, którą ręka wyładowuje energię, wypowiada się w od­mienny sposób, przez dźwięk.

Ręka ta, niezupełnie jego ręka, raczej posłuszny duch Aladyna, trzy­ma biszkopt, zyskując nową, cenną właściwość i dziecko tej broni.

W jakim stopniu pojęcie własności wiąże się z pojęciem o wzmo­żonej sile? Łuk dla dzikiego był nie tylko własnością, ale ulepszoną ręką, która razi a odległość.

Dziecko nie chce oddać dartej gazety, bo bada, bo ćwiczy się, bo to materiał - jak ręka jest narzędziem, które nie wydaje dźwięków, nie ma smaku, ale łącznie z dzwonkiem przemawia, łącznie z bułką daje do ssania dodatkowe miłe wrażenie.

Dopiero później przychodzi naśladownictwo, emulacja*, chęć wy­niesienia się. Bo własność wzbudza szacunek, podnosi wartość, daje władzę. Bez piłki stałby w cieniu nie dostrzeżony, mając piłkę może niezależnie od zasług zająć wybitne miejsce w zabawie; mając sza-belkę zostaje oficerem, posiadając lejce jest woźnicą; a szeregowcem, koniem jest ten, który nie posiada.

„Daj, pozwól, ustąp" - prośba, która łechce ambicje.

„Dam lub nie dam" - zależnie od kaprysu, bo to - „moje".

* Emulacja - współzawodnictwo, rywalizacja.

48

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]